Jak namówić partnera do udziału w terapii małżeńskiej?
Witam. Jestem kobietą, mam 27 lat, od 4,5 roku pozostaję w stałym nieformalnym związku. Właściwie nie wiem od czego zacząć tę historię, w zasadzie cały okres naszego związku był dość burzliwy i chyba nie do końca udany. Mój partner jest ode mnie młodszy o 4 lata. Poznaliśmy się gdy on miał 19, a ja 23 lata. Wówczas zaimponował mi bardzo swoją dojrzałością, ja miałam już za sobą kilka związków, zazwyczaj ze starszymi mężczyznami - on w porównaniu z nimi wydawał się być nad wyraz odpowiedzialny, poukładany jak na swój wiek. Pierwsze pół roku znajomości było dość spokojnym okresem.
Mniej więcej po tym czasie zaobserwowałam u niego wiele niepokojących zachowań. Był bardzo zaborczy, zazdrosny o mnie, w zasadzie nie chodziło o innych mężczyzn lecz o moją rodzinę i znajomych. Przytoczę kilka sytuacji. Pewnego razu rozmawiałam z koleżanką przez telefon (stacjonarny), w tym czasie on do mnie zadzwonił na komórkę, poprosiłam, żeby zadzwonił troszkę później, gdyż właśnie rozmawiam z koleżanką, a on wpadł w furię, zrobił mi straszną awanturę, że koleżanka jest dla mnie ważniejsza, rozłączył się i obraził się na mnie. Pamiętam jak bardzo wtedy płakałam, zupełnie nie rozumiałam tego co się stało, właściwie nie rozumiem tego do dziś.
Był również wściekły o moje wyjazdy do siostry i jej rodziny, siostra mieszkała w innym mieście, czasami odwiedzałam ją w weekendy, z tego powodu ciągle robił mi awantury. To było piekło. I stało się jeszcze większe, ponieważ potem stało się ze mną coś złego. Zaczęłam reagować agresją na jego zachowanie. Czułam się bezsilna, moje argumenty nie docierały do niego, to wszystko wydawało mi się niedorzeczne, byłam przekonana o swojej racji, traktował mnie jak swojego więźnia, nie wiedziałam już co robić. Stało się coś bardzo złego. Zaczęłam go bić. Biłam go za każdym razem gdy moje argumenty do niego nie trafiały. On nigdy mnie nie uderzył, ja natomiast biłam go bardzo. Wtedy odczuwałam to tak jakby on mnie zniszczył, zabił we mnie radość życia.
Dlaczego go nie zostawiłam? Bo go kocham, bardzo go kocham. Dziś mamy trochę inne problemy. Po jego zazdrości i zaborczości nie ma już ani śladu, może była to kwestia wieku, nie wiem. Mi natomiast zdarzy się czasami go uderzyć. Dlaczego? Gdy w związku pojawia się jakiś problem, wszyscy zawsze doradzają: porozmawiajcie o tym, rozmowa jest najważniejsza, to na pewno pomoże. W naszym przypadku to wcale nie pomaga. Dlaczego? Bo tylko ja mówię.Przysięgam, zawsze ze spokojem staram się wyjaśnić swój punkt widzenia, ustalić jakiś kompromis, ale do mojego partnera to nie trafia, on nie uznaje kompromisów. I gdy ja tak próbuję, i próbuję, i próbuję, a on siedzi z oczami wlepionymi w komputer albo w telewizor i nawet na mnie nie patrzy, wpadam w szał, zaczynam podnosić głos, a gdy to nadal nie pomaga - zaczynam bić, i dopiero to pomaga.
Od pół roku jesteśmy rodzicami. Chcę by nasz syn miał szczęśliwe dzieciństwo, by patrzył na kochających się rodziców tworzących zespól,a nie walczących ze sobą. Nie chcę by był świadkiem kłótni. Jakiś czas temu mieliśmy z partnerem ciche dni, już nie mogłam tego znieść, chciałam porozmawiać, wyjaśnić to. Usłyszałam, że jemu jest tak dobrze. Bardzo się zdenerwowałam, rozpłakałam się, zadzwoniłam do siostry i poprosiłam, żeby przyjechali po mnie. Uznałam, że skoro on nie chce ze mną rozmawiać, nic tu po mnie. Wściekł się, powiedział, że ja mogę sobie jechać, ale syna nie mam prawa zabierać. Zagroził mi policją, bardzo się przestraszyłam, nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Wyjechałam. Policji nie było, nie wezwał nikogo.
Myślałam, że się opamięta, ale jak zwykle to ja wyciągnęłam rękę do zgody. Niby jest już dobrze, ale on nie chce teraz kontaktu z moją rodziną, właśnie z powodu tego wydarzenia. Stwierdził, że on będzie jeździł do swojej, a ja do swojej rodziny. Dla mnie to nie do przyjęcia. Mamy syna, powinniśmy razem odwiedzać nasze rodziny. On każe mi wybierać, która rodzina jest dla mnie ważniejsza: on i syn, czy moi rodzice i rodzeństwo.To chore. Powiedziałam, że jak on może w ogóle twierdzić, że mnie kocha, skoro stawia mnie przed takimi wyborami. Przeprosił, przyznał, że przesadził.
Mam wrażenie, że nasz związek to wieczna wojna. Nie chcę się rozstawać, kocham go i kocham naszego syna, chcę, by miał rodzinę. Poza tym, gdybym zdecydowała się odejść, on urządziłby mi piekło, chciałby odebrać mi syna. Czuję, że od czasu gdy mamy syna, ja już się dla niego nie liczę. On zapewnia mnie, że tak nie jest. Opisałam ciemne strony naszej relacji. Nie oznacza to, że nie ma dobrych, ale te złe przysłaniają mi cały pozytywny obraz naszego związku. Chcę go ratować, myślę o terapii, ale on nie chcę się na nią zgodzić. Jak mogę go do niej przekonać? Czy podstęp to dobra myśl? Ultimatum na pewno nie wchodzi w grę, na niego nie działa to motywująco. Pomóżcie nam.