Niskie poczucie własnej wartości i niezadowolenie z życia

Witam! Mam obecnie 25 lat i jestem mężczyzną, pochodzę z małej wioski. Wywodzę się z dobrej rodziny, w której raczej nie brakowało miłości, mówię raczej, bo rodzice chcieli mnie dobrze wychować - mnie i trojga starszego rodzeństwa. Wychowywała nas właściwie matka, bo ojciec przez cały tydzień pracował poza domem. Ciężko pracowaliśmy na roli, dużo uczyliśmy się, no i chodziliśmy do kościoła. Z zainteresowań pozostawała telewizja, no i piłka nożna. Odkąd pamiętam byłem spokojny i bardzo wesoły, no i chorobliwie nieśmiały. W domu odkąd pamiętam była duża dyscyplina i wychowywano nas jak mamy się zachować wobec ludzi. Zawsze czułem się przez to inny wobec rówieśników, więc pewnie dlatego byłem taki nieśmiały i bardzo zależny od innych, zresztą raczej nie pozwalano opuszczać nam domu. W rodzeństwie zawsze faworyzowany był mój brat najstarszy, a ja za wszelką cenę chciałem mu dorównać. Brat dobrze się uczył i zawsze stawiany był na pierwszym miejscu.

Sięgając pamięcią wstecz wydaje mi się, że byłem molestowany przez mojego brata w bardzo wczesnych latach mojego życia. Daleko było mi do niego praktycznie w każdej dziedzinie, choć się dobrze uczyłem, ale odkąd pamiętam nie mogłem się skoncentrować, miałem bardzo niskie poczucie własnej wartości, starałem się przypodobać kolegom i tak było aż do ukończenia szkoły średniej. Dużo rozmyślałem i używałem wyobraźni. Zwykle byłem gdzieś z boku, w nic najlepiej bym się nie angażował, od wszystkiego uciekałem. Bardzo dużo stresu kosztowała mnie nauka, dużo się uczyłem, mimo to mało zapamiętywałem, bałem się odezwać na lekcji, nawet jeśli coś wiedziałem, zawsze chodziłem spięty i zakładałem jakieś maski. Cieszyło mnie niezmiernie jak coś udało mi się zrobić, dostawałem za to szczere pochwały od matki, by następnie po pewnym czasie usłyszeć od niej, że czegoś tam nie dam rady zrobić, mimo że wcześniej to zrobiłem, zbierałem również obelgi od brata, który był chorobliwie zazdrosny o mnie, mimo że nie mogłem się z nim równać. Można powiedzieć, że wszystko robiłem na siłę. I miałem ogromne problemy emocjonalne z tym związane, od ogromnego poczucia wartości i podniecenia do zaniżonej niemal do zera samooceny i ogromnego doła.

Pobyt w wojsku trochę odmienił moje zapatrywanie, trochę się wyluzowałem i choć miałem duże nadzieje i ambicje z nim związane (ojciec i brat byli podoficerami), niestety to były już schyłkowe czasy wojska i nadal moje ambicje nie mogły być spełnione. Zacząłem za to palić trawkę. Podczas jednego epizodu z marihuaną miałem ogromne lęki, które od tamtej pory trwały chyba 3 lata. Nie mogłem normalnie funkcjonować, miałem napady paniki, podwyższony nastrój na przemian z fazami depresji, ciągle byłem skoncentrowany na sobie. Gonitwy myśli, zawyżona samoocena, to wszystko przeszkadzało mi w pracy, w której nie mogłem znaleźć wspólnego języka z kolegami dużo starszymi. Od 5 lat pracuję w zakładzie lotniczym w trybie 3 zmianowym, gdzie na porządku dziennym jest hałas. Tak naprawdę to są najgorsze lata mojego życia, ciągłe dopasowywanie się do kolegów, porównywanie się z nimi, zaniżona samoocena, niepotrafienie znalezienia wspólnego języka, taki ciągły bunt, choć nie chcę, zawsze dochodzi do głosu. Można powiedzieć, że cały czas czułem się gorszy, choć wiem, mimo że wiedziałem, że tak nie jest, ja byłem bezsilny wobec siebie. Zacząłem zgłębiać książki psychologiczne o neurotyzmie i na siłę próbowałem być sobą, w wyobraźni chciałem stworzyć jakiś obraz własnego idealnego ja i pomimo że nie miałem dużych wymagań, ciągle nie potrafiłem normalnie funkcjonować.

Ciągle marnuję czas przeglądając internet. Odkąd pamiętam (od ok. 6. roku życia) masturbuję się, palę papierosy oraz piję alkohol. Nie sądzę, żebym był od nich uzależniony, raczej robię to z nudy albo żeby podtrzymać swoją normalność. Dużo myślę (mam duże mniemanie o sobie, choć teraz staram się tego nie okazywać). Mam dużo zainteresowań, ale boję się je wykonywać, bo wydaje mi się, że powinienem wydorośleć, że za bardzo jestem zdany na siebie, że inni normalni ludzie tyle nie potrafią co ja, że są jakieś ważniejsze rzeczy od tego (tylko jakie). Chciałbym w przyszłości założyć rodzinę, ale jak powtarza matka, nie radzę sobie nawet z samym sobą (mama od 16 roku była sierotą i zajmowała się młodszymi braćmi). Cały czas mieszkam z rodzicami, z którymi przez brak wspólnego języka przechodzę katorgi. Zacząłem blokować swoje emocje i dusić wszystko w sobie, zawsze starałem się coś robić, ale z ojcem niestety nie potrafiłem, ponieważ tak naprawdę to nie miał ochoty nic robić, tylko zawsze narzekał, że nic z nas nie będzie i do niczego nie dojdziemy (mieszkam jeszcze z dwiema starszymi siostrami). Jest to chyba okres poznawania życia przeze mnie i dokonania wyboru. Niestety przypadł on na taki okres wielkiego bumu na pracę za granicą, zazdrością, nieliczenia się z innymi (zawsze starałem się jak najwięcej dowiedzieć jak to funkcjonuje). Nie ukrywam, że też miałem chęć lepszego zarobku, wydoroślenia no i nie patrzenia na to co mi dyktują rodzice. Ale doszedłem do wniosku, że to oni, a szczególnie tata, miał rację. I od tej pory mam dla niego pełen szacunek.

Mam kilku zaufanych kolegów, ale moje relacje z nimi nie są w pełni otwarte, bo ja zawsze byłem kimś w roli mediatora, który wysłucha, nigdy nie powie złego słowa, wszystko zrozumie, zawsze powie coś mądrego. Byłem kilka razy u psychiatry, który przepisał mi jakieś leki i wskazywał na psychologa. Można powiedzieć, że cały czas moralizuję swoje życie i już tak na prawdę nie wiem, jak się w nim odnaleźć, co dla mnie dobre, a co złe, jak zachowywać się wobec innych, czy wyrażać własne zdanie, czy przeciwnie - być uległy. Można powiedzieć, że na temat kontaktów międzyludzkich wiem wszystko, cały czas właśnie to zaprząta mi głowę. Kiedyś były przejściowe okresy, kiedy strasznie cieszyłem się z kontaktów z i innymi, teraz myślę, że inni mają podobne problemy co ja, a nikt nie chce się otworzyć, przez co te kontakty są powierzchowne albo fałszywe. Jestem strasznie rozkojarzony, bo chciałbym jakoś funkcjonować, czuć się wartościowy, przynajmniej przez samego siebie, ale tyle razy zawiodłem się ludźmi albo nie potrafiłem sobie wytłumaczyć dlaczego.

Nie potrafię się otworzyć, choć w głębi duszy jestem dzieckiem, na siłę chcę być dorosły, coś osiągnąć, bo wiem, że mogę to zrobić, choć nie robię nic, co by mnie w jakiś sposób budowało. Nie wiem nawet, czy poważnie podejść do życia, czy się bawić i niczym się na razie nie przejmować. Boję się ofiarować i zburzyć obraz siebie, ale dlaczego miałbym to robić, jeśli wiem, że za niedługo nadal się zmienię (takie błędne koło). Nie wiem, jak mam myśleć, pracuję nad sobą, mam wielką chęć zmiany, ale nadal czuję się pusty i wypalony. Nie wiem, jak mam spoglądać na świat. Świat ludzi rozumiem nawet za dobrze, ale czuję jakbym się nie rozwijał, z jednej strony niczym się nie przejmuję, bo nie warto tak naprawdę, z drugiej nawet błahostki wyprowadzają mnie z równowagi. Żyję z dnia na dzień, najchętniej nie kierowałbym się swoim ego, bo wychodzą przez to nieporozumienia z ludźmi, z drugiej mam chęć współzawodnictwa, choć po pewnym czasie wychodzi, że mam niewiele do powiedzenia (rani mnie, gdy ktoś jest bardziej zaradny ode mnie, szczególnie jeśli ta osoba jest w jakiś sposób powiązana ze mną).

Mam od niedawna dziewczynę, którą pewnie kocham, ale nie potrafię się dla niej otworzyć, nic nie czuję. Czuję się natomiast ponad nadmiar sfrustrowany. Z natury dużo nie myślę, raczej mam nawyk do racjonalizatorstwa, ciągle jestem rozkojarzony, zawsze jakaś myśl wpadnie mi do głowy i zaczynam ją analizować, nieważne czy jest ona ważna, czy nie. Myślę, że za bardzo jestem zdany na siebie, na swoje myśli (potrafię bardzo dobrze sobie radzić, ale w pojedynkę), przez to nie mogę się skupić, dużo kombinuję, a za mało robię. Denerwują mnie ludzie, bo nie potrafię się skupić na tym, co w danym momencie mówią, tylko oceniam, czy to prawda czy nie. Poza tym często rozmowy te wydają mi się mało dorosłe, a ja kontroluję się, żeby nie urazić drugiej osoby. Mam chaos w głowie, bo nie wiem, co mną kieruje i nie czerpię żadnej przyjemności z życia, choć są momenty, że potrafię się cieszyć z najprostszych rzeczy, to ciągle się to burzy.

Myślę, że jestem normalny, a może mało zaradny. Tak naprawdę w każdym razie niezadowolony z siebie, tylko nie wiem czy z własnej natury, bo o osobowości jako takiej raczej mowy być nie może. Zawsze chodzę za to zdenerwowany i sfrustrowany. Często myślałem, że dążę do jakiejś świętości i że wszystko jest bez sensu oraz, że jest mnie stać na ofiarowanie swojego cierpienia dla dobra innych. Myślę, że mógłbym normalnie funkcjonować, ale raczej nie założyłbym rodziny, a nie chcę tak żyć. Czy powrócę jeszcze do normalności, czy będę mógł w jakiś sposób żyć z ludźmi i zachować siebie jednocześnie, radząc sobie w życiu i cieszyć się nim? Proszę powiedzieć, czy da się to jakoś zmienić czy żyjąc między podobnymi ludźmi zawsze będę podobny do nich? Może mam osobowość schizoidalną albo coś innego?

MĘŻCZYZNA, 26 LAT ponad rok temu
Mgr Kamila Drozd Psycholog
80 poziom zaufania

Witam serdecznie!

Na podstawie Pana listu trudno o rzetelne rozpoznanie i stawianie jakichkolwiek diagnoz. Drogą wirtualną takich rzeczy nie da się zrobić, a nawet nie można, bo byłoby to nadużyciem. Jednak na bazie tego, co Pan napisał, można pokusić się o analizę Pana przypadku. To, co wysuwa się na pierwszy obraz, to fakt, że ma Pan niewątpliwie zaniżone poczucie własnej wartości, które przejawia się w różnych sferach. Niska samoocena wydaje się schedą z okresu dzieciństwa. Prawdopodobnie na Pana niską i nieadekwatną samoocenę złożyło się wiele czynników, np.: pochodzenie ze wsi, praca na roli, surowe wychowanie, dyscyplina, tradycyjny model rodziny (matka wychowuje dzieci, ojciec zarabia na rodzinę), duże znaczenie przykładane do religii i opinii lokalnego społeczeństwa, poczucie faworyzowania przez rodziców starszego brata, który stał się dla Pana niedoścignionym ideałem itp. Powyższe czynniki mogły przyczynić się do ukształtowania u Pana poczucia bycia gorszym od innych, dlatego już we wczesnym wieku szkolnym czuł się Pan niedopasowany do grupy rówieśniczej, chorobliwe nieśmiały i niepewny siebie, ciągle się Pan z kimś porównywał i krytykował za najdrobniejszą porażkę. Wraz z Pana dojrzewaniem problem niskiej i niestabilnej samooceny pogłębiał się. W okresie adolescencji coraz mocniej zaczynał Pan odczuwać potrzebę aprobaty ze strony innych, potrzebował Pan uznania i akceptacji, której Panu brakowało. Złe relacje z bratem, zazdrość, brak wsparcia ze strony matki, która nie potrafiła być może dowartościować Pana jako syna spiętrzyły trudności, do których doszło wycofanie, niepewność, problemy z koncentracją uwagi i nauką, huśtawki nastrojów (raz euforia, a zaraz potem skrajny pesymizm) itp. Momentem przełomowym okazało się pójście do wojska. Zmiana środowiska i otoczenia sprawiła, że zaczął Pan powoli wierzyć w swoje możliwości. Niestety, niespełnione ambicje dotyczące kariery w wojsku spowodowały, że zaczął Pan uciekać w różnego rodzaju uzależnienia – marihuana, papierosy, nałogowa masturbacja, nałogowe surfowanie po Internecie. Ucieczka w „uzależnienia” stała się sposobem na wypełnienie Pana deficytów i niedostatków. Własne kompleksy i poczucie porażki można było zagłuszyć, popalając „trawkę” albo papierosy. Niestety, każdy nałóg niesie ze sobą dodatkowe problemy i w Pana przypadku było podobnie – pojawiły się nieuzasadnione lęki, napady paniki, gonitwy myśli, zawyżona samoocena, euforia, stany depresyjne, co dodatkowo skomplikowało Pana sytuację życiową i relacje międzyludzkie, np. z kolegami w pracy. Niska i chwiejna samoocena każe Panu bezustannie wierzyć, że nie nadaje się Pan do niczego, że nie podoła Pan wyznaczonym sobie zadaniom, że inni są lepsi od Pana, że musi Pan rezygnować z siebie i swoich marzeń i podporządkować się innym. Nie jest to prawda! Wydaje mi się, że oprócz niskiego poczucia własnej wartości Pana problemy emocjonalne dotyczą także kwestii usamodzielnienia się i lęku przed dorosłością. Ciągle mieszka Pan z rodzicami, mimo że czuje Pan, że narzucają Panu swój scenariusz na życie, że dyktują Panu warunki i nie biorą pod uwagę Pana zdania. Boi się Pan zaangażować w związek z dziewczyną, boi się Pan zmian. Z jednej strony, chciałby Pan coś zmienić, bo czuje się Pan sfrustrowany i niezadowolony z siebie, a z drugiej strony, blokuje Pana lęk przed jakimikolwiek modyfikacjami i fakt, że mogłoby się Panu nie udać. Stąd pojawia się racjonalizacja własnych wyborów i przekonań oraz przewaga „myślenia” nad „działaniem”. Pana problem to problem wewnętrznego rozbicia i dysonansu. Co robić? Być dzieckiem, bawić się czy dorosnąć, dojrzeć i zacząć poważnie traktować życie? Niewątpliwie problem jest i nie należy go bagatelizować. Dobrze, że poszukuje Pan pomocy dla siebie, np. czytając książki psychologiczne. To jednak nie wystarczy. Podpisuję się pod tym, co usłyszał Pan wcześniej od lekarza psychiatry. Pan potrzebuje fachowej pomocy psychologa, który pomógłby Panu przepracować problemy emocjonalne i uwierzyć w siebie oraz wesprzeć w podejmowaniu nowych zadań, które musi podjąć każda osoba, zaczynająca żyć samodzielnie na własny rachunek. Nie może Pan bezustannie żyć w poczuciu bycia beznadziejnym i niewartościowym. Nie może Pan zatruwać się zazdrością o sukcesy innych. Pora, by to Pan zaczął odnosić sukcesy – sam dla siebie. Nie musi Pan niczego robić dla kogoś – dla uznania, dla aprobaty ze strony rodziców czy kolegów z pracy. Stabilna samoocena to taka, kiedy potrafi Pan uniezależnić ocenę samego siebie od ocen Pana osoby przez innych ludzi. Więcej na temat samooceny może Pan przeczytać pod poniższym linkiem: http://portal.abczdrowie.pl/samoocena. Wizyta u psychologa pomogłaby również ustalić, na jakie jeszcze ewentualnie cierpi Pan problemy i czy przypadkiem Pana trudności nie wynikają z zaburzeń osobowości. Zachęcam zatem do skorzystania z profesjonalnego wsparcia psychologicznego. Odsyłam też do stron pod linkami:
http://portal.abczdrowie.pl/jak-pozbyc-sie-kompleksow
http://portal.abczdrowie.pl/jak-sobie-radzic-z-niesmialoscia

Pozdrawiam i życzę powodzenia

0

Dzień Dobry Panu,

Zacznę od podziękowania Panu za posta i od tego, że jestem pod wrażeniem Pana świadomości i wglądu w samego siebie...

Bazując na opisie Pana doświadczeń z przeszłości, wnioskuję że ma Pan za sobą trudne przeżycia (z historią molestowania w dzieciństwie w tle) które utrudniają Panu codzienne funkcjonowanie, odbierają energię i radość egzystencjalną.
Praca nad poczuciem własnej wartości jest procesem edukacyjnym trwającym (u niektórych Ludzi nawet całe życie)
Efektem "ubocznym" pracy nad poczuciem własnej wartości jest zadowolenie z codziennego życia, z tego że po prostu się jest, niezależnie od zdarzeń, niezależnie od tego co i ile rzeczy materialnych się posiada i kim się jest...

A tak nie musi być!

Teraz Pan może wziąć odpowiedzialność za swoje życie, by kreować je po swojemu, zadając i nieustannie odpowiadając sobie na pytanie, czego i co Pan chce...
Co dla Pana jest najważniejsze, jakie wartości?

Aby wzmocnić swoje zasoby, dotrzeć do tego, co naprawdę dla Pana jest ważne, zachęcałabym Pana do podjęcia terapii rozwojowej, która może być procesem trwającym czasowo, jest to inwestycja czasowa, energetyczna, może i finansowa, jednak warto, bo wprowadza w życie inne perspektywy, które dają spełnienie..., czego Panu serdecznie życzę i wspieram Pana mentalnie,

irena.mielnik.madej@gmail.comUdzieliłaś

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty