Mam wstręt do siebie
Witam. Mam 22 lata. Od kiedy pamiętam, mam sporą nadwagę. Przez lata walczyłam z nią na różne sposoby, dieta, ćwiczenia itp., z różnym skutkiem. Do tego stopnia, że nie pamiętam od kiedy dokładnie, ale chyba od gimnazjum, raz na jakiś czas prowokowałam wymioty. Częściej lub rzadziej, nie miałam jakichś długich cyklów napadów. Na przykład: mam pół roku spokoju, z tym że jak pojawi się tak zwana okazja, np. imprezka rodzinna lub coś w tym stylu, i wiem, że zjem za dużo, wtedy pojawiają się myśli, które nie zawsze przechodzą do czynu, ale zostają wyrzuty sumienia. Najczęściej napady głodu mam, jak jestem na diecie (prawie cały czas staram się ograniczać) i gdy nie ma nikogo w domu, wtedy nie mogę powstrzymać się od jedzenia. Już nawet często podczas jedzenia myślę, że zaraz pójdę zwymiotować. Zaczęłam ćwiczyć fitness i to pomagało mi panować nad tym, ale gdy tylko mniej ćwiczę, od razu pojawia się kolejny aspekt, że czuję się brzydka, ohydna. NIE akceptuję siebie, wręcz nienawidzę, wiem, że mam niskie poczucie właśnej wartości. Mam spore wahania nastrojów, od euforii do uczucia smutku, rozgoryczenia. W otoczeniu jestem uznawana za osobę towarzyską, pełną życia, radości, zabieganą, zakręconą. Niezależna i odważna. Do tego o silnym charakterze i psychice, nie lubię okazywać moich uczuć, słabości, a jednocześnie chciałabym, by zwracano na mnie uwagę. Chciałabym, by ktoś mną się zaopiekował. Mam sporo zajęć, mimo wszystko ciągle czuję, że tak naprawdę jestem beznadziejna, bo nic nie umiem dobrze, ciągle za mało robię, jestem za leniwa, za mało bystra. Nawet naokoło podkreślam, że nie potrzebuję nikogo, a tak naprawdę pragnę być z kimś. Ale gdy tylko ktoś się pojawia, automatycznie pokazuję, że nasze relacje są wyłącznie koleżeńskie, bo nie wierzę, że ktoś może mnie pokochać. Boję się ośmieszenia, cierpienia? Od października-listopada mniej więcej odczuwam to intensywniej. Zaczęłam nawet odczuwać chęć izolacji, skrycia się przed ludźmi, bo mam wrażenie, że na mnie patrzą i widzą, jaka jestem żałosna. Z ubrań kupuję tylko sportowe rzeczy, by ukryć się w nich, nie dbam o siebie tak jak kiedyś, nie lubię chodzić na imprezy, bo będą patrzeć jak wyglądam. Niechęć samej siebie do mnie rośnie, nic mi się nie chce, robię wszystko, ale bez przekonania, czuję smutek, czasami nawet przebiegają mi myśli, że po co mi to wszystko, i zastanawiam się, co by było, jakby mnie nie było, walczę z tymi myślami, bo to chwilowe zastanowienie tylko... Miałam czas, że bałam się tego, że moja mama umrze, i chodziłam i sprawdzałam w nocy, czy oddycha. Do dziś to mam. Boję się o tatę, o siostrę, że stracę osoby, które kocham. Jeśli mam jakiegoś dobrego znajomego i pojawi się nagle jakaś trzecia osoba (relacje koleżeńskie), mam wrażenie, że ja przestaję być ważna i ta nowa osoba jest ważniejsza ode mnie. Ostatnio mam wrażenie, że boję się coraz większej ilości spraw... Zastanawiam się nawet nad psychologiem, ale wiem, że nie pójdę do nikogo, bo nawet w życiu codziennym pozwalam innym poznać mnie do pewnego momentu, a gdy czuję, że są za blisko spraw, które mnie bolą, podświadomie blokuję się, zatrzymując na pewnym etapie. CO JA MAM ZROBIĆ Z SOBĄ?