Kumulowanie uczuć w sobie
Na ogół wszystko jest w porządku. No cóż... może siebie nie kocham, ale są dni, w których naprawdę lubię siebie. A jak przestaję lubić swój wygląd, swój charakter, to też potrafię cieszyć się życiem. W takich momentach sama sobie tłumaczę, że nie trzeba się przejmować takimi rzeczami. Mam dużo znajomych (chociaż nie jestem z nimi tak blisko, jak bym chciała), jedną wspaniałą przyjaciółkę. Spora część moich znajomych jest już dorosła i są moimi wzorami, chcę być taka jak oni, a nie udaje mi się. Stąd na pewno bierze się część moich kompleksów.
Na początku było średnio raz w miesiącu, teraz zdarza mi się nawet dwa razy w tygodniu. Z braku lepszego słowa, powiem, że są to ataki. W takich momentach po prostu nienawidzę siebie, czuję do siebie wstręt, płaczę i opowiadam sobie w myślach, jaka jestem beznadziejna. Trwa to około godzinę. Potem mam okres uspokojenia. I po dwóch godzinach nie ma po tym śladu. Najczęściej te "ataki" mam, gdy mi się coś nie uda albo nie zrobię czegoś co powinnam itp. Ale wydaje mi się, że to jest tylko ostateczne wydarzenie. Ja mam tendencję do kumulowania w sobie uczuć, zarówno dobrych, jak i złych. I w pewnym momencie wybucham. I mam ten swój "atak". I mam pytanie, czy to jest depresja?