Jak pozbyć się poczucia niskiej wartości?
Witam, 26 i pół roku i od zawsze było ze mną coś nie tak. Obecnie mój stan na tyle się pogorszył, że poprzez kolejne irracjonalne decyzje i zachowanie niszczę sobie życie, przyszłość, współżycie z innymi ludźmi. Boję się, że to depresja, która objawia się ogromnym lękiem przed nowym, odpowiedzialnością, ugrzęzłam w mentalności dziecka - nie mogę (i chyba podświadomie też nie chcę) wyjść z tego stanu...
Wychowywałam się w normalnej rodzinie, na wsi, wiem, że rodzice bardzo mnie kochają, choć jako dziecko nie doznawałam pochwał, przytulania itp. - staromodny model wychowania (moi rodzice mogliby być moimi dziadkami). Gdy miałam 6 lat zmarł nagle mój 17-letni brat i od tego czasu mama odsunęła się od nas, przechodziła nieleczone stany depresyjne. Poprawiło się po kilku latach. Już w podstawówce czułam się gorsza, kiedyś tata porównywał mnie z moją koleżanką - sąsiadką (była ładniejsza, szczuplejsza itp.), że ona to jest pracowita itp. Nie potrafiłam nawiązywać kontaktów z chłopakami, byłam bardzo nieśmiała.
Jestem najmłodszym dzieckiem w rodzinie, od zawsze pokładane były we mnie największe nadzieje, że mam się uczyć, iść na studia itp. Poszłam do dobrego liceum z internatem, pomimo że rodzicom było wtedy nie najlepiej finansowo. Nie musiałam się martwić niczym oprócz nauki. Przez całe 4 lata odgradzałam się od kolegów z klasy (miałam kompleksy, że jestem ze wsi, nie mam takich zainteresowań itp.), jedynie w internacie czułam się dobrze i sobą. Zawsze jednak w stosunku do chłopaków miałam dziwny dystans, umyślnie unikałam bliższych relacji bojąc się, że ktoś mnie zrani itp.
Mijały lata, a ja nadal byłam sama - na granicy dziecka i kobiety. W towarzystwie nie mogłam nawiązać normalnych relacji, w głowie od razu rodziła mi się myśl, że nie mam zbyt wiele do zaoferowania itp. Przez licencjat mieszkałam u siostry i jej rodziny, potem przez 2 lata u rodziców w rodzinnej wsi (miałam raka tarczycy, 2 operacje, już jest ok) było mi tam dobrze w zasadzie, czułam się bezpiecznie zawieszona w czasoprzestrzeni. W 2011 r. zdecydowałam się na przeniesienie do Warszawy i skończenie studiów. I moje stany niepewności, lęków i braku pewności siebie zaczęły się drastycznie pogłębiać. Odgradzałam sie murem od ludzi z pracy, prawie z nimi nie rozmawiałam, bojąc się kompromitacji. Męczyłam się z sobą okropnie, non stop w głowie plątanina myśli, stany radości i skrajnego smutku, analizowanie po 1000 razy różnych spraw. Po 1 roku MSU rzuciłam je, uważając, że to nie to (podświadomie bałam się, że nie dam rady zaliczyć 2 poprawek, że to ponad moje siły), zmieniłam na inne studia, które miały być skrojone na mnie. Jestem na 2 semestrze, I MSU i chcę je rzucić (także rozczarowanie i lęk przez niepodołaniem w nauce), wrócić do rodzinnego domu, gdzie przecież nic mnie nie czeka.
W pracy, którą zmieniłam na gorzej płatną, (1/2 etatu) ale adekwatną do kierunku studiów, zawalam coraz gorzej. Szef dał mi szansę, choć nie miałam doświadczenia, a ja wracając do domu nic nie robię, nie dokształcam się do pracy, tylko jem i leżę pod kołdrą, bo przecież i tak się niczego nie nauczę i mnie zwolnią. Nie rozmawiam z ludźmi, często boli mnie głowa z lęku przed tym co będzie, nie lubię siebie w lustrze, mam masakrycznie niskie poczucie własnej wartości. Panicznie boję się oceny i krytyki. Stworzyłam w głowie swój własny świat, w którym czuję sie bezpieczna, ale realne życie zawalam kompletnie.
Podświadomie bardzo potrzebuję miłości, byłabym w stanie wziąć ślub z nowopoznanym facetem, gdyby tylko chciał, nie myśląc o konsekwencjach. Mam kompletnie poprzewracane priorytety życiowe, nie walczę o przyszłość. Momentami jest mi zupełnie obojętna. Czuję się głupsza, przerażenie ogarnia mnie, że mam zrobić pracę na studia, bo przecież nie dam rady. Chcę rzucić studia, pracę. Mam też myśli samobójcze momentami, ale nie są realne. Nie odważyłabym się. W ogóle nie płaczę, nie jestem w stanie zmusić się do łez, jakby wyschły bezpowrotnie. Byłam na dwóch konsultacjach u psychologa oraz warsztatach grupowych Pokochać siebie - o poczuciu własnej wartości, ale na zajęciach tych także czułam się gorsza, pominięta. Stawiam siebie w roli kozła ofiarnego. Z zazdrości zaczynam stawać się zawistna. To okropne. Co mi jest, proszę o pomoc.