Jestem chodzącą beznadzieją...
Witam. Mam na imię Magdalena, 25 lat. Jestem w związku małżeńskim ok. 3 lat. Mój mąż jest bardzo wybuchowy, ciągłe awantury, krzyki (tak jak u niego w domu), nienawidzi mojej rodziny i robi wszystko, by mnie od nich odciągnąć. Ale ja sobie nie pozwalam. Wtedy jest ogromny wrzask, przezywanie, straszenie, szantażowanie. Byłam zawsze wesołą osobą, ludzie mnie bardzo lubili i nadal lubią, choć zastanawiają się, gdzie się podziałam dawna ja, stabilna, pomocna. Pomocna chcę być, ale nie mogę, musze wymyślać jakieś wymówki i kłamać mu, żeby gdzieś jechać i cos komuś np. kupić? Czy to jest normalne zachowanie w małżeństwie? Chyba nie! Zastanawiam się nad odejściem, ale nie umiem, mam mętlik w głowie ogromny, myślę, że mój mąż musi się leczyć, ma jakieś urojenia, że np. moja rodzina przeciwstawia mnie jemu, co jest bzdurą. Musze się go słuchać, tak mi ostatnio nawrzeszczał, i straszył, że moja rodzinka jego jeszcze popamięta, no i żebym z nim nie wałczyła... bo nigdy z nim nie wygram. Co mam robić? Wydaje mi się, że z moją psychiką też nie jest najlepiej... Ciągle siedzę, jestem smutna, zgnębiona, nie chce mi się nic, ciągle udaję szczęśliwą, non stop boli mnie głowa (chyba z nerwów). Czy ja tak dużo chce? Chcę być i żyć w normalnym związku! A tu ciągłe pouczanie mnie, tego nie rób, tego nie mów. Jestem osobą lubiącą ludzi – on ich nienawidzi – stroni od nich, a ja potrzebuje przyjaciół, pośmiać się trochę! Czy coś w tym złego?