Twój przewodnik po zdrowiu

  1. Opisz swój problem. Pomożemy Ci znaleźć odpowiedź w bazie ponad miliona porad!
  2. Nie ma informacji, których szukasz? Wyślij pytanie do specjalisty.
Rozpocznij
7 6 3 , 6 6 9

odpowiedzi udzielonych przez naszych ekspertów

Rzetelnie + Bezpiecznie + Bezpłatnie

Relacje: Pytania do specjalistów

Jak przekonać rodziców, że słusznie postępuję?

Witam, mam 15 lat. Z testu zrobionego na tej stronie uzyskałam 23 punkty. Często mam napady, że przez kilka dni ciągle chodzę płaczliwa, nie mam siły o siebie zadbać, dużo śpię w dzień, a w nocy się budzę po kilka...

Witam, mam 15 lat. Z testu zrobionego na tej stronie uzyskałam 23 punkty. Często mam napady, że przez kilka dni ciągle chodzę płaczliwa, nie mam siły o siebie zadbać, dużo śpię w dzień, a w nocy się budzę po kilka razy. Często mam sny, po których budzę się zalana łzami. Są dni, kiedy zjem śniadanie, obiadu nie i małą kolację, a kiedy indziej jem i jem. Mam wszystkiego dosyć i częste myśli samobójcze. Potem jest dzień, dwa, kiedy jest lepiej, mam dosyć dobry humor, uśmiecham się. Natomiast z moim brakiem humoru ukrywam się przed rodzicami, bo gdy widzą, że płaczę, to za wszelką cenę chcą wiedzieć czemu, a jak nie mówię, to krzyczą, że się martwią (nie mówię im, bo według nich „zasłużyłam na to wszystko”).

Zaczęło się od tego, że mama przeczytała moje archiwum na Gadu-Gadu (było to już prawie 5 miesięcy temu). Były tam moje prywatne rozmowy z chłopakiem (ma 18 lat, jesteśmy razem prawie półtora roku), z których wyczytali, że uprawiamy seks. Często także mówiłam rodzicom, że idę do koleżanki, a spotykałam się z nim. Po prostu zawsze byłam pewna, że nie mogę im powiedzieć, że idę do niego (tak samo z imprezami). Jak miałam 13 lat i spotykałam się z jednym chłopakiem, to mama powiedziała, że jak będę myślała o pierwszym razie to powinnam z nią porozmawiać o tym, jak się zabezpieczyć. Dlatego zdziwiła mnie reakcja rodziców, gdy się 5 miesięcy temu dowiedzieli, że nie jestem już dziewicą (zabezpieczaliśmy się).

Zabronili mi spotykać się z chłopakiem, wychodzić z domu poza szkołą. Padły nawet słowa typu „ździra”. Byłam sprawdzana na każdym kroku, żeby się przypadkiem z chłopakiem nie kontaktować. Godzina internetu dziennie itp. W końcu odbyliśmy szczerą rozmowę i zgodzili się, żeby mój chłopak przyszedł i z nimi porozmawiał. O dziwo, zrobił dobre wrażenie i pozwolili się nam spotykać (tylko u mnie, kiedy są w domu). W tym okresie straciłam także wiele koleżanek, gdyż nie mogłam wychodzić, a mało komu chciało się siedzieć tylko u mnie. Została mi jedna kumpela z około 10. Straciłam życie towarzyskie, na imprezy nie jestem już prawie zapraszana, bo i tak nie przychodzę. Z czasem mogę wyjść na godzinę-półtora. Ostatnio mogłam pójść na grilla do znajomych, na 2 godziny.

Mój chłopak przetrwał ze mną to wszystko, czasem rozmawiamy z rodzicami, żeby wynegocjować dla mnie trochę więcej wolności. Nie uprawiamy już seksu, mimo to dalej jesteśmy razem i uważamy się za wspaniałą, kochającą jak na ten wiek parę. Niestety przez tę sytuację często się kłócimy, jest mi przykro, że on chodzi na imprezy, basen itd., a ja siedzę w domu, mimo że to przez nasz wspólny „błąd”. Ciągle płaczę i marudzę, że nie chcę już żyć. Rodzice nie chcą mi zaufać, rok temu miałam też wpadkę z alkoholem, jednak uważam, że to się przydarzyło, bo teraz uważam, że alkohol to nie na moje lata i mnie do niego nie ciągnie. W zeszłe wakacje mogłam chodzić na imprezy, ale za to zero picia, co szczerze mówiąc odpowiadało mi i się do tego stosowałam. Rodzice uważają, że jak znów będę miała więcej luzu, to pierwsze co to pójdziemy z moim chłopakiem do łóżka.

Mam także małą siostrę, ma 15 miesięcy i dosyć sporo muszę się nią opiekować. Codziennie na 1-2 godz. z nią na spacer i w domu się nią często zajmuję. Robiłabym to z przyjemnością, jakbym wiedziała, że potem mogę wyjść. W archiwum było także trochę nieprzyjemnych słów o moich rodzicach, które niestety pisałam, gdy się kłóciliśmy. Powiedzieli, że jak będę miała złe oceny na koniec roku, to nie będę mogła się z chłopakiem spotykać. Świadectwo przyniosłam dobre. Czyli w sumie sama sobie nabroiłam, ale nie mogę już znieść tego, że straciłam znajomych, ciągle sie czepiam chłopaka, nie mogę się dogadać z rodzicami...

Codziennie chociaż chwilę płaczę, czasem kilka dni po kilka godzin dziennie, nie dbam o siebie tak jak kiedyś, wiem, że to ja straciłam zaufanie, jednak według mnie decyzja o rozpoczęciu współżycia powinna być moją decyzją, a nie rodziców. Chciałabym, żeby moje życie znów było takie jak kiedyś, żebym się z niego cieszyła i mogła korzystać, bo nastolatką jest się tylko raz. Nie mam już nadziei, że coś się polepszy, że będę mogła znów wychodzić (jak chcę wyjść na dłużej to biorę siostrę, co mało komu odpowiada, mi zresztą też nie). Wydaje mi się, że moje życie nie ma już sensu...

Jak poradzić sobie w nowej pracy?

Mam problem, w poprzedniej pracy pracowałam 5 lat i odeszłam na skutek konfliktu z szefem. W nowej pracy jest paskudna atmosfera, ludzie są do mnie fatalnie nastawieni: próbują nie dawać pracy, nic nie przekazywać, wymagać nie wiadomo co od...

Mam problem, w poprzedniej pracy pracowałam 5 lat i odeszłam na skutek konfliktu z szefem. W nowej pracy jest paskudna atmosfera, ludzie są do mnie fatalnie nastawieni: próbują nie dawać pracy, nic nie przekazywać, wymagać nie wiadomo co od osoby, która pracuje 2 tygodnie (więcej niż od siebie). Próbowałam zgłosić to prezesowi, ale usłyszałam, że mam się dogadać z ludźmi co będę robić, bo takie są zwyczaje w firmie. Mogę robić wiele rzeczy, bo mam dobre kwalifikacje, ale ci ludzie celowo izolują mnie od pracy nawet kosztem nadgodzin, żeby się mnie pozbyć.

Nie chcę wchodzić w konflikty, bo to skończyło się źle w poprzedniej pracy. Sądzę, że powodem tej sytuacji jest to, że rozniosło się, że mam po okresie próbnym pracować na wyższym stanowisku. Kilka poprzednich osób przyjmowanych na to stanowisko nie utrzymało się i musiało odejść. Nie wiem co robić. Obiecywałam sobie, że będę ustępliwa, ale to nic nie daje. Na pomoc szefostwa nie ma co liczyć, pracownicy robią co chcą, a ja potrzebuję pracy.

Co mam zrobić, POMOCY!

Jestem Ania i mam 19 lat, od roku nie mieszkam z rodzicami, lecz oni nie dają mi i mojemu chłopakowi żyć. Na początku było tak, że przychodzili do nas, kiedy chceli, ich zdaniem nikt nie mógł nas odwiedzić, zawsze mieliśmy...

Jestem Ania i mam 19 lat, od roku nie mieszkam z rodzicami, lecz oni nie dają mi i mojemu chłopakowi żyć. Na początku było tak, że przychodzili do nas, kiedy chceli, ich zdaniem nikt nie mógł nas odwiedzić, zawsze mieliśmy być w domu, bo oni mogli zajść bez zapowiedzi, narzucali nam, abyśmy robili co oni chcą. Gdy stało się tak, że pokłóciłam się z chłopakiem, poszłam do rodziców na trzy dni. Po trzech dniach zadzwonił do mnie chłopak - musiałam kłamać, że to nie on, że to koleżanka i schować się w łazience, ale ojciec stał nade mną. Gdy zorientowali się, że to On dzwoni, to wyrwali mi słuchawkę i mama zaczęła krzyczeć bardzo niemiłe słowa w kierunku Pawła (mój chłopak), jednocześnie wyrzucając mnie z domu.

Jakiegoś dnia były imieniny mamy Pawła, a niestety zdarza się tak, że spotykam tych moich rodziców, ponieważ z Pawłem byliśmy sąsiadami obok bloku. Jak szliśmy, matka moja z balkonu zaczęła wołać Ania, nie miałam pojęcia, jak mam się zachować po tym, jak mnie traktowali, nie chcieli pomóc rozwiązać mój problem wtedy po kłótni, tylko powtarzali "zostaw go, znajdziesz innego, olej", i wyzwiska pod tym balkonem. Powiedziałam jej, że nie mogę, ale miałam na myśli, że nie chcę, po prostu nie wiedziałam jak mam się zachować i odeszliśmy. Po 1,5 godziny staliśmy sobie na takim murku, nasi znajomi, było wesoło, nagle pojawiła się moja matka i krzyczała, że mnie zabiera i wyzwiska na ulicy przed blokiem, według mnie to jest chore.

Jestem dorosła, chcę żyć normalnie, a nie problem ciągły. Następnie wypisywała mi i Pawłowi na naszej klasie wyzwiska, że ona cierpi, bo ja jestem bezradna, decyduję za siebie i wiem, co będzie dla mnie najlepiej, na pewno nie chodzenie po piwo dla niej (pije ona dużo, ojciec ciągle w pracy, a brata tak wrobili, że ma 20 tys. długu, to są nienormalni ludzie). Dostałam od nich telefon, wypisują, że oskarżą o kradzież, ja już nawet nie chodzę tam z Pawłem, nie wiemy jak mamy się zachować, jak Paweł będzie stał z kolegami, a będzie szła ona i krzyczała. Jak się zachować, jak to zakończyć, aby dali nam spokojnie żyć? Wszystko przez tych rodziców, ciągle kłócą się z Pawłem, bo nie potrafi tego zakończyć, jak im wbić do głowy, aby dali nam spokój? Proszę o pomoc.

odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Jak poradzić sobie z żalem, jaki czuję do rodziców i wszechogarniającym smutkiem?

Mieszkam z chłopakiem, który jest dobrym człowiekiem. Jesteśmy razem już kilka lat. Troszczy się o mnie i wiem, że zawsze mogę na niego liczyć w trudnych chwilach. Niestety cały czas towarzyszy mi zły nastrój. Mój partner ciągle stara się poprawić...

Mieszkam z chłopakiem, który jest dobrym człowiekiem. Jesteśmy razem już kilka lat. Troszczy się o mnie i wiem, że zawsze mogę na niego liczyć w trudnych chwilach. Niestety cały czas towarzyszy mi zły nastrój. Mój partner ciągle stara się poprawić mi nastrój. Za wszelką cenę stara się, bym nie porzuciła swoich pasji. Rozwijam już tylko jedną, przy której się wyciszam. Moim największym problemem jest to, że gdy coś zrobię, czekam na pochwałę od rodziców. Ich pochwała polega na powiedzeniu "fajnie, ok" i najlepiej, bym zniknęła, bo chcą rozmawiać o pracy.

Po wyprowadzce starałam się jak najrzadziej odwiedzać rodzinny dom, mimo że rodzice bardzo nalegali na to, bym przyjeżdżała, w szczególności mama, z ojcem nie mam dobrych kontaktów od jakichś 6 lat. Rodzice nie mają do mnie żalu, że się wyprowadziłam. Był taki czas, że nie mogłam nocować w domu, bo mama bała się o mnie. Zdarzało się, że ojciec bił mnie za złe wyniki w nauce, za to, że byłam niegrzeczna, pyskata. Wszczynał awantury o głupstwa, albo wymyślał problem, który nie istniał. Mama tłumaczyła go tym, że nie wyniósł dobrego przykładu z własnego domu.

Uczyłam się w każdej wolnej chwili, ale dobre oceny niczego nie zmieniły. Ciągle słyszałam, że wszystkie problemy w domu są moją winą, że jestem niewdzięczną córką. Straciłam nadzieję na polepszenie sytuacji, w jakiej się znalazłam. Nie chciało mi się nawet uczyć do matury, ale mój chłopak nalegał, więc ciągle siedziałam w książkach. On studiuje i nie wyobrażał sobie, bym zakończyła naukę jedynie na szkole średniej. Nie poszło mi najlepiej, choć on uważa, że nie spodziewał się tak wysokich wyników. Często w trakcie nauki miałam napady złości, rzucałam wszystkim, jeśli nie potrafiłam przyswoić jakiegoś materiału.

Po zdanych egzaminach rodzice zachowywali się tak, jakby nic się nie zmieniło. Sami nie mają matury, ale mają dobrą pracę. Uważają, że najważniejsze w życiu to iść ciągle do przodu, a uczę się tylko dla siebie. Dostałam się na studia - od rodziców nie usłyszałam ani jednego słowa. Nawet głupiego "jesteśmy z ciebie dumni". Coraz bardziej się zadręczam, mam napady złości i lęku, biję się po głowie i ciele, gdy coś mnie zdenerwuje. Nie potrafię inaczej odreagować stresu. Boję się ludzi. Ciągle mam zły humor, nic mnie nie cieszy. Przed innymi udaję, że wszystko jest dobrze, ale nic takie nie jest.

Kilka razy słyszałam od rodziców, że utyłam, że jestem gruba. Zdarzyło się, że takie uwagi wygłaszali, gdy byli u nich znajomi. Było mi potwornie wstyd. Mój wskaźnik BMI wynosi 22. Odkąd zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne, zrobiłam się pulchniejsza. Mój chłopak powtarza mi, że jestem ładna, wierzę mu, ale mam coraz większe kompleksy... Kilka lata temu chodziłam na kontrole do kardiologa, ponieważ bolało mnie serce i miałam napady duszności. Wszystko na tle nerwowym. Nie skierowano mnie nigdzie. Przez podobny czas boli mnie głowa, dostałam leki, które nie pomagają.

Na przemian albo śpię do oporu i wstaję koło południa, albo nie śpię prawie w ogóle i chodzę nieprzytomna. Mam takie dni, kiedy siedzę w domu, nigdzie nie wychodzę, nie rozmawiam z nikim. Odtrąciłam znajomych. Każdy problem, który roztrząsam sprowadza się do tego, że obojętne, czego bym nie zrobiła, ile bym nie dokonała, nie usłyszę od rodziców niczego dobrego. Mimo to ciągle czekam na te słowa! Rodzice uważają, że nie muszą tego mówić, przecież wszystko robię dla siebie. Mimo rozmowy ich postawa nie zmieniła się.

Mój chłopak chwali mnie na każdym kroku. Twierdzi, że jego słowa są dla mnie nic niewarte, ponieważ ciągle czekam na gest ze strony rodziców. On się zadręcza, mówi, że mam zacząć myśleć o sobie, a ja nie potrafię. Od dawna nie mam ochoty na seks. Kiedyś było inaczej. Żal mi samej siebie i mojego chłopaka, którego ranię swoim zachowaniem. Bardzo go kocham, a on powtarza jak mantrę, bym odcięła się od rodziców i uwierzyła w siebie, w nas. Najgorsze jest także to, że boję się, że gdy będę mieć dzieci, będę tak samo złym rodzicem. Boję się, że nie będę potrafiła pochwalić swojego dziecka, zainteresować się nim, porozmawiać, zabrać do kina. Czuję się pusta, niepotrzebna i nic niewarta.

odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Jak pomóc bratu - unikanie konfrontacji

Witam serdecznie, chciałabym zapytać, czy i jak mogę pomóc mojemu młodszemu bratu. Ma teraz 24 lata i niemal "od zawsze" miał problemy z nauką. Aktualnie jest po raz piąty na I roku studiów. Od jakiegoś czasu przyglądam się temu bliżej...

Witam serdecznie, chciałabym zapytać, czy i jak mogę pomóc mojemu młodszemu bratu. Ma teraz 24 lata i niemal "od zawsze" miał problemy z nauką. Aktualnie jest po raz piąty na I roku studiów. Od jakiegoś czasu przyglądam się temu bliżej i staram się jakoś zrozumieć, co się z nim dzieje. Otóż nie ma on większych problemów z nauką jako taką, ale zdaje się, że łapie go paniczny strach przed jakąkolwiek konfrontacją. Przygotowuje się do egzaminów, po czym do nich nie podchodzi i np. zostaje cały dzień w łóżku. Z jakichś przyczyn "nie jest w stanie" pójść na zajęcia i potem albo ma zbyt wiele nieobecności, żeby zaliczyć, albo "nie jest w stanie" odrobić tych zajęć, idąc do wykładowcy indywidualnie.

Ostatnio siedziałam z nim cały dzień przed komputerem, pilnując, żeby się nie zniechęcał i napisał do końca zadaną pracę. Zmusiłam go niemal, żeby ją wysłał i w końcu dostał z niej dobry stopień. Problem w tym, że przecież nie mogę studiować i w ogóle żyć za niego. Mam wrażenie, że moje ostatnie interwencje w jego sprawy trochę doraźnie poprawiają sytuację. Mogę np. pomóc mu, kiedy "zaklinczuje" go jakiś banalny problem: "nie miał siły" oddać książek do biblioteki, więc narosła mu kara, nie ma pieniędzy, żeby ją zapłacić, więc nie może wypożyczyć nowych itd. Staram się wychwytywać takie sytuacje i pokazywać wyjście z nich, tyle tylko, że chyba nie o to chodzi.

Jego stan jest jaki-taki w momencie, kiedy nie musi narażać się na jakąś konfrontację (dotyczy to zresztą nie tylko nauki, ale np. dorywczych prac). Kiedy jakiś termin się zbliża, popada w straszną apatię, nie sposób z nim porozmawiać, ma nastawienie agresywno-obronne "dajcie mi spokój, poradzę sobie". Po kolejnym zawaleniu czegoś (tzn. ucieczce, niestawieniu się itp.) jest przez kilka dni zupełnie nie do życia, cały czas śpi albo wychodzi z domu. Mój brat mieszka nadal z rodzicami, zresztą w takim stanie trudno byłoby to rozwiązać inaczej. Sytuacja w domu jest - moim zdaniem - nie najlepsza, rodzice mają rozmaite problemy, a w każdym razie, mimo najlepszych chęci, chyba mojego brata jeszcze bardziej przybijają ("no i znowu wszystko zawaliłeś", "co zamierzasz zrobić ze swoim życiem, skoro nic nie robisz" itp.).

Starałam się namówić mojego brata, żeby poszedł na terapię, jestem nawet w stanie wesprzeć go finansowo, ale na wszelkie propozycje reaguje wycofaniem albo nieobecnym przytakiwaniem. Dwa razy udało się skłonić go do jednej wizyty, ale potem zareagował podobnie jak zawsze - uciekł. Zresztą pomiędzy kolejnymi "tąpnięciami" jest na tyle w dobrej formie, że uważa, że wszystko jest ok, a w chwilach gorszego nastroju ciężko się z nim porozumieć. Czy jest jakiś sposób, żeby wyrwać go z tego stanu? Czy mogę zrobić cokolwiek, żeby mu pomóc? Nie wiem nawet, czy ingerowanie w jego sprawy pomaga, czy może szkodzi. Może nie powinnam mu "matkować"? Chociaż z drugiej strony, jeśli tego nie robię, jest jeszcze gorzej. Będę bardzo wdzięczna za jakąś podpowiedź. WTM

Jak sobie poradzić z matką?

Witam. Mam na imię Ewa i mam 16 lat. Bardzo często odwiedzam Państwa stronę, bo interesuje mnie tematyka depresji i niektóre objawy widzę u siebie. Ostatnio, gdy również przeglądałam tę stronę, oglądałam jakieś video tu zamieszczone i wtedy do pokoju...

Witam. Mam na imię Ewa i mam 16 lat. Bardzo często odwiedzam Państwa stronę, bo interesuje mnie tematyka depresji i niektóre objawy widzę u siebie. Ostatnio, gdy również przeglądałam tę stronę, oglądałam jakieś video tu zamieszczone i wtedy do pokoju weszła mama. Gdy zobaczyła, co oglądam, to tylko się oburzyła i powiedziała, żebym lepiej wzięła się za naukę, a nie dołowała... Ona dobrze wie, że mam jakieś zaburzenia nerwicowe i że w związku z moją niekorzystną sytuacją w szkole (brak akceptacji przez rówieśników) często jestem smutna, przygnębiona i mam myśli samobójcze.

Kiedy już z nią rozmawiam o tym, co czuję, to ona tylko mówi, że powinnam wziąć się w garść, że o niej nie pomyślę, bo ona sama ma depresję (tak twierdzi), że ludzie na całym świecie głodują, są niewidomi, niepełnosprawni itd., a ja - młoda, szczupła, ładna - z braku zajęcia się nad sobą użalam... Ona uważa, że ja sobie wszystko wymyślam... A ja naprawdę jestem przepełniona lękiem i boję się życia. Wprawdzie zapisała mnie do psychiatry, ale mimo to uważam, że tak naprawdę ma mnie gdzieś. Gdyby jej na mnie zależało, to załatwiłaby mi nauczanie indywidualne. Codzienne chodzenie do szkoły jest dla mnie niesamowitym stresem. Mam jej (mamy) czasem naprawdę dość... Pozdrawiam i proszę o pomoc.

Czy moje dziecko już mnie nie potrzebuje? Czy to depresja?

Z testów wyszło, że mam ciężką depresję. Od dziecka nie byłam szczęśliwa. Wychowałam się w rodzinie, gdzie ojciec pił odkąd tylko pamiętam, a i moja mama z czasem wcale nie była lepsza. Niby mnie i siostrze niczego nie brakowało,...

Z testów wyszło, że mam ciężką depresję. Od dziecka nie byłam szczęśliwa. Wychowałam się w rodzinie, gdzie ojciec pił odkąd tylko pamiętam, a i moja mama z czasem wcale nie była lepsza. Niby mnie i siostrze niczego nie brakowało, choć były dni, że na jedzenie kasy nie było, ale na piwo się znalazły, ale brakowało mi miłości. Ciągłe wzbudzanie we mnie poczucia winy doprowadziło do tego, że nie potrafiłam normalnie żyć. Dodatkowo miałam jeszcze nadwagę, przez którą czułam się jeszcze bardziej beznadziejnie. W dorosłym już życiu miałam wielu partnerów i przechodziłam z łóżka do łóżka, bo bałam się odrzucenia, chciałam, by ktoś choć na chwilę zwrócił na mnie uwagę i bym choć przez chwilę czuła się szczęśliwa.

Kiedy poznałam mojego obecnego męża i widziałam, jak bardzo mu na mnie zależy, to zdecydowałam się na ślub, mimo iż tak naprawdę go nie kochałam. Po prostu chciałam założyć rodzinę i czuć się w końcu szczęśliwa. Wydawało mi się, że umiem taką rodzinę stworzyć, ale najwidoczniej się pomyliłam. O tym, że jestem w ciąży dowiedziałam się na krótko przed ślubem. Nie byłam tym faktem zachwycona, ale z czasem zaczęłam się cieszyć. Jak urodziłam córkę, to byłam przeszczęśliwa. Nareszcie był ktoś, komu byłam potrzebna i po prostu zwariowałam na jej punkcie. Była dla mnie najważniejsza na świecie, mimo iż ze wszystkim musiałam radzić sobie sama. Z niczyjej strony nie miałam żadnej pomocy.

Jak córka miała 1,5 roku, zmuszona byłam przerwać urlop wychowawczy i wrócić do pracy ze względu na sytuację finansową. Córką zajęła się babcia mojego męża. Od tego momentu moje dziecko zmieniło się nie do poznania. Babcia i teściowa, z którą mieszkamy wychowują moją córkę po swojemu i mała strasznie do nich lgnie. Nawet jak jestem w domu woli być z nimi niż ze mną, nie słucha, jest niedobra, a ja... utraciłam sens życia. Nie mam już dziecka, które jeszcze 2 lata temu tak bezgranicznie kochałam... teraz stało mi się obojętne. Wszystko stało mi się obojętne.

Mój mąż mnie nie rozumie, twierdzi, że przesadzam i wyolbrzymiam wszystko. On nie ma zamiaru wyprowadzać się ze swojego rodzinnego domu, bo tak mu wygodnie, a ja się tu po prostu męczę. Już nawet poza pójściem do pracy nigdzie nie wychodzę, żebym tylko nie musiała się strzasnąć z teściami. Czuję się jakbym była w więzieniu. Nie mam nikogo, komu mogłabym się wygadać, wyżalić. Ostatnio to mam ochotę tylko rzucić się pod nadjeżdżający samochód albo połknąc garść tabletek.

Wszyscy mnie krytykują. Co mam zrobić?

Mam 23 lata, rok temu podjęłam pracę w ZUS-ie, zmieniło się naczelnictwo w wydziale, które mnie nie lubiło. Psychicznie mnie załamali, narzucali swoją wolę, a współpracownicy krytykowali na każdym kroku. Zaczęłam wątpić w swoje umiejętności, krytyka mnie zupełnie dobiła. W...

Mam 23 lata, rok temu podjęłam pracę w ZUS-ie, zmieniło się naczelnictwo w wydziale, które mnie nie lubiło. Psychicznie mnie załamali, narzucali swoją wolę, a współpracownicy krytykowali na każdym kroku. Zaczęłam wątpić w swoje umiejętności, krytyka mnie zupełnie dobiła. W domu wszyscy uważają, że to moja wina. Nie chcę szukać pracy, przestałam wierzyć w siebie i co najgorsze, straciłam chęci do życia.

Czy to, jacy jesteśmy, zależy od środowiska, w którym się wychowaliśmy?

Zastanawiam się, jak duży wpływ na to, kim jesteśmy ma środowisko, w którym żyjemy, dorastaliśmy. Uściślając, czy fakt, że dorastałem w domu, w którym rządziło kłamstwo, w pewnym sensie brak miłości, alkoholizm i awantury były na porządku dziennym,...

Zastanawiam się, jak duży wpływ na to, kim jesteśmy ma środowisko, w którym żyjemy, dorastaliśmy. Uściślając, czy fakt, że dorastałem w domu, w którym rządziło kłamstwo, w pewnym sensie brak miłości, alkoholizm i awantury były na porządku dziennym, chciwość i fałsz towarzyszyły każdemu przedsięwzięciu, będą w podświadomości zakorzenionym czynnikami kształtującymi moje życie? Nigdy nie czułem się specjalnie związany z rodziną; rzecz jasna miałem na względzie jej dobro i życzyłem nam jak najlepiej. Od kiedy pamiętam, wpajane miałem słowa, jakie to ważne jest być dobrym człowiekiem i jakie wartości powinny być priorytetami w moim życiu, ale to tylko słowa, a czyny przeczyły im całkowicie.

Moja mama wychowała się w domu dziecka, cały czas powtarzała nam (mi i rodzeństwu), że to straszna sprawa i powinniśmy być Bogu wdzięczni, że mamy rodzinę. Oczywiście jestem szczęśliwy, że nie spotkało mnie coś tak złego jak sierociniec. Myślę, że to dorastanie bez rodziców, bez bliskich (prócz rodzeństwa, zresztą w większości młodszego), bez kogoś, kto dałby poczucie bezpieczeństwa sprawiło, że ponad wszystko chciała założyć rodzinę. I spotkała mojego ojca, dalej pokrótce: urodziłem się ja, dalej moja siostra i brat.

Uważam, że choć bardzo chciała, nie potrafiła przelać uczucia, które tkwiło w niej na nas, a nieudane próby doprowadziły do tego, że stała się zimna i nieczuła, próbowała nami manipulować (zresztą wszystkimi dookoła), a uczucia i współczucie traktowała jako doskonałe narzędzie do tego celu. Kiedy byłem dzieckiem, nie mieliśmy pieniędzy, a mama, aby coś z tym zrobić, być może udowodnić sobie, że podoła wyzwaniu prowadzenia rodziny, zaczęła zaciągać kredyty najpierw na siebie, później na ojca, a następnie znajomych i rodzinę. Na koniec nawet ja dałem się w to wplątać i tak właśnie teraz ja i moje rodzeństwo zostaliśmy obarczeni 100 tys. ciężarem.

Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie umieścił w tej historii postaci babci i dziadka, z którymi mieszkamy, bo oni niedawno dowiedzieli się o wszystkim i pomagają nam spłacać te długi z marnych emerytur. Mama teraz trafiła do "dziekanki" z depresją i nie musi się o nic martwić, chociaż wiem, że przeżywa to, właściwie próbuje to przeżywać. Gdzie jest ojciec, głowa rodziny? Otóż ojciec jest alkoholikiem, bardzo często przychodzi do domu pijany i tłumaczy się, że pije z powodu sytuacji, w jakiej się znajdujemy, co rzecz jasna jest całkowitym absurdem, bo pije od kiedy pamiętam. Zarabia niewiele, a większość pensji idzie na spłatę kredytów, a niewielka część, jaką przeznaczamy na utrzymanie, starcza ledwie na jedne zakupy, resztę miesiąca musimy polegać na dziadkach.

Zresztą korzenie tych problemów sięgają znacznie głębiej i zaczynają się o wiele wcześniej, ale to nie czas i miejsce, by o tym pisać. Ja sam mam 21 lat, od niedawna zacząłem pracować i będę starał się w miarę możliwości pomagać rodzinie, ale prawdą jest, że mam również swoje potrzeby, a dodatkowo zacząłem właśnie szkołę, którą muszę opłacać co miesiąc. Jest to trzecie podejście do 3 klasy liceum, nie ukończyłem jej wcześniej, ponieważ mam problem z osiąganiem założonych celów, a mam nadzieję, że właściwie miałem.

Niedawno zdałem prawo jazdy, udało mi się znaleźć pracę (nie lubię jej, ale ze względu na brak wykształcenia póki co muszę się jej trzymać, co przychodzi mi z dużym kłopotem), zacząłem rok szkolny i czuję się wreszcie na siłach go ukończyć, mam obawy co do tego czy wytrwam, czy nie załamię się w połowie, ale fakt, że chcę iść dalej na studia, mieć dobrą pracę, pomóc rodzinie i wreszcie odizolować się od dotychczasowych problemów dodaje mi sił. O brata i siostrę się nie martwię, ponieważ mam pewność, że poradzą sobie w życiu, to widać. Może to trochę egoistyczne, ale najbardziej w tej chwili obawiam się o siebie.

Uwielbiam "wiedzieć", umiłowałem naukę, analizuję wszystko dookoła, a chciałbym dowiedzieć się jeszcze więcej, ale nie mam okazji wykorzystać swojego zamiłowania, a może nawet zdolności z powodu braku szkoły. Czasami dopadają mnie tak strasznie czarne myśli, że stają się prawdziwym kłopotem, ale radzę sobie z nimi dość szybko. Nie mam zamiaru uczęszczać na jakieś dziwne spotkania z lekarzem psychologiem i nigdy się do tego nie przekonam.

Właściwie zależy mi na tym, aby dowiedzieć się, czy obecna sytuacja może stać się obciążeniem na tyle wielkim, że "ściągnie mnie na dno" i jak sobie z nią w odpowiedni sposób radzić i czy to, w jakim domu mieszkam będzie w konsekwencji skutkowało tym, kim będę i co osiągnę. Mam nadzieję, że nie otrzymam odpowiedzi, że każdy jest panem własnego losu i że osiągnę to, co zamierzam, jeżeli się postaram, oczekuję precyzyjnej odpowiedzi, może statystyk, porady. Z góry dziękuję.

Patronaty