Co powinnam zrobić, czy to da się naprawić?
Poznaliśmy się 4 lata temu. Ja, lat 23, mieszkająca w dużym mieście, samotna matka 3-letniego chłopca, świetnie zarabiająca prostytutka. Było mnie stać na wszystko, czego chciałam. Poza pracą w agencji miałam stałego sponsora, który wpłacał co miesiąc sumkę, o której inni mogą pomarzyć za 2 spotkania w miesiącu. ON właśnie obchodził 40 urodziny i z tej okazji postanowił się zabawić... padło akurat na mnie. Poza tym właśnie się rozwodził po wieloletnim związku, ja kończyłam związek z żonatym mężczyzną, też byłym klientem zresztą. Dla nie znających środowiska - tak się często zdarza, że klienci i prostytutki wiążą się w pary, w mniej lub bardziej chorych związkach. No więc spędziliśmy ze sobą noc. Po 2 miesiącach spotkaliśmy się ponownie, już na neutralnym gruncie i nie w celach seksualnych. Ze względu na moje doświadczenie z mężczyznami, bynajmniej nie seksualne, oraz jego doświadczenie wynikające z wieku oraz przebytego małżeństwa, bardzo szybko zorientowaliśmy się, że jesteśmy dla siebie osobami, jakich szukamy. Zaręczyliśmy się po 2 miesiącach. Ja odeszłam z pracy - prawie, on przeprowadził się do mnie... co wcale nie było łatwe, od wielu lat mieszkał za granicą, tam miał przyjaciół, dorastającą córkę, dom, tam pracował. Zrezygnował ze świetnej oferty pracy na Cyprze, ponieważ moje dziecko nie miało paszportu, a jego ojciec nie chciał podpisać zgody na jego wyrobienie, jednocześnie przyjechał z niespłaconym kredytem, który wziął na siebie w trakcie rozwodu, a i z pracy odszedł z różnych powodów. Przez rok żyliśmy z pieniędzy, które dostawałam od sponsora i to właśnie jest to „prawie odeszłam z pracy”. On nie pracował z wielu także powodów, ze względu na to, że w moim mieście nie znał absolutnie nikogo, przez prawie 20 lat mieszkał za granicą i Polska specyfika była mu obca po takim czasie, a także dlatego, że obydwoje lubimy wygodne życie i o pracy na budowie nie było mowy. Zresztą mi to odpowiadało. Pokochaliśmy się, zaprzyjaźniliśmy. Kiedy mój kontrakt ze sponsorem się kończył, wyjechaliśmy do mniejszego miasta, gdzie on miał dawnych znajomych i miał większe możliwości, jeśli chodzi o pracę. Przez jakiś czas razem z bratem prowadzili współpracę przewozową z dużą firmą, ale okazało się to niewypałem. Otworzyliśmy nie do końca legalny interes, w rezultacie po 3 latach ja 2 razy zostałam aresztowana, on wylądował w puszce na 3 miesiące, firma z dnia na dzień przestała funkcjonować. Wyszłam z aresztu po 3 dniach, z czterdziestoma groszami w kieszeni, bo tyle mi zostawili policjanci, w trakcie rewizji zabrali samochód i wszystkie pieniądze, i sprzęty, które mieliśmy w domu. Musiałam pożyczyć pieniądze, żeby jechać po synka do biologicznego ojca, który zaopiekował się dzieckiem na te 3 dni. Z dnia na dzień musiałam nagle płacić adwokatom, opłacić mieszkanie, przedszkole, życie, wiecie jak to jest... ponieważ 40 groszy jakoś nie chciało starczyć na wszystko. Zamieściłam ogłoszenie w dziale towarzyskim i wróciłam do pracy. Ponieważ jestem atrakcyjną osobą, w tej branży zarabiam świetnie, ale i tak nieraz sytuacja zmusiła mnie do sprzedania się za pieniądze poniżej mojej godności i z mężczyznami, którzy normalnie wywołują u mnie odruch wymiotny. Ale kiedy musisz następnego dnia wpłacić dużą sumę adwokatom albo zapłacić przedszkole lub lekarza, prostytutka zaciska zęby i robi swoje. Tak jak każdy fliziarz przyjmuje zlecenie na płytki u nieprzyjemnego klienta lub tak, jak musisz znosić obcesowe i chamskie zachowanie przełożonego. Kiedy adwokat partnera powiedział, że mam 3 dni na uzbieranie 10 000 zł kaucji, przez 3 dni pracowałam bez przerwy, uwierzcie mi... ciało ma swoje granice, które ja nie jeden raz w ciągu tych 3 miesięcy złamałam, zapożyczyłam się u rodziny i jego kolegów. Kiedy wyszedł, zapytał o to, po 2 tygodniach... bał się wcześniej. To było rok temu. Od tego czasu borykamy się z wieloma problemami natury prawnej i finansowej, sprawy w sądzie ciągną się za nami jak smród po gaciach, adwokatom nie płacimy już od ponad pół roku, bo nie mamy z czego, nie ma mowy o drogich ciuchach, wyjazdach za miasto na weekend, on odmawia sobie prawie wszystkiego, spodnie dosłownie prują mu się na tyłku. Teraz żyjemy biednie, ale to nic w porównaniu z tym, co przeżywamy wewnątrz siebie. Rozumiem go, bo ja jestem zazdrosna o niego nawet, kiedy on mówi, że jakaś laska fajnie wygląda (byliśmy raczej nowoczesnym związkiem i mi nie przeszkadzało, że oglądał się nawet w moim towarzystwie za fajną dziewczyną, wiem, że taka jest męska natura). A co dopiero, gdyby miał uprawiać seks z tyloma kobietami. Często wybuchają między nami z tego powodu awantury, że jemu nie dawałam tak często (cierpię na Vulvodynię), a z frajerami mogłam nawet 5 razy dziennie, że za każdym razem, kiedy się kochamy lub kiedy on ogląda porno, widzi mnie, jak biorą mnie inni, jak spuszczają się na mnie, jak obrabiam fiuty różnego rodzaju i kształtu, kiedy idziemy sporadycznie przez miasto lub robimy zakupy w hipermarkecie, wie, że trzymając mnie za rękę, za drugą trzyma mnie połowa facetów z miasta, czuje się poniżony, wiedząc, że ten, który akurat patrzy w naszą stronę, może właśnie mnie posuwał i teraz się z nas śmieje, że tacy zakochani idziemy, a on mnie posuwał o tyłu i skakałam po nim na jeźdźca. Mój partner bardzo przeżywa to, co się stało, chciał popełnić samobójstwo, jest w głębokiej depresji. Kochamy się, dlatego walczymy o siebie. Ja także cierpię na depresję, podejrzewam u siebie nerwicę żołądka, z powodu stresu bardzo wypadają mi włosy, on osiwiał do końca, kiedy nie może znieść bólu, pije, ja zresztą też lubię sobie załagodzić nerwowe sytuacje. Od kilku miesięcy zaczęłam cierpieć na bezsenność, zasypiam albo kiedy jestem tak zmęczona, że kładę się do łóżka na partyzanta, czyli w ciuchach, albo kiedy się opiję. Oczywiście w ciągu dnia muszę trzymać siebie w ryzach, mam przecież synka, który chodzi do zerówki i potrzebuje normalnego domu. Robię więc zakupy, gotuję, chodzę na plac zabaw, na hulajnogę, na wywiadówki, staram się jak mogę. Mój partner chce sypiać z innymi kobietami, żeby... wyrównać rachunki, żebym mogła go zrozumieć, w złości wykrzykuje przez łzy, że jak będziemy mieli pieniądze, będzie chodził na prostytutki, żeby...no wiecie. Kiedy mówię mu, żeby dał ogłoszenie i zobaczył, jakie to super zajęcie uprawiać seks z obleśnymi starszymi osobami, które traktują cię jak pudło do..., on mówi, że czuje się wyruchany przez tych tych wszystkich, z którymi robiłam to ja, jak wywrócona na drugą stronę prezerwatywa. Boi się, który z jego kolegów, których ja nie znam, był u mnie jako klient. Jest nam ze sobą coraz ciężej, ale nie potrafimy bez siebie żyć. Ja znoszę upokorzenia z jego strony, jego ucieczkę z domu do kolegów lub w pracę, a potem jego łzy. Znoszę je, bo go rozumiem, choć na pewno nie w całości pojmuję jego ból. Ale nie chcę się zgadzać na trójkąt, kiedy ja sama nie mogę liczyć na to. Idąc ze mną ulicą, przytuli mnie, pocałuje... nie całujemy się w ogóle zresztą. Jak mam się na to zgodzić, kiedy on nie pójdzie ze mną do knajpy, w restauracji byliśmy 2 razy w ciągu tego roku i to nie z powodu braku kasy. A ja modliłam się, żeby tylko żaden mój klient nie przyszedł przypadkiem akurat tu z żoną na obiad. Nie chcę go stracić, ale nie chcę też stracić siebie. Co robić, co robić!?