Straciłam najbliższą przyjaciółkę...
Witam. Zacznę może od samego początku... Pod koniec maja straciłam ukochanego zwierzaka, ciężko mi z tym było, ale wszystko wróciło do normy. W połowie lipca zaczęły się problemy u mnie w domu... tzn. ja bardzo rozczarowałam się na moim ojcu, a później w moim domu były same kłótnie itp. To wszystko było dla mnie do poukładania, jakaś trudność, z którą sobie poradzę. Ale 29 października w tragicznym wypadku zginęła moja przyjaciółka (obie mamy po 18 lat). Nie umiem, nie chcę tego zaakceptować, poradzić sobie z tym... Wszystko mnie dobija, wszystko ją przypomina, brakuje mi jej w każdej chwili mojego życia. Nie wyobrażam sobie pomyśleć, że już nigdy nie będzie jej przy mnie... Poznałam ją po tym, jak ktoś mnie bardzo skrzywdził i to ona nauczyła mnie żyć na nowo, cieszyć się każdym dniem, tym, że jestem. Miała prześliczny uśmiech, którym zarażała cały świat, kiedy ona była uśmiechnięta, nie można było samemu się nie uśmiechać... Nie umiem zrozumieć, jak ktoś przez swoją nieuwagę mógł mi ją zabrać. Od dnia tego fatalnego wypadku cały czas myślę, że chcę, żeby zabrała mnie ze sobą... Nic innego się nie liczy. Nie będę raczej się zabijać, ale marzę o śmierci. Jest ona dla mnie jedynym wyjściem i możliwością mieć ją znów obok mnie... mojego aniołka [*]. Od tamtego momentu również cały czas mam jakieś problemy ze zdrowiem i im bardziej się nasilają, tym bardziej ja wierzę, że to już niedługo. Naprawdę myślę, że śmierć może być dla mnie rozwiązaniem, bo przecież nikt nie cofnie czasu i nie odda jej życia. Byłyśmy jak jedna dusza w dwóch ciałach... a przecież nie można żyć w połowie. Nic nie rozumiem z tego, co się ze mną dzieje. Nikt o tym nie wie i z nikim nie chcę o tym rozmawiać. Chciałabym tylko wiedzieć, czy potrzebuję pomocy?