Ciągłe problemy z samą sobą i nie tylko
Mam 17 lat.Kończę pierwszą klasę liceum. Wcale nie myślę o samobójstwie.Nie mam tyle siły i odwagi,żeby targnąć się na swoje życie. Poza tym nie chcę zawieść mamy.Taty nie mam.Był uzależniony.Targnął się na swoje życie kilka lat temu. Mam kilka problemów,które może i nie są depresją,ale nie pozwalają mi normalnie żyć. Na pewno brak akceptacji.Nie mogę przestać myśleć o odchudzaniu (mam sporą nadwagę i nie mogę schudnąć),od zawsze byłam i jestem wyśmiewana z tego powodu (najgorszy był okres 1 klasy gimnazjum). Bywały takie sytuacje,jeszcze w podstawówce,że na dyskotece ktoś z klasy potrafił mi powiedzieć,że przyszłam po to,żeby się najeść. Nie chodzę ze znajomymi na basen,nie ćwiczę na wf-ie. Mam napady obżarstwa,gdy nikogo nie ma w domu.Wtedy przysysam się do lodówki i jem bez opamiętania.Mam później ogromne wyrzuty sumienia,ale nic z tym nie robię.Nie mam odwagi wymiotować,ale myślę nad tabletkami przeczyszczającymi. Wytworzyłam sobie obraz,że tylko szczupłe oznacza piękne i szczęśliwe.Moja siostra,prawie wszystkie koleżanki,są szczupłe,nie mają żadnych problemów.Nikt ich nie wyśmiewa.Są szczęśliwe.Piękne. Ach właśnie,moja siostra. Zawsze ona była ta piękniejsza,ta mądrzejsza (choć ja mam lepsze oceny),ta zgrabniejsza, "rodzinna modeleczka", "miss".Odkąd skończyła 10 lat,ma jakiegoś chłopaka.Gdy idę z nią po ulicy i mija nas jakiś chłopak,najpierw dokładnie patrzy na nią,a potem gdy przerzuca swój wzrok na mnie,wybałusza oczy i przyspiesza kroku. Ogólnie czuję się odrzucona.Nigdy nie byłam i nie jestem tak "w pełni" lubiana jak inni.Gdy pytałam,dlaczego ktoś mnie nie lubi,nie był w stanie odpowiedzieć. Wszyscy mają do mnie pretensje,że coś robię źle.A ja staram się być dla wszystkich w porządku,nikogo nie krytykuję i praktycznie każdego lubię. Moje babcie od zawsze mnie odrzuciły.Ze strony ojca woli moją siostrę i myślała,że jak zasponsoruje mi buty,wykupi 16 lat bycia babcią.Pije. Ze strony mamy mnie nie akceptuje,bo nie chodzę i nie chcę chodzić do kościoła.Mam od kilku lat kryzys wiary i póki co nie chcę z tym nic robić. Jest jeszcze moja mama. Staram się dostać do szkoły muzycznej na śpiew.To moja życiowa pasja i nic mi tak nie sprawia przyjemności jak właśnie śpiew (pogodziłam się z faktem,że nigdy nie zostanę baletnicą,łyżwiarką figurową ani nie będę grać dobrze na pianinie,co było moim marzeniem od dziecka). Moja mama jasno daje mi do zrozumienia,że moje starania,podejścia do egzaminów są całkowicie bez sensu,gdyż nikt mi nie powiedział,że się nadaję i że jeśli mnie raz nie przyjęli,nie ma sensu więcej próbować. Na dodatek ona pije.Nie dużo,kilka piw dziennie,ale zawsze. Co jakiś czas ma okresy,że przez ok.2 tygodnie pije dużo więcej niż zwykle,a potem śpi i tak w kółko.Pije,śpi,pracuje. Oczywiście ona nie chce słuchać,gdy jej mówię,że mi to przeszkadza. Mam tylko ją i bardzo mi na niej zależy,chcę z nią rozmawiać,chcę mieć z nią dobry kontakt.Nie traktuję matki jak większość ludzi w moim wieku. Bardzo brakuje mi ojca.Dopiero po latach,ale myślę,że to z powodu przeżywania pewnego rodzaju ulgi po jego śmierci. Byłam w pewnym sensie jego córeczką,więc mam do niego sentyment. Teraz oddałabym wszystko,żeby tu był ze mną. Żeby mama nie piła.Żeby on nie brał.Żeby moja siostra przestała się ze mnie wyśmiewać albo bawić się w bycie moją drugą matką. Nic nie potrafię.Ugotować,uprać,uprasować. Bardzo chcę się tego nauczyć,być samodzielna. Moja mama nie pozwala mi się tego nauczyć,a później w trakcie kłótni wypomina mi,że nic nie potrafię i jestem bezradna. Z drugiej strony nie chcę dorastać.Chcę być ciągle dzieckiem,dorosłość mnie przerasta.Musiałam szybko dorosnąć i nie zdążyłam mieć pełnego dzieciństwa. W tym roku wyjechałam na tydzień z zuchami na zimowisko jako opiekun.Wróciłam z załamaniem nerwowym,ogólnym załamaniem.Sama,bez wiedzy nikogo,kupiłam Calmax i go stosowałam.Dopiero później powiedziałam mamie. Najlepiej zamknęłabym się w 4 ścianach i krzyczała,płakała albo patrzyła się w sufit. Nie umiem.Nie potrafię. Dawno temu chciałam iść do psychologa,po prostu to komuś wszystko powiedzieć.Zapisałam się do poradni(to było ok.rok temu).W trakcie pierwszej i ostatniej wizyty dowiedziałam się od lekarki,że moje problemy są bez sensu i właściwie bez sensu tu przyszłam. A właśnie w tym czasie miałam przeróżne myśli,pewnego dnia pocięłam się w kilku miejscach żyletką.Na szczęście szybko się opamiętałam. Do dziś nie znalazłam żadnej poradni,ponieważ jestem niepełnoletnia i moja mama musi wiedzieć,że idę do psychologa. A ja nie chcę żeby wiedziała,po tym,jak w gimnazjum wyprosiłam u niej psychologa,ale ten mi nie pomógł,bo skupił się na teście na inteligencję,a nie na głównym problemie.Później też ją prosiłam o psychologa,ale jak zwykle stwierdziła,że sobie coś wymyślam i skończyła temat (tak jest zresztą z każdym lekarzem do jakiego chciałam iść,nawet z dietetykiem). Obecnie mam w torbie słynne tabletki uspokajające z niebieskim wieczkiem (nie pamiętam nazwy,ziołowe,strasznie śmierdzą),kilka wzięłam,gdy była potrzeba. Często boli mnie brzuch ze stresu,szczególnie wtedy,gdy nie mam się czym denerwować.Mój żołądek czyni rewolucję i tak mnie boli,że nie jestem w stanie się ruszyć. To tak po krótce moje problemy,być może nie są one wcale poważne i większość zmyśliłam (znowu to uczucie bycia niepotrzebną),ale musiałam to komuś napisać,jakoś sobie pomóc. Liczę na odpowiedź,chociaż na słowo pokrzepienia. Za dużo usłyszałam krytyki w swoim krótkim życiu. Bardzo proszę o odpowiedź.