Co zrobić, by on zrozumiał, że powinniśmy być razem?

Mam 22 lata. Jestem z moim chłopakiem od 1,5 roku lub też byłam. Obecnie mój chłopak zarządził w związku przerwę, nieograniczoną czasowo, a do momentu, jak "już mu przejdzie". Napiszę teraz, co się stało... Albo o naszej miłości... Kocham go całą sobą, nie wyobrażam sobie życia bez niego, tylko z nim wiążę plany i wszystkie moje marzenia dotyczą właśnie naszego związku. Jednak od jakiegoś czasu coś między nami zaczęło się psuć... Oboje studiujemy, ja stomatologię, on jest na wydz. lekarskim, mamy masę nauki i mało czasu dla siebie. Od października 2011 roku mieszkam sama, więc poprosiłam chłopaka, aby traktował moje mieszkanie jako swój drugi azyl (sam także wynajmuje pokój w innym mieszkaniu), przebywał u mnie tak często jak zechce, a może nawet tu pomieszkiwać. Tak było przez ok. 4 miesiące. Wydaje mi się, że poznaliśmy swoje największe wady i w dodatku zaczęły one nam przeszkadzać. Coraz częściej pojawiały się sprzeczki, kłótnie, a nawet awantury. Stał się małomówny, brak mu było entuzjazmu, z jakim go poznałam, brak radości, brak inicjatywy w planowaniu wspólnego czasu... Zaczęłam się bać. Bać, że coś może się zmienić między nami, że może jego uczucie do mnie się zmniejszyło. Może też poczuł się przerażony moim nastawieniem do tego związku. Dobrze wiedział, o czym marzę: o wspólnym domu, o dzieciach, o psie itd... Choć w którejś z rozmów zapytałam go, czy nie przerażają go moje "nasze wspólne plany" na przyszłość, powiedział, że nie.

Zawsze cierpliwie starał się wysłuchać moich wątpliwości. Choć też niechętnie patrzył na mnie, gdy płakałam (a zdarzało mi się to często, to dla mnie najlepszy sposób na odreagowanie). Miał do mnie pretensje o wahania nastrojów, o uprawianie histerii i tłamszenie go sobą. A ja potrzebowałam tylko więcej miłości, czułości, opiekuńczości. Wydaje mi się, że to wspólne mieszkanie wpłynęło trochę destrukcyjnie na nasz związek, gdyż zbyt szybko zaczęliśmy myśleć o tym, co chcielibyśmy w sobie zmienić. Takich rozmów zaczęło przybywać. W ostatnim czasie, dla odreagowania, zaproponowałam mu wyjazd do Warszawy, aby spotkać się z moim bratem, który tam studiuje i pójść na imprezę. Po przyjeździe pociągu poszliśmy na drobne zakupy do Złotych Tarasów, a także na kawę, aby móc spokojnie porozmawiać. Rozmawialiśmy o życiu. O tym, że układać może się różnie, a nawet, że my możemy nie być dobrani na tyle, by tworzyć tak poważną relację na resztę życia, a może na coś mniejszego (przyjaciele, kumple) - tą są niestety słowa mojego chłopaka. Nie chcę jednak przedstawiać go jako osobę do mnie zniechęconą, gdyż nigdy nie zapominał o czułościach, o uśmiechu do mnie, o dobrym słowie, być może był zbyt zaniepokojony moim złym nastrojem, który ostatnio pojawiał się u mnie często wskutek kilku niepowodzeń i obaw o związek. W tamtej rozmowie przy kawie postawiłam (czego żałuję!) ultimatum: albo będziemy razem, albo będziesz taki jaki jesteś. Potrzebowałam zmiany, chciałam go takiego, jak na początku związku. Ale ja też się zmieniłam! Szukałam sposobu na odświeżenie tego związku! Chciałabym powrotu tej fascynacji, pikanterii, podziwiania siebie nawzajem. To gdzieś uciekło. Zaczęliśmy się chyba kisić w tej relacji. Mój chłopak zawsze mi we wszystkim pomagał, a niegdyś nawet obiecał, że nigdy mnie nie zostawi, on też mówił o naszych przyszłych dzieciach, o naszej relacji już w związku małżeńskim. A jednak odpowiedział: chcę i być z Tobą, i być taki jakim jestem. Zawiniłam! Położyłam na stole pieniądze na moją kawę, wzięłam walizkę i zostawiłam go samego w tym lokalu, mówiąc, że idę do mojego brata. Byłam wtedy pewna, że zaraz za mną pobiegnie, że odwrócimy sytuację. Stałam pod głównym wejściem do Złotych Tarasów, wypatrując go przez pół godziny. Cały czas próbowałam się do niego dodzwonić, jednak miał zajęty telefon. Zaczął padać deszcz... Zniknęłam w przejściu podziemnym, aby nie zmoknąć, tamtędy też podążałam w kierunku bloku mojego brata. Nagle zadzwonił, mówiąc że zaraz wsiądzie w pociąg powrotny do miasta, z którego przyjechaliśmy. Mówiłam: proszę Cię, nie rób tego, kieruj się w kierunku Alei... Jednak on odpowiedział: jakiej alei, o co Ty mnie w ogóle prosisz? Wsiadam i już! Płakałam i szłam do brata, nie wiem, dlaczego nie pobiegłam wtedy za nim. Do brata przyszłam zapłakana, a ten próbował mnie wesprzeć, chociaż wszyscy jesteśmy zgodni, że to ja zawaliłam sprawę tamtego dnia. Brat pytał: może pojedziesz za nim? Nie wiem, dlaczego postanowiłam przeczekać! Tylko siedziałam u niego w mieszkaniu i płakałam, a w pociąg powrotny wsiadłam następnego dnia.

Po tym, jak chłopak dojechał do naszego miasta, odezwał się do mnie na czacie na Facebook'u i dowiedziałam się od niego, że potrzebuje przerwy. Nie chciałam się zgodzić, zawsze będę walczyła o ten związek, chciałam przeprosić, dojść do zgody... Jednak on nie chciał zmienić zdania. Wzburzona poprosiłam go, aby zabrał swoje rzeczy z mieszkania i zostawił klucze w skrzynce na listy (miałam nadzieje, że tego nie zrobi). Ale zrobił to. Nie zabrał jedynie prezentu, który kupiłam mu na urodziny i zostawiłam na parapecie w pokoju w siatce. Gdy już dotarłam do swojego mieszkania, wzięłam ten prezent i zaniosłam mojemu chłopakowi. Prosiłam, aby go przyjął. Prosiłam o wysłuchanie, prosiłam o to, by zechciał walczyć o związek, dalej być ze mną. A on tylko powiedział: czas pokaże, czy będziemy razem, na razie nie zmienię zdania. Zrezygnowana wróciłam do siebie. Dzisiaj widziałam go w szpitalu uniwersyteckim. Podbiegłam i zagadałam: "cześć, co słychać?" - był miły, uśmiechnięty... Rozmawiał ze mną normalnie. Potem wyszliśmy ze szpitala i powiedziałam mu, jak bardzo go kocham, jak bardzo tęsknie, jak bardzo go potrzebuję... Że czuję, jakby umarł mi ktoś bliski, na niczym nie mogę się skupić, ciągle czekam na esemesa... Czegoś ubyło w moim życiu, we mnie... Płakałam... Prosiłam, aby mi wybaczył - powiedział, że może to zrobić, ale na pewno nie może wrócić do mnie, bo byłoby to z jego strony nieszczere, nie jest na to gotowy. Powiedziałam mu, że modlę się za nas, za niego, że zawsze będę czekała, aż wróci...

Pomocy! Przeżywam straszne chwile, nie potrafię żyć bez niego. Postanowiłam naprawić swoje zachowanie, zaopiekować się ukochanym, udzielić mu większego wsparcia, bardziej troszczyć się o spokój w związku i dobrą atmosferę, jak też radzić sobie samej w moich obowiązkach bez użalania się nad sobą. Nie mam teraz innego wyjścia... Jednak tego związku na razie nie ma. Kiedy zapytałam dziś chłopaka po wyjściu ze szpitala: "powiedz mi tylko - czy wrócisz? Nie chcę dwa razy przeżywać utraty Ciebie, przecież przerwa jest wstępem do końca związku, boję się, że nauczysz się żyć beze mnie, zapomnisz mnie..." - odpowiedział: " na razie przyjmijmy, że to zerwanie, ale jeśli minie ten czas i dojdę do określonych wniosków, to będę walczył". Pomocy! Co mogę zrobić, żeby on chciał być ze mną? Mogę czekać, mogę cierpieć w milczeniu, byleby tylko mieć świadomość, że on do mnie wróci! Czy jest coś, co mogę jeszcze zrobić, aby nam pomóc?

KOBIETA, 22 LAT ponad rok temu

Witam! Relacja dwojga ludzi nie jest statyczna, ale podlega ciągłym zmianom. Kryzysy i problemy są integralną częścią dynamicznego związku. Normalnym jest, że czuje się Pani zagubiona i nie zgadza się z obecną sytuacją. Porzucenie przeżywane jest przez większość osób jak okres żałoby po stracie bliskiej osoby. Warto w tej sytuacji sięgnąć po wsparcie bliskich osób. Bliskość i zrozumienie ze strony innych pozwala przetrwać trudny okres i łatwiej sobie wtedy radzić. Warto też zastanowić się, jakie są możliwe rozwiązania tej sytuacji i co Pani może dla siebie zrobić. Jest Pani całkowicie skupiona na relacji i z opisu wynika, że poza chłopakiem i wspólnie spędzonym czasem nie ma Pani życia towarzyskiego. Stwierdzenie "Kocham go całą sobą, nie wyobrażam sobie życia bez niego, tylko z nim wiążę plany i wszystkie moje marzenia dotyczą właśnie naszego związku" pokazuje, jak bardzo jest Pani zaangażowana wyłącznie w tę relację. Zdrowy związek to nie zaślepienie partnerem i życie jego życiem, ale budowanie wspólnoty w poszanowaniu indywidualnych potrzeb obojga. Dlatego tak ważne jest rozwijanie swoich własnych zainteresowań i posiadanie swojej grupki znajomych. Wskazana byłaby praca nad przezywaniem przez Panią emocji i ich wyrażaniem. To tez istotny element samorozwoju i budowania relacji z innymi. Warto poznawać siebie i wprowadzać zmiany w swoim zachowaniu i myśleniu. Nikt nie zagwarantuje Pani, ze partner do Pani wróci. Jednak praca nad sobą może pomóc Pani w budowaniu relacji z innymi ludźmi i wpływać na poprawę Pani funkcjonowania społecznego. Pozdrawiam

0

Dzień Dobry Pani,

Dziękuję za Pani długa i szczera wypowiedź.

Z Pani opisu wnioskuję, że ma Pani tendencje do kochania za bardzo...
Dlatego też wskazana byłaby dla Pani terapia, do której mocno Panią zachęcam.

Życzę Pani, żeby się Wam udało,
irena.mielnik.madej@gmail.com

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty