Być kochaną czy dyrygowaną?
Witam! Jestem 24-letnią kobietą, mieszkającą za granicą, która w najlepszym przypadku cierpi na depresję. Tak naprawdę to nie wiem od czego zacząć; może od mojego samopoczucia. Czuję się (i w większości czasu jestem) samotna, nie widuję nikogo tygodniami, no chyba, że wsiądę w autobus i dojadę do najbliższej cywilizacji oddalonej o ok. 10 km, co zresztą też nie jest tanio, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jestem bezrobotna. A z tymi podróżami to też bywa różnie; większość z nich to katorga. Ludzie wypytują o moje życie, jak mi się układa z partnerem itd. Są bardzo wścibscy, no i strasznie plotkują. Zresztą co się dziwić — to jedyna atrakcja tej wioski, wypełnionej ludźmi po 70. Dlatego też teraz to tylko siedzę w domu (w którym zresztą nie chciałam mieszkać, bo to ruina) i staram się przespać większość dnia, tylko po to, żeby zabić te nudne i dołujące godziny mojego życia. Moj partner też nie jest za bardzo wyrozumiały, denerwuje go wszystko, co robię. Wymaga ode mnie niemożliwych rzeczy, właściwie to decyduje za mnie, tak jakby sterował moim życiem. On mi mówi, jak się ubierać, jak zachowywać, kiedy się odezwać w towarzystwie (coś na zasadzie "Zamknij się! Teraz dorośli rozmawiają"). Zawsze mi mówi, że to dla mojego dobra, ale ja czuję, że on kreuje kogoś, z kim by chciał być — osoba pokorna (do przesady), idealna kura domowa, wyrozumiały "psychiczny worek treningowy", ogólnie Matka Teresa. Z jego mamą też się nie dogaduję, bo ciągle mną dyryguje i daje mi znać, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. A ja ciągle wierzę, że miłość wszystko naprawi, że za moją dobroć otrzymam dobroć w zamian (jak na razie to otrzymałam wrzody na żołądku). Bardzo Cię proszę, doradź mi, co robić! Wiem, że jak zostanę tu dłużej, to się rozchoruję. Ja go kocham, ale nie mogę być dłużej tak dyrygowana. Chcę w końcu zrobić coś ze swoim życiem. Nie mam zamiaru mieszkać w domu, który on kupił za wujka pieniądze — czuje się w nim jak służąca. Pomocy!!!