Przygnębienie i złe samopoczucie - jak sobie pomóc?
Odkąd pamiętam, zawsze byłam gorszą córką moich rodziców. To do mnie należało sprzątanie, wynoszenie śmieci itp., podczas gdy siostra miała "luz-blues". Nigdy nie czułam, że ktokolwiek z mojej rodziny mnie kocha. Każdy tylko oceniał i pouczał. Szybko znalazłam sobie "miłość" - w rzeczywistości osobę, która zastraszała mnie, szantażowała... Mając 16 lat zaszłam w ciążę, 17 lat jak urodziłam... On w ogóle mi nie pomagał, mało co go interesowało. Mieszkałam z rodzicami. W mojej mamie obudził się "instynkt macierzyński", przez co starała się oddalić mnie od opieki nad dzieckiem, mówiła, że wszystko robię źle - wprost nazywałą ją swoją 3 córką. Było mi ciężko i źle... Później poznałam kogoś, komu zaufałam, lecz ten ktoś bez podania jakiegoś logicznego powodu odszedł, pozostawiając na sercu ogromną bliznę... Po pewnym czasie znów ktoś się pojawił. Mogłam postawić jasno sprawę z rodzicami - żeby się nie wtrącali. Narobili nam szumu i gnoju - przestałam utrzymywać z nimi kontakt. A my? Przyznam się - były sprawy, w których go okłamałam (dlatego, że o pewnych sprawach nie chciałam mówić, a on wymuszał to na mnie). Jak się wszystko wydało zaczął się koszmar... Brak zaufania, pretensje, kłótnie, obwinianie, sms co 20 minut, odbieranie telefonu za każdym razem, pisanie gdzie idę, z kim rozmawiam, wytykanie spóźnienia o minutę z smsem... Nie mogę nigdzie ruszyć się bez telefonu... nawet w pracy. Muszę za wszystko przepraszać, mam się go o wszystko pytać, bo sama nie umiem podjąć żadnej dobrej decyzji... Jest dobrze, po chwili czuję się jak nic... On robi to "dla mojego dobra", ale nawet nie wie, czego ja pragnę... Nie mam już siły. Nie chcę wracać do rodziców - bo będzie jeszcze gorzej. Dość mam płakania w pracy przy biurku... Mam napady płaczu, agresji. Czuję się beznadziejna... Nie chce "być". Nic mnie nie cieszy, nie chce mi się uśmiechać. Jest mi ciężko, przykro, smutno... Chcę, żeby ktoś mnie przytulił i nie pozwolił, bym płakała. Chcę, żeby ktoś mnie kochał... Proszę, odpiszcie. Do psychologa nie pójdę - sama nigdzie nie chodzę, a i on odwleka...