Nerwica - czy moje podejrzenia są słuszne?

Witam, Spróbuję opisać moją sytuację dość dokładnie, ale bez wchodzenia w nieistotne szczegóły. W dzieciństwie miałam natręctwa z lękiem (np. jakieś bluźniercze myśli, a że rodzice są katolikami i mnie tak wychowywali, było to dla mnie straszne, że tak grzeszę i mogę mieć takie myśli), bardzo się tego bałam, budziłam się w nocy i myślałam o tym, ze strasznym lękiem. Byłam bardzo wrażliwym dzieckiem, w rodzinie były różne problemy, które bardzo przeżywałam. Miewałam lęki, bojąc się np., że coś się stanie komuś bliskiemu, np. mamie, jak się spóźniała z pracy (możliwe, że dlatego akurat taka ich treść, że był problem z poczuciem bezpieczeństwa w rodzinie, a ja chciałam, żeby wszystko się ułożyło, żeby między rodzicami było dobrze itd., tak sobie to teraz mogę wytłumaczyć). Potem był okres, w którym nic takiego się specjalnie nie działo, może jakieś drobniejsze natręctwa, typu liczenie czegoś, przeskakiwanie z płytek chodnikowych naprzemiennie itd. ;) Jak byłam w okresie dojrzewania (ok. 15-16 lat), zaczęłam mieć lęki związane z tym, że zemdleję, jak wyjdę gdzieś z domu, bo kilkakrotnie zdarzało się, że jak gdzieś byłam, miałam różne objawy somatyczne (szybkie bicie serca, uczucie omdlewania, duszność, poczucie odrealnienia, raz nawet bardzo silne, widziałam wszystko jak przez mgłę). Ciągle bałam się różnych chorób, oczywiście samych najgroźniejszych (np. nowotwory), objawy, które miałam interpretowałam tak, że na pewno cierpię na tę poważną chorobę, którą sobie tym razem wyszukałam... I tak z badań (głownie krwi) nic nie wynikało, a ja byłam pewna, że mam ich całą masę, jak jednej się przestałam bać, to znajdowała się druga... No i czułam się ciągle źle, miałam różne objawy, byłam osłabiona (tak to odczuwałam). Jakiś czas nie wychodziłam z domu nigdzie dalej, bo bałam się, że zemdleję... Później, w liceum, też często się źle czułam, ale już w połowie i w klasie maturalnej było znacznie lepiej. Nie trafiłam do psychiatry, podśmiewano się tylko ze mnie w rodzinie, że ja to jestem znana z tego, że mam hipochondrię i że ciągle się boję chorób ;). Dodam, że moja mama jest lekarzem, ale pierwszego kontaktu, i rozwiewała moje wątpliwości często na miejscu, w domu, więc tak minął ten czas... Spokój był (nadal tylko z przewrażliwieniem na punkcie swojego stanu zdrowia) przez pewnie jakieś dwa lata (może właściwie trzy). Kiedy już byłam na studiach epizod nerwicowy, jeśli mogę go tak nazwać, powtórzył się... Najpierw zaczęło mi się robić słabo w różnych miejscach (np. w centrum handlowym), więc wychodziłam stamtąd i tyle, było to bardziej chwilowe. Potem zaczęło być tak częściej, ale doszły lęki, nawet w domu, już nie w konkretnym miejscu, tylko typowo psychiczne lęki. Pewnego dnia dopadł mnie straszny lęk, myślałam, że zwariuję, że zaczyna mi się choroba psychiczna, byłam przerażona... Jakiś tydzień cały czas miałam lęk (przez cały dzień, jeśli się nie mylę, to można go nazwać wolnoplynącym), przed snem, po tym, jak otworzyłam oczy, ciągle, aż w końcu było to bardziej na zasadzie napadu lęku i wtedy już powiedziałam o tym bliskim. Wcześniej liczyłam, że samo minie, ale w tym strasznym lęku nie dałam już rady. Dostałam lek (z grupy SSRI), poszłam do psychiatry, który stwierdził najpierw nerwicę neurasteniczną. Brałam lek i czułam się znacznie lepiej (na początku uwierzyłam w działanie leki, więc pewnie dlatego, bo ja, jak sobie coś wmówię, to już to czuję ;) to niestety minus, biorąc pod uwagę "wkręcanie sobie" tysiąca różnych chorób). Było różnie, na tym jednym leku, raz lepiej, raz gorzej... Po pół roku, czy paru miesiącach, zaczęłam mieć lęki (cały czas go biorąc) bardziej pod postacią somatyczną, tzn. znowu myślałam, że mdleję, szybsze bicie serca, oblewanie potem, drętwienia, mrowienia, odrealnienie, nudności, kula w gardle - objawy były różne i mnie przerażały, a więc jakby wtórnie następował lęk, że zaraz zemdleję, że umrę, albo, że zwariuję (już wariuję…) - diagnoza to nerwica lękowa. Nauczyłam się ćwiczeń relaksacyjnych, ale i tak musiałam się w takim momencie położyć, by je robić, jak było to w domu, a na dworze, cóż, w takich sytuacjach, jak zaczęło tak się dziać poza domem, wpadałam w jeszcze większą panikę, chciałam być już w bezpiecznym miejscu (czyli w domu), a nie zemdleć na dworze (zaznaczę, że nigdy w życiu wręcz nie zemdlałam, a tak się tego bałam, właściwie bezpodstawnie, chociaż te objawy lęku były bardzo nieprzyjemne, to nigdy nie doprowadziły do zemdlenia). W wyniku tego zakodowało mi się tak, że jak wyszłam z domu, to lęk następował. Potem był to już lęk przed lękiem - przestałam właściwie wychodzić z domu i nie mogłam studiować. Stan obecny jest taki, że nie wychodzę właściwie i że biorę cały czas małą dawkę tamtego leki z grupy SSRI, które zapewne niewiele daje (tzn. poprawia nastrój z depresyjnego na często nawet b. dobry, ale to jak jestem sobie w domu). Kolejny psychiatra przepisał mi kilka leków, ale ja bałam się ich wziąć i na razie nie wzięłam, być może jeszcze to zrobię. Stan niewychodzenia z domu trwa jakieś ok pół roku (tzn. wychodzę np. z psem na chwilę, ale nigdzie dalej). Miewam natrętne myśli, które mnie przerażają i próbuję siebie przekonywać, że to tylko natręctwa, że tak naprawdę nie myślę, ale się bardzo boję, że w ogóle mogły się zrodzić w mojej głowie takie myśli, uważam też, że ja tak nie czuję, bo naprawdę tak nie myślałam przed chorobą i przed tym etapem, mam też objawy somatyczne, lęki, stany przygnębienia, ale ostatnio (może po długim braniu tamtego leku), nastrój akurat miewam naprawdę dobry, szczególnie przebywając z moim Partnerem... I teraz zbliżam się do sedna sprawy: przez te natrętne myśli, które mnie przerażają i przez lęki, podczas których mam poczucie odrealnienia (mam wrażenie, że wszystko jest odległe, zmienione) i boję się, że wariuję (lub zaraz zwariuję, albo, że to jednak choroba psychiczna, której się strasznie boję, że już ją mam), a więc w trakcie lęku myślę, że nie wiem, np. kto jest prezydentem, kto jest moim partnerem itd. - oczywiście po chwili siebie sprawdzam, zadając sobie te pytania i odpowiadając na nie, a więc jednak to wiem;). Teraz myślę, że po prostu wiem, jakie rzeczy uważam za objawy choroby psychicznej, a więc w trakcie lęku mój umysł próbuje mnie "przekonać", że te objawy właśnie posiadam, chociaż po sprawdzeniu okazuje się, że ich nie mam, boję się nawet, że zaraz zrobię coś strasznego - nie robię, boję się, że będę słyszała jakieś głosy - jak na razie jeszcze nie słyszałam itd., ale przez to wszystko, przez te momenty (natręctwa i napady lęku z odrealnieniem, uczuciem, że zwariowałam), boję się teraz, że to nie nerwica, tylko schizofrenia, że ona się zaczyna, albo że ją mam (chociaż rozpoznana nieprawidłowo została nerwica - chcę mieć zaufanie do lekarza i marzę, by jednak to była trafna diagnoza, ale boję się, że może nie). Chciałabym prosić o opinię, czy może to być schizofrenia. Teorie, na które trafiłam gdzieś w internecie dodatkowo zasiały wątpliwości, a są to: 1. Nieleczona (a właściwie teraz niezbyt się leczę farmakologicznie) nerwica może się przerodzić w schizofrenię. 2. Czasem rozpoznaje się nerwicę, a to schizofrenia, a więc zła diagnoza. 3. Jak w nerwicy coś się sobie "wkręca", np., ze się słyszy głosy itd., to może w końcu zacząć tak być naprawdę, czyli tak jakby lęk, że coś się stanie to wywoływał po jakimś czasie. 4. No i od tej całej nerwicy, można zwariować. Strasznie się tego boję i proszę o opinię specjalistki albo specjalisty, czy wyżej wymienione punkty są prawdą, czy bzdurą wypisaną przez jakiegoś laika i przede wszystkim czy moja sytuacja (te niepokojące objawy) może wskazywać na schizofrenię, psychozę itp. Przepraszam za to, że się tak rozpisałam, ale chciałam jak najlepiej nakreślić sytuację, bo wiem, że jeden wyizolowany objaw albo trzy zdania są zdecydowanie za małą podstawą do rozwiania, albo potwierdzenia moich obaw... Z góry bardzo dziękuję za odpowiedź! Pozdrawiam serdecznie, S.

KOBIETA ponad rok temu

Jak przekonać osobę z depresją do wizyty u psychiatry?

Depresja to choroba cywilizacyjna. Wciąż jednak nie jest to dobrze znana choroba. Obejrzyj film i poszerz swoją wiedzę o depresji. Dowiedz się, jak przekonać osobę z depresją do wizyty u specjalisty.

Witam!

Proponowałabym, aby zgłosiła się Pani do lekarza i rozpoczęła odpowiednie leczenie. Proszę pamiętać, że postawienie odpowiedniej diagnozy jest możliwe tylko i wyłącznie w wyniku bezpośredniego kontaktu z lekarzem.
Podaje Pani zbyt dużo objawów, które nie powinny zostać pominięte podczas diagnozy różnicowej. Pozdrawiam

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty