Moje życie to pasmo nieszczęść...

Witam. Nie wiem od czego zacząć... może od tego że jak miałam 4 lata zginął mój tata (utonął), a wszyscy się z nas śmiali, że popełnił samobójstwo bo nie mogł z nami wytrzymać. Staliśmy się biedakami, bo utrzymywaliśmy się tylko z renty, dzieciaki z wioski biegały za moją mamą i ją wyzywały, i smiały się z niej i z nas, i tak przez całą szkołę podstawową... O to, żeby mieć oceny takie na jakie zasłużyłam musiałam walczyc i uczyć się więcej niż pozostali, ale jakoś mi się udało, ukończyłam studia techniczne. Myślałam że jest lepiej, ale to wszystko się za mną ciągnie, nie mogę zapomnieć przeszłości i tego, że traktowano mnie jak kogoś gorszego, nie mam przyjaciół, miałam ale gdy zaczęłam zarabiać lepiej niż oni (od śmierci taty postanowiłam być silna i samodzielna), gdy tylko zaczęło mi sie układać mówili w kółko, że mam fuksa i to dlatego każdy egzamin zdałam - bo miałam "fuksa"... ciagle to słyszałam, a najgorsze jest to, że zaczęłam w to wierzyć... W zeszłym roku zachorował na raka mój narzeczony i moje życie znów legło w gruzach, w tym tygodniu kończy chemię, a ja czuję się wypompowana. Nie mam sił na nic, w pracy także stresy, jak to zwykle bywa gdy sie ktoś wykaże to potem ma tylko więcej pracy, a podwyżki zero i pełno stresu. Co prawda umówiłam się kiedyś do psychologa, bo tak się strasznie denerwowałam, ale nie miałam czasu pójść. A najgorsze jest to, że nie mogę nikomu powiedzieć co czuję, nawet siostrze, bo ona ma jeszcze większe problemy (mąż ją bije :() Nie chce mi się juz żyć, ciągle coś się dzieje, ciągle muszę o coś walczyć! Jakbym mało w życiu przeszła. Nie wiem czego mi zazdroszczono, ja bym chciała spokojnie żyć, mieć pewność, że mój narzeczony wyzdrowieje... ale jakoś mało we mnie tej nadziei, znając moje życie powinnam się przygotowywać na najgorsze... czasem myślę sobie, że to ja jestem pechowa gdyby mnie nie spotkał pewnie by nie zachorował, ponoszę pewnie jakąś karę, bo niby za co to wszystko, zrypane dzieciństwo, i teraz wydawałoby się, że mam więcej, a nie mam nic... Nie mam sił, nie wiem skąd je brać..... Proszę o pomoc!

KOBIETA ponad rok temu

Skąd bierze się kobiecy problem "Nie mam się w co ubrać!"

Paulina Witek Psycholog, Warszawa
74 poziom zaufania

Pani wypowiedź zawiera bardzo dużo różnych aspektów Pani życia, które razem tworzą obraz nieszczęśliwego obfitującego w porażki życia, ale spróbujmy je od siebie odseparować. Przede wszystkim dzieciństwo - na pewno było Pani ciężko i tamte doświadczenia ciągnie Pani za sobą jak taki uciążliwy ogon, o którym najchętniej by Pani zapomniała. Cały czas jednak ciąży. W dorosłym życiu, kiedy pojawiaja się nowe przeciwności losu wraca Pani do tych bolesnych wspomnień z dzieciństwa traktując je jak fatum, determinujące całe Pani życie. To jest ewedentnie temat do przepracowania na psychoterapii. Powinna Pani znaleźć czas na regularne spotkania z psychoterapeutą.

W obecnej sytuacji jest Pani wyczerpana przewlekłą chorobą narzeczonego, a ta sytuacja dodatkowo kojarzy się ze śmiercią Pani ojca. Prawdopodobnie dlatego wspomnienia stają się jeszcze bardziej wyraźne i bolesne. W tej chwili widzi Pani całe swoje życie jako pasmo nieszczęść, ale z punktu kogoś "z boku" wygląda to inaczej. Ja odbieram Panią jako silną osobę, która potrafiła się podnieść po śmierci ojca. Wyznaczyła sobie Pani konkretny cel i udało się go Pani osiągnąć. Pomimo trudności finansowych i docinek różnych osób ukończyła Pani studia i dostała Pani pracę, w której udało się Pani "wykazać". Ma Pani plany na przyszłość, narzeczonego, z którym jest Pani nadal związana pomimo jego choroby. Razem przeszliście jego chorobę, co na pewno umocniło Waszą więź emocjonalną. Po tych wszystkich doświadczeniach jest Pani osobą, która potrafi docenić życie, jego wartość. Pani depresja wynika z przeciążenia obecną sytuacją oraz nierozwiązanymi sprawami z przeszłości, potrafi Pani mimo tego wszystkiego funkcjonować, wspierać narzeczonego w chorobie nowotworowej. To jest bardzo dużo! Nie kwestionuję, że wydarzenia w Pani życiu były trudne i wolałaby mieć Pani inne życie, ale na pewno dużo Pani to dało. Ukształtowały w jakis sposób Pani osobowość. Może gdyby nie śmierć ojca w młodym wieku i doświadczenie braku pieniędzy, nie potrafiłaby Pani trwać przy narzeczonym, nie miałaby Pani obecnej pracy itd. itd.

Ocenia siebie Pani bardzo krytycznie, porównując swoje osiągnięcia z opinią otoczenia, która tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Poza tym na pewno nie wszyscy uważali, że zdawała Pani egzaminy tylko dlatego, że akurat tym razem się udało. W Pani przypadku sprawdza się trochę zasada samospełniającego się proroctwa. Nie wierząc w siebie w jakiś sposób, na poziomie nieświadomości, może Pani robić podobne wrażenie na otoczeniu. Jeśli nie wierzy Pani w swój sukces inni również automatycznie oceniają w ten sposób Pani możliwości.

Trudno zaakceptować siebie jeśli wspomnienia z dzieciństwa obfitują w poczucie bycia nielubianą, nieakceptowaną, odtrąconą. Ważne jest uświadomienie sobie, trafiła Pani na taką grupę rówieśników i nie miała Pani na to wpływu. W obecnej pracy ma Pani jednak taki wpływ na swoja sytuację. Jeśli czuje się Pani obciążona pracą powinna Pani porozmawiać o tym ze swoim przełożonym. Jeśli dała się Pani poznać jako dobry pracownik, rzetelnie wykonując swoje obowiązki, szef może nie wiedzieć, że czuje się Pani obciążona pracą. Nie jest zasadą, że ktoś dobry nie otrzymuje podwyżki, ale przybywa mu obowiązków. Zamiast utwierdzać się w tym przekonaniu, może Pani porozmawiać o swoich wątpliwościach z szefem. Poza tym pracę zawsze można zmienić, a w obecnej sytuacji może dobrze byłoby pomyśleć o urlopie?

Ma Pani ogromne poczucie winy, obwiniając siebie nawet za chorobę narzeczonego. Pani narzeczony jest na pewno szczęśliwy z tego powodu, że ma Panią przy sobie. To ogromny dar w sytuacji tak trudnej choroby. Ma po co żyć, ma do czego wracać. Proszę mi wierzyć, że jest dużo ludzi, którzy odsuwają się od osób cierpiących, spędzających tygodnie w szpitalu. Sama kilka lat temu doświadczyłam takiej sytuacji, obserwując reakcje tzw.przyjaciół mojej koleżanki, która chorowała na białaczkę. W tym jest Pani siła, nie w tym co sądzą na Pani temat inni, ale najbliżsi, którzy Panią kochają, którym na Pani zależy. Wiara w wyzdrowienie jest bardzo ważna! Pacjenci, którzy nie mają chęci do życia i nie wierzą, że uda im się pokonać chorobę dużo gorzej rokują. Dlatego Pani wiara w wyzdrowienie narzeczonego jest tak istotna. Nowotwór to choroba przewlekła, ale jest wyleczalna. Proszę też polegać na Sile Wyższej, na tym, że każde wydarzenie w naszym życiu ma jakiś sens. W ciekawy sposób pisał o tym Victor Frankl do którego lektury gorąo Panią zachęcam! Chciałabym Pani polecić również ciekawą książkę D. i M. Linn, Uzdrowienie poprzez pięć etapów przebaczenia, którzy udowodnili, że nawet takie choroby jak nowotwór można wyleczyć psychoterapeutycznie.

Rozmowa z siostrą może okazać się pomocna i dla niej i dla Pani. Koncentrując się na problemach drugiego człowieka zapominamy o własnych i nabieramy do nich zdrowego dystansu. Dobrze jest mieć oparcie w bliskich, a nie każdy ma taką możliwość, to kolejne wsparcie, z którego może Pani skorzystać. Raz jeszcze namawiam Panią do podjęcia psychoterapii, która pomoże Pani uporać się z bolesną przeszłością. Pozdrawiam serdecznie!

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty