Czy warto walczyć?
Poznaliśmy się trzy lata temu. Ja byłam w ostatniej klasie liceum, On w pierwszej. Nie przeszkadzała nam różnica wieku, jaka nas dzieliła. Różniło nas wiele. Nasze rodziny, przyjaciele byli z dwóch zupełnie innych światów. Udało nam się to pokonać. Sukcesywnie poznawaliśmy siebie nawzajem i nasze otoczenie. Ufaliśmy sobie bezgranicznie i tak samo kochaliśmy się. Jednak wraz z upływem czasu stawaliśmy się sobie coraz bardziej obcy.
Skończyłam szkołę do której chodziliśmy razem, więc spotykaliśmy się rzadziej, choć wciąż bardzo często. Nie dostałam się na wymarzone studia i zaczęłam pracować. Czas jaki poświęcałam pracy zabierał nam wspólne chwile. Odsunęliśmy się od siebie, straciliśmy kontakt. Wiedzieliśmy, że chcemy być razem i walczyć, więc mimo zmęczenia, nadmiaru w moim przypadku pracy, w jego - nauki, każdą wolną chwilę poświęcaliśmy sobie.
On poświęcił dla nas trenowanie sportu, który kochał, ja - największe hobby. Nie myśleliśmy wtedy o tym, że to wcale nie był dobry pomysł. Ja, jako że częściej spotykaliśmy się u Niego i z jego przyjaciółmi, zapomniałam o osobach ważnych dla mnie. Przez ponad rok spotkałam się ze swoimi przyjaciółmi nie więcej, jak dwa razy.
W pewnym momencie zauważyliśmy, że nie jest nam ze sobą tak dobrze, jak dawniej. Nie było dnia bez kłótni. Doszło nawet do tego, że noc sylwestrową spędziliśmy osobno. Wciąż powtarzaliśmy sobie jak bardzo brakuje nam chwili wolności, przyjaciół, oderwania od rutyny w którą się wplątaliśmy. Postanowiliśmy spróbować inaczej. Ja postanowiłam odzyskać swoich przyjaciół, czego niestety nawet do dzisiaj nie udało mi się zrobić.
On poczuł tę wolność, którą sobie daliśmy zbyt mocno. Przypomniał sobie o tym, że jest atrakcyjny, a dziewczyny, które zaczęły Go otaczać, nie dawały mu o tym zapomnieć. Zaczęły się niewinne kłamstwa, coraz więcej kłótni i w końcu zdrada. Kiedy prawda o niej wyszła na jaw, obydwoje zrozumieliśmy, ile nas łączy i ile możemy stracić. Wybaczyłam. Zmieniliśmy swoje nastawienie. Walczyliśmy o siebie, naszą przeszłość i przyszłość.
Przez kilka miesięcy wszystko było tak, jak być powinno. Nie zabieraliśmy sobie wolności. Byliśmy naprawdę szczęśliwi. Jednak przez kilka ostatnich miesięcy naszego związku znów nie potrafiliśmy się "zgrać". Kiedy Jemu brakowało dla mnie czasu, ja wariowałam myśląc, że może nie być wobec mnie w porządku. Zaczęły się kontrole, ciągłe telefony, sprawdzanie, pytania: "Gdzie jesteś? Z kim? Co to za dziewczyna?". Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam Mu zaufać.
Moja chora ciekawość doprowadziła do tego, że On zamiast udowodnić mi, że mogę mu ufać, zaczął bronić się atakiem.Sprawdzał mnie, wciąż pytał, nie wierzył w moje słowa.Wplątaliśmy się w ogromne błędne koło, z którego nie potrafiliśmy się wydostać. Reagowaliśmy na wszystko złością. W końcu poczułam i byłam przekonana, że znów nie jestem jedyna. Znów poczułam, że nie możemy tego zmarnować, wierzyłam, że tą wiarę zasieję znów w Nim. Spotkałam się z Nim, ale zanim zdążyłam powiedzieć jak bardzo Go kocham, On skończył nasz dwuletni związek.
Postanowiłam wyjechać z miasta. Na dzień przed moim wyjazdem On przyjechał, powiedział, że jestem jedyną kobietą Jego życia i płacząc błagał, żebym została. I zostałam. Po kilku dniach okazało się, że ma dziewczynę. Wtedy zwariowałam. Wydzwaniałam do Niego, wciąż pisałam, prowokowałam spotkania, prosiłam, błagałam i płakałam. On,choć podkreślał, że bardzo mnie kocha, a dziewczyna z którą jest, nic dla Niego nie znaczy, wciąż z nią był. I nadal jest.
Minęły cztery miesiące. Spotykamy się,rozmawiamy. Jestem już o tyle mądrzejsza i większa od samej siebie, że staram się nie okazywać swoich uczuć. Nie mogę pozwolić, by wiedział, jak wciąż cierpię. Są dni, kiedy budzę się rano i mówię sobie: DOSYĆ! Ale to szybko mija. Podświadomie wciąż o Niego walczę, choć dziś już zupełnie nie wiem, czy powinnam...