Czy to, jacy jesteśmy, zależy od środowiska, w którym się wychowaliśmy?
Zastanawiam się, jak duży wpływ na to, kim jesteśmy ma środowisko, w którym żyjemy, dorastaliśmy. Uściślając, czy fakt, że dorastałem w domu, w którym rządziło kłamstwo, w pewnym sensie brak miłości, alkoholizm i awantury były na porządku dziennym, chciwość i fałsz towarzyszyły każdemu przedsięwzięciu, będą w podświadomości zakorzenionym czynnikami kształtującymi moje życie? Nigdy nie czułem się specjalnie związany z rodziną; rzecz jasna miałem na względzie jej dobro i życzyłem nam jak najlepiej. Od kiedy pamiętam, wpajane miałem słowa, jakie to ważne jest być dobrym człowiekiem i jakie wartości powinny być priorytetami w moim życiu, ale to tylko słowa, a czyny przeczyły im całkowicie.
Moja mama wychowała się w domu dziecka, cały czas powtarzała nam (mi i rodzeństwu), że to straszna sprawa i powinniśmy być Bogu wdzięczni, że mamy rodzinę. Oczywiście jestem szczęśliwy, że nie spotkało mnie coś tak złego jak sierociniec. Myślę, że to dorastanie bez rodziców, bez bliskich (prócz rodzeństwa, zresztą w większości młodszego), bez kogoś, kto dałby poczucie bezpieczeństwa sprawiło, że ponad wszystko chciała założyć rodzinę. I spotkała mojego ojca, dalej pokrótce: urodziłem się ja, dalej moja siostra i brat.
Uważam, że choć bardzo chciała, nie potrafiła przelać uczucia, które tkwiło w niej na nas, a nieudane próby doprowadziły do tego, że stała się zimna i nieczuła, próbowała nami manipulować (zresztą wszystkimi dookoła), a uczucia i współczucie traktowała jako doskonałe narzędzie do tego celu. Kiedy byłem dzieckiem, nie mieliśmy pieniędzy, a mama, aby coś z tym zrobić, być może udowodnić sobie, że podoła wyzwaniu prowadzenia rodziny, zaczęła zaciągać kredyty najpierw na siebie, później na ojca, a następnie znajomych i rodzinę. Na koniec nawet ja dałem się w to wplątać i tak właśnie teraz ja i moje rodzeństwo zostaliśmy obarczeni 100 tys. ciężarem.
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie umieścił w tej historii postaci babci i dziadka, z którymi mieszkamy, bo oni niedawno dowiedzieli się o wszystkim i pomagają nam spłacać te długi z marnych emerytur. Mama teraz trafiła do "dziekanki" z depresją i nie musi się o nic martwić, chociaż wiem, że przeżywa to, właściwie próbuje to przeżywać. Gdzie jest ojciec, głowa rodziny? Otóż ojciec jest alkoholikiem, bardzo często przychodzi do domu pijany i tłumaczy się, że pije z powodu sytuacji, w jakiej się znajdujemy, co rzecz jasna jest całkowitym absurdem, bo pije od kiedy pamiętam. Zarabia niewiele, a większość pensji idzie na spłatę kredytów, a niewielka część, jaką przeznaczamy na utrzymanie, starcza ledwie na jedne zakupy, resztę miesiąca musimy polegać na dziadkach.
Zresztą korzenie tych problemów sięgają znacznie głębiej i zaczynają się o wiele wcześniej, ale to nie czas i miejsce, by o tym pisać. Ja sam mam 21 lat, od niedawna zacząłem pracować i będę starał się w miarę możliwości pomagać rodzinie, ale prawdą jest, że mam również swoje potrzeby, a dodatkowo zacząłem właśnie szkołę, którą muszę opłacać co miesiąc. Jest to trzecie podejście do 3 klasy liceum, nie ukończyłem jej wcześniej, ponieważ mam problem z osiąganiem założonych celów, a mam nadzieję, że właściwie miałem.
Niedawno zdałem prawo jazdy, udało mi się znaleźć pracę (nie lubię jej, ale ze względu na brak wykształcenia póki co muszę się jej trzymać, co przychodzi mi z dużym kłopotem), zacząłem rok szkolny i czuję się wreszcie na siłach go ukończyć, mam obawy co do tego czy wytrwam, czy nie załamię się w połowie, ale fakt, że chcę iść dalej na studia, mieć dobrą pracę, pomóc rodzinie i wreszcie odizolować się od dotychczasowych problemów dodaje mi sił. O brata i siostrę się nie martwię, ponieważ mam pewność, że poradzą sobie w życiu, to widać. Może to trochę egoistyczne, ale najbardziej w tej chwili obawiam się o siebie.
Uwielbiam "wiedzieć", umiłowałem naukę, analizuję wszystko dookoła, a chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej, ale nie mam okazji wykorzystać swojego zamiłowania, a może nawet zdolności z powodu braku szkoły. Czasami dopadają mnie tak strasznie czarne myśli, że stają się prawdziwym kłopotem, ale radzę sobie z nimi dość szybko. Nie mam zamiaru uczęszczać na jakieś dziwne spotkania z lekarzem psychologiem i nigdy się do tego nie przekonam.
Właściwie zależy mi na tym, aby dowiedzieć się, czy obecna sytuacja może stać się obciążeniem na tyle wielkim, że "ściągnie mnie na dno" i jak sobie z nią w odpowiedni sposób radzić i czy to, w jakim domu mieszkam będzie w konsekwencji skutkowało tym, kim będę i co osiągnę. Mam nadzieję, że nie otrzymam odpowiedzi, że każdy jest panem własnego losu i że osiągnę to, co zamierzam, jeżeli się postaram, oczekuję precyzyjnej odpowiedzi, może statystyk, porady. Z góry dziękuję.