Nigdy nikomu na mnie nie zależało, a dziś już nie chcę pomocy. Czy jestem chora?
Mam 15 lat, jestem trochę zbyt wrażliwą dziewczyną. To bardzo trudne, aczkolwiek to co tu piszę, pomoc specjalisty, może być dla mnie nadzieją. Może? Ojciec pił i bił mnie. Swoje smutki topił w alkoholu, a to nie wpływało dobrze na niego i na jego percepcję. Tracił kontakt z rzeczywistością. Często wyżywał się na mnie. Doskonale wiem jak brzmi słowo "bicie". To jednak nie była kara za złe zachowanie - to było po prostu maltretowanie, tak bardzo bolesne, zostawiające trwałe ślady w mojej psychice. Raz miałam rozciętą głowę, siniaki, zemdlałam, leżałam parę godzin na schodach. Byłam bita nożem po głowie. Często rzucał mi na głowę sałatką, mięsem, czymś, co miał pod ręką. Poniżał mnie i to w niezwykle dotkliwy sposób. Wirowały talerze, kubki, telefon... Matka z nożem krzyczała, płakała. Taki obraz zapisał się w moim mózgu i tak chyba pozostanie na zawsze.
Tu zaczyna się dopiero moja historia. W szkole również byłam poniżana, od zawsze byłam trochę ostrożna i nieufna, a także zakompleksiona. Jednakże to miało do pewnego stopnia normalny odczyn. Do niedawna… Dzisiaj wręcz nienawidzę swojego ciała. Odchudzam się, katuję. Okres spóźnia mi się już prawie 2 miesiące. W 2 tyg. schudłam ok. 6 kilo. Nadal chudnę. Pierwszy raz pocięłam się w wieku 10 lat, pięć lat temu. Dzisiaj okaleczam się wręcz notorycznie, za karę, kiedy płaczę, albo zdradzam "ludzkie odruchy"- również. Nigdy nikomu na mnie nie zależało. Matka uczyła mnie, że "trzeba być twardym, nie można zdradzać emocji", a ja tego tak bardzo potrzebowałam, potrzebowałam pomocy. Dziś już jej nie chcę. Jestem wyobcowana, uwielbiam samotność, czuję się wręcz samotna w tłumie. Nie rozumiem ich. Inaczej postrzegam świat. Wszyscy mówią, że jestem "psychiczna" i to chyba prawda.
Byłam wykorzystywana jako małe dziecko. Do dziś śni mi się molestowanie w nocy, budzę się z krzykiem, płaczę, trzęsę się. Nikt jednak mnie nie słyszy, umieram w środku. Wszystko we mnie jest już puste. Nie wiem kim jestem, czym jestem. Nie rozumiem swojego ciała, nienawidzę go, brzydzę się nim jak zdechłym ptakiem chociażby... Widzę dziewczynki w ciemnych włosach - one zabijają moją matkę… Zbliżają się do mnie - jedna dotknęła raz mojej ręki, myłam ją wodą i łzami parę godzin, nie umiałam się uspokoić. Chciałam umrzeć, nadal chcę. Modlę się prawie codziennie do Boga o śmierć. Tylko tego chcę. Nie mam już marzeń. Często słyszę głosy, rozmawiałam z Bogiem. Widziałam śmierć dziadka i Matkę Boską. Mój wymyślony przyjaciel - czwórek, każe mi się zabić. Nic mnie tu już nie trzyma, właściwie nic, a nic. Nie czuję nic. Tylko palącą tęsknotę, bo wszystko jest już we mnie puste, martwe, wyprute z emocji. Jestem jak lalka, nie czuję. Tylko tęsknota. Nie czuję również radości.
Od pięciu lat samookaleczam się. To koi mój ból, to jedyne moje słowo do świata: "daj mi umrzeć". Proszę, chcę odejść. W atakach, które zdarzają się często, podpalam się, gryzę siebie, gryzę ściany, wyję z bólu, płaczę, tnę się żyletką... Raz miałam ok. 20 ran zadanych sama sobie na ręce. Lubię ból, to jedyne co mam! Nikt mnie nie kocha, ja sama siebie nienawidzę. Nienawidzę też ojca, który - proszę mi uwierzyć - zamienił moje życie w piekło… i to molestowanie przez kolegę. Miewam ataki lękowe. To boli tak okropnie! Potwornie! Boję się, widzę dziwne rzeczy, np. sceny śmierci i w ogóle - to tak bardzo boli psychicznie... Nie umiem się cieszyć. Nikt ze szkoły nie wie o tym, w czym żyję, w swoim własnym świecie. Nikt nie nauczył mnie żyć prawdziwie, nie wiem co to znaczy. Mam za sobą próby samobójcze, nienawidzę siebie i wszystkiego co mnie otacza. W każdym dorosłym widzę seksualne zwierzę. W szkole śmiali się z moich emocji, mówili, że nie mogę mieć problemów, krzyczeli, wyzywali od szmat i rzeczy. Mama się mną nie interesuje. Boję się zmian, w tym również otoczenia. Wytwarzam w sobie ból i gniew, sama, nie wiem jak, jestem nikim. Nie zasługuję na szczęście! Z ojcem już lepiej, ale co ze mną? Czy jestem chora? Zdrowa? Niech ktoś mi powie kim jestem… Proszę…