W jaki sposób nie dać się zastraszyć?
Nie wiem od czego zacząć, bo nie wiem co mam już zrobić ze swoim życiem. Pół roku temu wyszłam za mąż. Do zaręczyn nasze życie było bajkowe. Mój partner traktował mnie jak księżniczkę z bajki, a nawet lepiej. Wszystkie koleżanki mi zazdrościły. Podczas planowania ślubu coś zaczęło się zmieniać. Bagatelizowałam to, bo doskonale wiedziałam, że wiele par kłóci się w trakcie organizacji tego dnia. Znajomi i rodzina zwrócili mi jednak uwagę na to, że mój narzeczony automatycznie neguje wszystko co jest dla mnie ważne i nie zgadza się na nawet najdrobniejsze rzeczy tak dla zasady. Przez jego zachowanie czułam się przygnębiona i straciłam całą radość z tego dnia. Zwłaszcza, że dwa dni przed stwierdził że mnie zdradził, po czym na drugi dzień zmienił zdanie i wmawiał mi, że wymyśliłam sobie to wszystko. Wyszłam za mąż. Pierwsze tygodnie znów były bajką. Potem znów sinusoida...najdrobniejsze rzeczy potrafiły go wyprowadzić z równowagi. W kłótniach zamykał mnie w domu i nie pozwalał wychodzić. Gdy kiedyś wyszłam pobiegł za mną i zimą rozerwał mi płaszcz na ulicy i kazał oddać klucze od domu. Wybaczyłam, kolejny raz. Jednak obelgi, brak szacunku...kłótnie o nic, obwinianie mnie o wszystko, twierdzenie że zniszczyłam mu życie...to powtarzało się tak często, że postawiłam warunek: terapia. Nie chciał iść. Postawiony przed widmem rozwodu zgodził się, ale stwierdził że tylko po to, by na terapii usłyszeć że jestem wszystkiemu winna. Nastał dzień terapii. W jej trakcie zachowywał się jakby się świetnie bawił. Od razu chciał przy pani psycholog umawiać jak najszybciej kolejną wizytę, a w domu mówił że na kolejną terapię nie pójdzie...jednak szedł (choć za każdym razem chciał odwoływać i twierdził że poprzez terapię defrauduję pieniądze). Zaczynało być normalnie. Nawet jak mnie obraził to szybko przepraszał. Ostatnio się przeziębił. Chciałam być dobrą żoną...proponowałam herbatę, chusteczki, leki na katar...odmawiał. Gdy po raz kolejny zaproponowałam lek wściekł się. Uderzył pięścią w drzwi. Nic się nie stało więc uderzył kolejny raz robiąc wielką dziurę...gdy się rozpłakałam z bezsilności po chwili mówił że jestem chora psychicznie i trzeba mnie leczyć...Potem groził że weźmie ten lek na katar ale na pewno ten lek go zabije i to będzie moja wina...Nie wiem co mam robić. Jestem silną kobietą, tak myślę...nie chcę dać się zastraszyc, choć złapałam się na tym że unikam słów które wcześniej go drażniły, sprzątam na błysk dom zanim wróci z pracy (choć i tak zawsze coś zrobię nie tak...albo leży paproch, albo zmywarka źle wstawiona)...mam wrażenie, że to on jest chory a nie ja. Ale jak mu to uświadomić? Jak skłonić by spróbował nad soba panować...Proszę o pomoc, bo sama jestem już bezsilna....