Cały dzień płaczę, dopadła mnie niepewność...
Witam, mam 18 lat i od 2,5 roku nie do końca potrafię sobie ze swoją osobą poradzić. Nie chcę, żeby wszystko co napiszę poniżej zabrzmiało jak wyznania nieszczęśliwie zakochanej nastolatki, bo takie kwestie, myślę, że znikają po jakimś czasie, a nie ciągną się za człowiekiem tak długi czas. Wszystko zaczęło się na początku 1 liceum. Dotychczas byłam wzorową uczennicą, spokojną, rozsądną osobą, która w kontaktach damsko-męskich praktycznie nie brała udziału i nie bardzo wierzyła w siebie. Nadwaga, okulary, przywara "kujona" ciążyły mi, choć mimo wszystko byłam dość lubianą osobą ze względu na swoją serdeczność i pomocność. Podjęłam bardzo odważną decyzję, żeby zmienić kompletnie środowisko i poszłam do liceum w innym, większym mieście, gdzie nikogo nie znałam. Z zamiarem pilnej nauki, ruszyłam w licealny, nieznany świat. Na początku nic nie zapowiadało rewolucji, do integracyjnego wyjazdu, kiedy wszystko się z nim zaczęło. Cały czas jaki razem spędzaliśmy był dla mnie magiczny, był to pierwszy chłopak, który mnie zaczarował, naprawdę czułam, że to właśnie w nim chcę się zakochać, bo jest najlepszym co mnie w życiu spotkało, do czasu... Nie umiałam się zdecydować na związek, do tego moja mama, z którą jestem bardzo silnie związana dość sceptycznie do tej myśli podchodziła. On nie wytrzymał i zostawił mnie. Wtedy zawalił się dla mnie świat. Faktycznie brzmi to jak typowa nastoletnia, nieszczęśliwa miłość, złamane serce, które wyleczy się przy pierwszym następnym chłopaku. Niestety, ze mną tak się nie stało. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka, jeździć do szkoły, uczyć się. Katowałam się ciągłym rozpamiętywaniem pojedynczych słów, gestów, spojrzeń. Nie mogłam patrzeć jak spotyka się z moją koleżanką, dzień w dzień płakałam. W tym wszystkim strasznie spadło mi poczucie własnej wartości, do tego problemy z nauką kłóciły się z moimi aż za ambitnymi planami. Wszyscy przyjaciele nie mogli i nadal nie rozumieją jak od 3 lat na pierwszym planie może być jeden i ten sam chłopak. Oczywiście, zdarzały się momenty, że było lepiej, jeśli słowem 'lepiej' można określić budowanie nienawiści i nieodzywanie się przez 3 miesiące, by potem poprosić o spotkanie i umierać z radości, że można było spędzić z nim czas. Pojawiło się też paru innych amantów, jednak żaden nie był, nie jest w stanie zająć Jego miejsca. Przy obecnym maturalnym stresie, widzę jak słabą stałam się osobą. Przerost ambicji połączony z nieszczęśliwym zakochaniem doprowadza do takich stanów jak dziś, który tak naprawdę przyczynił się do tego, że tutaj postanowiłam napisać. Od samego rana ogarnął mnie niesamowity niepokój, strach, że moje marzenia o studiach się nie powiodą, czułam ogromne napięcie we wszystkich mięśniach, nie mogłam opanować płaczu. Cały dzień spędziłam płacząc, a mówiąc dosadniej - rycząc. Nie widzę sensu w dalszej edukacji, napadła mnie niepewność, czy to kierunki, które wybrałam to naprawdę to, co chcę zrobić. Boję się, że zawiodę rodzinę. I... zmieniając miasto, nie będę już tak blisko Niego.