Jak poradzić sobie z nadopiekuńczością?
Witam, jestem 24 letnią kobietą. Mama, która wychowywała mnie razem z babcią nigdy nie pozwoliła mi dorosnąć, jest do granic możliwości nadopiekuńcza, do dziś żyję pod jej dyktando. W związku z tym mam trzy pytania: 1. Dowiedziałam się, że okres buntu jest u nastolatków czymś normalnym, że podejmują one próby walki o swoje i to jest zdrowe. Dlaczego ja, jako nastolatka nie byłam w stanie się zbuntować? Czy to znaczy, że ponoszę część winy za to, że żyję teraz w niewoli? Jestem na siebie bardzo zła, nienawidzę siebie z tamtego okresu i jednocześnie żyję marzeniami, żeby stać się na powrót nastolatkę by zmienić swoje zachowanie z tamtego okresu. Co prawda usprawiedliwiam się, że tak potężne awantury, jakie mi robiła z błahych powodów (np. chęć wyjścia do miasta na herbatę z porządnymi znajomymi w środku dnia w wieku 17 lat) skutecznie zniechęciły mnie do podejmowania dalszych prób walki o niezależność, ale przecież mogłam się stawiać, mogłam się nie poddawać… Czy ja też tu mam trochę winy? 2. Czemu odstręcza mnie cierpienie mamy? Czemu gdy ona płacze, zamiast współczuć jej odsuwam się z odrazą? Nie wiem na pewno, ale czasami czuję też pewną satysfakcję, gdy widzę, że czasami jej się nie udaje. Skąd to może wynikać, szczególnie to obrzydzenie do jej łez? 3. Czemu czuję rodzaj odrazy do więzi jakie łączą moja mamę z babcią? Wydaje mi się, że ich relacje są… obleśne, szczególnie mama przesadza z tym przywiązaniem. Wygląda to mniej więcej tak: mama ciągle powtarza, że jest z babcią jak siostry syjamskie, boli je ta sama część ciała, te same schorzenia, te same myśli w jednym czasie, ciągle się tym chwalą, żegnają się nawet jak się mają nie widzieć kilka godzin, tęsknią za sobą… Czy to jest normalne, (skoro obie nie mają mężów, to może po prostu liczą na siebie), czy tylko mnie odstręcza? Z góry dziękuję za jakąkolwiek poradę, będę wdzięczna.