Czy mój były chłopak miał depresję i dlatego odszedł?
Witam! Byłam z chłopakiem 3 lata. Kochaliśmy się bardzo, co było też bardzo widoczne w jego zachowaniu zawsze i wszędzie. Po dwóch latach wyjechał na pół roku za granicę, niesamowicie tęsknił. Potem, gdy wrócił, zamieszkaliśmy razem. Wiem, że nie mógł się tego doczekać i bardzo się cieszył, że będziemy w końcu blisko siebie, gdyż przedtem mieszkaliśmy w dwóch różnych miastach. Gdy wrócił z pracy zarobkowej z zagranicy, a w zasadzie jeszcze tam, zaczęły się jego problemy ze studiami. Nie będę opisywała tego szczegółowo, ale zamiast pisać magisterkę został cofnięty na licencjat. Wiem, że było to dla niego nie lada porażką, co mnie zresztą nie dziwi, ale jakoś fakt, że jest ze mną mimo wszystko podnosił go na duchu. Zastanawiał się nawet, czy po zdaniu licencjatu nie rozpocząć studiów magisterskich na moim kierunku, w mieście, gdzie potem razem zamieszkaliśmy. No właśnie i tak więc zamieszkaliśmy razem, wszystko było super, oprócz jego sytuacji z studiami, bo nie miał ich rzecz jasna ukończonych, a był już zobowiązany do spłacania kredytu studenckiego. Kiedy kasa się już kończyła na szczęście znalazł pracę. Może nie super opłacalną, ale chociaż trochę robił to, co lubił no i starczało na utrzymanie się. Aczkolwiek często musiał pracować po nocach w domu żeby wyrobić się z projektami. Teraz z perspektywy czasu wydaje mi się, że im dłużej pracował tym bardziej rozdrażniony się stawał. Musiał spać tyle i tyle godzin po południu, a w nocy zazwyczaj pracował przed komputerem. Na wspólne wyjścia zazwyczaj brakowało czasu, a w weekendy chęci. Często zarówno z mojej jak i jego strony. Nadszedł czerwiec, termin pierwszego podejścia na jego obronę. Muszę tu dodać, że uczelnię miał w innym mieście. W każdym razie nie podszedł do egzaminu, w pracy oszukał, że zwyczajnie nie zdał. Nadeszły wakacje, wspólna wycieczka autostopem po Europie - było bosko i tak też twierdził, mimo tego, że może niewiele zobaczyliśmy, bo jemu kończył się urlop. Po naszej wycieczce ja zostałam u rodziców on zaś pojechał do naszego mieszkania, do innego miasta, bo musiał pracować. We wrześniu - kolejny termin egzaminu lic. - nie podszedł. Wiem, że starał się uczyć, bo notatki zawsze leżały na stole, kiedy go czasami odwiedzałam. Pewnego wrześniowego dnia wpadłam z niezapowiedzianą wizytą do naszego wspólnego mieszkania i ujrzałam ogromny worek z butelkami po alkoholu. Oczywiście gdy wrócił pokłóciliśmy się o to, już nawet nie wiem co powiedział mi na usprawiedliwienie, ale wystarczył mi fakt, że kiedyś opowiadał mi o tym, że studiując jeszcze w innym mieście i mieszkając gdzieś na stancji załamał się psychicznie co też doprowadziło do picia alkoholu w dużych ilościach. Wybaczyłam. Potem był jakiś dziwny mówił, że go nie inspiruję, że musimy coś zrobić. Siostrze mówił, że chętnie rzuciłby obecną pracę i wyjechał za granicę znowu popracować trochę fizycznie (chociaż wiem jak bardzo tam cierpiał). Czułam, że coś jest nie tak, chociaż będąc jeszcze u rodziców słyszałam przez telefon jak bardzo za mną tęskni, jak bardzo potrzebuje mnie i kocha. Pewnego dnia przyjechała, przyznał się, że znów, po trzech latach zaczął palić, jakoś mnie to nie zdziwiło i stwierdziłam, że okej, póki nie czuję smrodu, ale mam nadzieję, że wróci po rozum do głowy. To było pod koniec września. W październiku wróciłam na studia i do naszego mieszkania. Nie mieliśmy przez kolejny tydzień zbyt wiele czasu dla siebie, gdyż miał dużo pracy i musiał być poza domem. Nie wiem co, ale coś nie dawało mi spokoju. Pewnego wieczoru rozpoczęłam rozmowę. Ciężko mi było cokolwiek z niego wyciągnąć. Ale w końcu z łzami w oczach stwierdził, że może potrzebuje przerwy, że sam nie wie, że nie jestem mu obojętna. Wiadomo, rozpłakałam się, on mnie pocieszał. Na następny dzień nie byłam w stanie pójść na wykłady, a on wieczorem nie wracał. Pojechałam więc nocować u koleżanek. Wracając kolejnego dnia go nie zastałam wieczorem siedziałam czekając na niego, wiedziałam, że chyba planował pójść do kolegi. W końcu, gdy położyłam się spać wrócił śmierdzący alkoholem i bez słowa położył się obok mnie, płakałam po cichu chyba przez pół nocy. Rano kiedy błagałam o jakąś rozmowę, szansę, cokolwiek był zimny i oschły, miałam wrażenie jakby w czasie wizyty u kumpla się uodpornił, aczkolwiek raczej nie zwierzał się ze swoich problemów, bo nigdy tego nie robił. W każdym razie stwierdził, że już znalazł pokój do wynajęcia, że nie przypomina sobie, żeby dwa dni temu mówił mi, że mu na mnie zależy i że nie ma czasu i musi iść. Zapłakana zostałam sama w mieszkaniu. Pierwszy raz od trzech lat takiego go poznałam Zbierając się jakoś pojechałam na weekend do rodziców. W tym czasie pisałam do niego, że jak chce możemy się zamienić pokojami z siostrą, która z nami mieszkała, ale on zimno twierdził, że mu dobrze z jego decyzją. Kiedy powiedziałam mu, że ostatnio czuł silną potrzebę zmiany czegoś, a że pracy nie mógł zmienić, miejsca zamieszkania też nie, więc odrzucił mnie i teraz stwarza sobie iluzję nowego życia odparł, że być może mam rację. Mówił mi też, że chyba nie zdąży zabrać ze sobą wszystkich rzeczy, że zajmie mu ta przeprowadzka jakiś czas. Ja w chwili złości rzekłam, że skoro się wyprowadza to ma to zrobić w ciągu jednego dnia. Jakoś mu się to udało. Gdy wróciłam nie było po nim śladu. Od tego czasu minęły już 4 miesiące. Wiele razy prosiłam, błagałam go o spotkanie o szansę, popadłam w tym czasie w depresję. Bez pomocy siostry i mamy nie wiem czy dałabym radę. Teraz jest sesja, ciężko mi, ale jakoś sobie radzę, chociaż nie ma dnia kiedy bym za nim nie płakała. Jednak najgorsze jest to, że się o niego martwię. Wiem o tym, że odkąd się wyprowadził zaczął się udzielać społecznie, zaczął chodzić na treningi, próby, spotyka się ze znajomymi, chociaż nigdy przecież mu tego nie broniłam, ba, nawet namawiałam go do tego i mówiłam, żeby czasem gdzieś wyszedł zamiast siedzieć w domu. Ale jemu najwidoczniej było dobrze przy mnie i nie raz wolał spędzić wieczór ze mną niż z znajomymi. Tym bardziej szokiem jest dla mnie to rozstanie, że potoczył się do z dnia na dzień. Nie wiem jak mówiłam martwię się o niego, gdyż uważam, że nie była to decyzja prawdziwa ze względu na to jego załamanie po nie podejściu do drugiej próby lic. Przecież nie zaczyna się palić i pić w samotności ot tak. Wiem o tym, że mój były jest człowiekiem wrażliwym i potrafiącym kochać, wiem, że było mu dobrze przy mnie. Wiem, że powinniśmy częściej gdzieś wychodzić, ale przecież nad tym można popracować i nie jest to powód do zerwania. Zresztą mówiłam mu o tym. Wiem też, że lubi czasem pobyć w samotności. Będąc na studiach raczej nieswojo czuł się mieszkając w pokojach przechodnich. Teraz za to właśnie do takiego się przeprowadził. Wpadał w istny szał kiedy ktoś przypominał mu o licencjacie. A byłam to zazwyczaj ja. Obecnie sprawia wrażenie szczęśliwego, chociaż rzadko go widzę. Myślę, że czuje się szczęśliwy też z tego powodu, gdyż jakby wytrąca swoje problemy. Przecież nikt z obecnych współlokatorów nie będzie stał nad nim i pilnował kiedy weźmie się do nauki. Chciałabym mu jakoś pomóc, odzyskać go, nie mam pojęcia totalnie jak mam postępować. Czy dać mu spokój, czy pokazać, że potrafię być aktywna, czy może powtarzać mu jak bardzo go kocham? Tego ostatniego już próbowałam i jakoś nie odniosłam sukcesu. Zresztą, gdy się gdzieś spotkamy, ledwo się ze mną wita. Natomiast, gdy się nie odzywam boję się, że zwyczajnie zapomni o mnie, bo tak się wczuje w nowy, aktywny styl życia ech, jedno jest pewne: chcę być z nim. Sama mam naturę depresyjną i myślę, że jestem w stanie zrozumieć go w wielu kwestiach. Tylko co zrobić żeby przestał być uparty? Naprawdę, mam wrażenie, że idealnymi słowami opisującymi tą historię są słowa "nie wiem". Dodam, że on ma już 28 lat. Ja jestem 7 lat młodsza. Bo myślę, że może to być istotne przy analizie zachowania. Za wszelką pomoc byłabym bardzo wdzięczna, gdyż naprawdę nie wiem już jak postępować.