Miłość czy rozsądek?
Mam 36 lat i tkwię od 7 lat w związku z mężczyzną, który nie spełnia moich potrzeb. Nie osiągnęłam nic. Mój partner ma 43 lata. Nie dał mi dziecka, o które właściwie to ja się staram bezskutecznie, oboje się badaliśmy i rzekomo wszystko jest dobrze. Problemem jest to że, to ja muszę zabiegać o zbliżenie. On rzadko czuje potrzebę kochania się.
Oboje pracujemy, ale nie starcza coraz częściej na opłaty. Mieszkamy w mieszkaniu po zmarłej babci, które i tak musimy opuścić, gdyż walka o wykup na własność skończyła się niepowodzeniem i wyrokiem sądu. Otrzymałam socjal tylko na siebie.Boję się dnia przeprowadzki gdyż nie wiem jaka to będzie dzielnica i w jakim stanie będzie to mieszkanie. Nie stać nas nawet na przeprowadzkę i transport.
Najgorsze jest jednak to, że pieniądze, które miałam przeznaczone na wykup mieszkania, dałam na przechowanie mojej mamie,a teraz, kiedy są mi potrzebne, to nie mogę ich odzyskać, gdyż mama bez mojej wiedzy wydała je na swoje zadłużone mieszkanie. Wiem, że nie ma możliwości mi oddania. Ale jest to matka - musiałam jej wybaczyć. Mój partner wini mnie o to i naciska regularnie, żebym wpłynęła na nią, żeby wzięła kredyt ,choć nie dostanie go nigdzie bo sama spłaca 3 kredyty.
Chłopak straszy mnie, że wynajmie ludzi ściągających długi, wyzywa matkę od złodziei i oszustów. Co mam robić? Myślę coraz częściej o rozstaniu i ułożenia sobie życia z byłym chłopakiem, którego zostawiłam dla obecnego. Finansowo na pewno byłoby mi z nim lepiej, jest ugodowy, ale nie kocham go, może... Pomocy!