Jak zwalczyć potrzebę masturbacji?
Witam! Mam 18 lat. Z tym problemem borykam się już od jakiegoś czasu, ale wydaje mi się on dość skomplikowany, dlatego że łączy w sobie wiele wątków. Po pierwsze masturbacja. Masturbuję się od jakichś 10 lat, tyle że wtedy, jako dziecko, nie wiedziałam co to jest. Robiłam to, bo sprawiało mi to jakąś przyjemność. Z biegiem czasu zaczynałam dowiadywać się o masturbacji z gazet, Internetu, koleżanki w szkole coraz częściej rozmawiały o sprawach intymnych. Byłam nastolatką i myślałam sobie, że taka kolej rzeczy, że poznaję własne ciało itd., zresztą tak też pisało w gazetach - że masturbacja jest prawidłową formą rozładowania napięcia seksualnego młodego człowieka. Pasowało mi takie stwierdzenie i coraz częściej poddawałam się masturbacji. Po jakimś czasie doszły do tego filmiki pornograficzne w Internecie, ale nadal wszystko było dla mnie OK.
W drugiej klasie gimnazjum nastąpił dla mnie pewien przełom. Zaczęłam przygotowywać się do przyjęcia sakramentu Bierzmowania. Od dziecka byłam wychowywana w katolickiej rodzinie, ale dopiero wtedy w gimnazjum poczułam naprawdę silną więź z Bogiem i jednocześnie na spotkaniach do Bierzmowania, dowiedziałam się, że masturbacja i oglądanie pornografii w Internecie jest grzechem ciężkim. Wtedy poczułam się fatalnie. Jednak udało mi się to przezwyciężyć i poszłam do Spowiedzi Św. Niestety, nie udało mi się całkowicie odejść od masturbacji. I tak, co jakiś czas spowiadałam się z tego samego grzechu jakim jest samogwałt. Jednak mimo świadomości, że masturbacja jest grzechem, nadal to robiłam, ale jakoś nie czułam z tego powodu większego dyskomfortu. Z biegiem czasu zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak. Zaczęłam szukać każdej możliwej okazji, by tylko zaspokoić swoje potrzeby. Cieszyłam się, gdy zostawałam sama w domu, bo mogłam wejść w Internet, włączyć film pornograficzny i uprawiać samogwałt. Tak było przez kilka miesięcy.
Odkąd poszłam do liceum, znów zaczęłam czuć się fatalnie, ale teraz już za każdym razem, gdy się masturbowałam. Czułam, że nie powinnam tak robić, ale mimo to, co jakiś czas do tego wracałam. Znów zaczęłam czuć, że wiara jest dla mnie ważna, i że to co robię jest z nią niezgodne, ale nadal co jakiś czas wracałam do masturbacji. I tak aż do teraz. Bardzo źle czuję się, kiedy to robię, ale czasami nie potrafię się opanować. Zauważyłam, że to jest dla mnie takie błędne koło - po masturbacji okropnie się czuję, ale gdy okropnie się czuję i mam zły nastrój - wracam do masturbacji. Tak wygląda mój pierwszy problem. Nie wiem, czy powinnam do państwa o tym pisać, może to bardziej pytanie skierowane do księdza, ale nie spotkałam jeszcze w Internecie strony, na której mogłabym w ten sposób zadać pytanie księdzu, dlatego zdecydowałam się napisać do państwa. Może jest jakiś sposób, by uwolnić się od masturbacji? Bo mimo że się staram, to nie bardzo mi to wychodzi.
Kolejnym moim problemem jest mój brak wiary w siebie. Nie wiem, czy to wynika z tego, co opisałam wcześniej, ale może w jakiś sposób się łączy... Otóż, nigdy nie należałam do osób szczupłych. W przedszkolu i szkole podstawowej dzieci wołały na mnie "grubas" itp. Było mi przykro, ale nic z tym nie robiłam, właściwie chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę ze swojej sytuacji. Przełom nastąpił w 6 klasie szkoły podstawowej. Było to w 2007 roku, w styczniu zaczęłam się odchudzać. Jadłam tylko dwa posiłki dziennie - śniadanie i obiad, żadnych słodyczy ani dojadania między tymi dwoma posiłkami, a do tego codziennie ćwiczyłam na rowerku stacjonarnym. Chudłam w oczach, a ludzie zaczęli prawić mi komplementy itd. Przyznam, że bardzo mi to odpowiadało i byłam z tego bardzo zadowolona. Ale kiedy osiągnęłam wagę poniżej 50 kg, przestałam się odchudzać, dbać o swój wygląd. Zaczęłam jeść "normalnie", tzn. nie odmawiałam już sobie słodyczy, a zamiast dwóch posiłków dziennie, jadłam 7. Do gimnazjum udało mi się wejść jeszcze z dość fajną figurą, ale potem zaczął się efekt jo-jo i zaczęłam przybierać na wadze. Potem kilka razy jeszcze próbowałam się odchudzać, ale już nie udało mi się osiągnąć takiego efektu jak za pierwszym razem. Teraz znów jestem otyła, jest mi z tym źle, nie mam ochoty kupować ubrań (choć rodzice często chcą mnie zabierać na zakupy), bo uważam, że mam za duży rozmiar, czuje się źle, gdy widzę inne szczuplejsze dziewczyny oglądające ciuchy w tym samym sklepie co ja. Dlatego też unikam zakupów jak ognia. Zbliża się lato, wyjeżdżam z rodzicami nad morze na kilka dni i chciałabym wyglądać zgrabniej, ale już się tego boję, bo chyba już brakuje mi sił, aby się odchudzać. Może pomogą mi państwo dobrać jakąś dietę dla osób w moim wieku, abym mogła schudnąć?
Kolejny mój problem dotyczy nauki. Odkąd pamiętam byłam wzorową uczennicą. W przedszkolu pierwsza nauczyłam się czytać i pisać, a potem w szkole zawsze miałam najlepsze oceny z każdego przedmiotu, i tak było do 3 klasy gimnazjum. W liceum wszystko się zmieniło. Z bardzo dobrej uczennicy stałam się przeciętną. Zamiast 5 i 6 w moim dzienniczku zaczęły się pojawiać 3,2 a nawet kilka 1. Dodam, że przez całą podstawówkę i gimnazjum rodzice cały czas powtarzali mi, że mam się uczyć, bo w przeciwnym razie będę nikim itd. Nie wiem czy to właśnie to powodowało, że dobrze się uczyłam, ale faktycznie moje wyniki w nauce były wręcz fantastyczne, a koledzy i koleżanki z klasy bardzo mi tego zazdrościli. Bycie dobrą uczennicą mi pasowało, ciągłe pochwały, najlepsze oceny itd., wydaje mi się, że sama nauka jakoś bardziej wchodziła mi do głowy. Jak już pisałam - w licem się to zmieniło. Tłumaczyłam sobie to tym,że przecież to już wyższy poziom itd., ale zaczęłam kompletnie tracić wiarę w siebie. W podstawówce i gimnazjum rodzice wyzywali mnie, gdy zdarzało mi się przynieść ocenę niższą niż 5, na szczęście w liceum trochę przystopowali, ale mimo wszystko nadal katują mnie nakazami, że mam się uczyć. A ja czuję, że na to już też nie mam siły. Jestem beznadziejna, nie potrafię nauczyć się już tak dobrze jak kiedyś. Co mam robić?!
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze nieśmiałość. Chociaż właściwie nie wiem, czy można to nazwać nieśmiałością, no ale mam pewien problem w kontaktach z innymi ludźmi. Najpierw zauważyłam trudności w kontaktach z nauczycielami w szkole. Kiedy w liceum odpowiedzi ustne stały się codziennością, zupełnie nie potrafiłam się w tym odnaleźć. Niby uczyłam się na każdą odpowiedź ustną, ale kiedy nauczyciel brał mnie do odpowiedzi, po prostu zamierałam. Serce waliło mi jak oszalałe, robiłam się czerwona, zasychało mi w ustach, zaczynały dygotać mi nogi i ręce. Przy tym zapominałam połowy materiału i zawsze dostawałam gorsze oceny. Odpowiedzi ustne to dla mnie istna katorga. Już wolałabym codziennie pisać kartkówkę niż odpowiadać! Ale nawet w zwykłych kontaktach uczeń-nauczyciel, kiedy trzeba o coś zapytać, poprosić, mam z tym problem. Nie wiem jak zacząć rozmowę, i znowu zaczynam się denerwować, że muszę w ogóle się odezwać. Nawet w kontaktach z rówieśnikami odczuwam pewien dyskomfort. Koleżanki z klasy są odważne, bystre, a ja jestem taką cichą, szarą myszką. Mama mi mówi, że też mam taka być, bo inaczej niczego w życiu nie osiągnę, ale ja nie umiem być taka jak one. Co mam zrobić, że jestem taka nieśmiała?
Poza tym jestem zbyt nerwowa osobą. Ostatnio wszystko mnie denerwuje. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie. W domu często wybuchają jakieś niezrozumiałe kłótnie, bo rodzice w sumie też są nerwowi. Moja babcia ma 84 lata, mieszka z nami i ma kłopoty z pamięcią. Bierze dużo lekarstw, ale niektóre może brać tylko rano, inne tylko wieczorem. Chcemy jej z mamą w tym pomóc, bo wiele razy już zdarzało się, że myliła się w braniu tych lekarstw, chciała brać wieczorem, te które powinna brać rano i odwrotnie. Niestety, babcia nie potrafi przyznać się przed samą sobą, że ma problem z pamięcią i obwinia o wszystko nas. Krzyczy na nas, że mamy się nie wtrącać, że ona nie jest głupia... Mam już tego dosyć! Chcemy jej pomóc, a ona nie chce nam tego ułatwić. Co powinnam zrobić w takiej sytuacji?! Proszę o szybką odpowiedź, bardzo zależy mi na konsultacji.