Pogubiłam się i nie wiem, co dalej...
Około 4 lat mieszkam razem z moim partnerem. Na początku było wszystko w porządku. Obecnie od zeszłego roku widzę, że wszystko się psuje. On unika zbliżeń z moją osobą. Czasami miałam wrażenie, że zmuszał się do tego, by ze mną współżyć, a potem podawał mi różne powody, dlaczego tego nie chce, więc "wyłączyliśmy" tę sferę życia. W międzyczasie zaczęliśmy planować ślub. Dzisiaj wydaje mi się, że to bardziej z mojej strony wyszło niż z Jego. Chociaż On cały czas twierdzi, że bardzo chce ślubu, ale zachowuje się czasami zupełnie odmiennie, oraz nie oświadczył mi się nadal, a ślub w czerwcu :( Prowadziliśmy rozmowę i pytałam wprost, że może nie chce tego jednak, ale uparcie twierdzi, że chce. Zbliżeń unika już kolejny miesiąc. Zawsze był uśmiechnięty, a od pewnego czasu zaczął przeklinać i chodzić zdenerwowany. Gdy pytam, co się stało i próbuję dojść do sedna jego stanu, zbywa mnie zmęczeniem i pracą. Na karb pracy przedłożył także fakt braku zainteresowania sferą seksualną naszego związku. Już zupełnie czuję się odtrącona. Uczę się panować nad własnymi emocjami, ale z tygodnia na tydzień jest coraz to gorzej. Mam wrażenie, jakby chciał się rozstać i prowokował takim zachowaniem moje odejście. Czekałam już długo, myślałam, że ten stan minie, ale niestety - on się pogłębia i jest coraz trudniejszy. Widzę, że ważny dla mnie człowiek się męczy. I ja także się męczę. Jestem coraz bardziej znerwicowana. Niestety, nie chce mi mówić, co się dzieje. Nie chce się ze mną udać do specjalisty :( Na takiej postawie nie można budować związku. Już kilka razy myślałam o odejściu. Rozmawialiśmy o tym i powiedział mi, że absolutnie nie chce rozstania i że mnie kocha. Nie wiem, co się dzieje i co mam zrobić. Jestem pogubiona i zrozpaczona... Bardzo mi z tym ciężko, a rozmowy nie przynoszą żadnego skutku. Stan taki to ponad rok :( Po co ślub, skoro teraz jest tak jak jest.... Łza toczy się z oka, a ja nie mam do kogo się zwrócić... Pozdrawiam