Brak wiary i motywacji - czy z takim nastawieniem warto iść do psychiatry?

Jestem kobietą - mam prawie 25 lat. Ostatni wypis z oddziału dziennego dostałam z rozpoznaniem "osobowość chwiejna emocjonalnie". Właściwie już w dzieciństwie było coś ze mną nie tak - nieśmiałość, brak pewności siebie, niska samoocena, lęk przed wszystkim, co nowe, trudności w relacjach interpersonalnych. Pierwsze myśli samobójcze i autoagresywne pojawiły się w wieku 6 lat i właściwie do dziś pojawiają się co jakiś czas z różnym nasileniem. Od prawie 14 lat się okaleczam - z przerwami maksymalnie 9 miesięcy (po pierwszej terapii na oddziale dziennym). Do tego pojawiają się stany depresyjne i lękowe - głównie związane z aktywnością społeczną, a także sporadycznie epizody przejadania się, po których zdarza mi się prowokować wymioty - mam niedowagę (BMI 17,3). Miałam jedną próbę samobójczą w wieku 17 lat. Leczenie rozpoczęłam w wieku lat 18, ale nie trafiłam najlepiej (w odpowiedzi na moje stwierdzenie, że mam myśli samobójcze, usłyszałam "nie mów mi takich rzeczy", a gdy powiedziałam, że jestem autoagresywna, zapytano mnie, skąd znam takie mądre słowo). Mimo wszystko przyjmowałam leki (3 różne leki przeciwdepresyjne o różnych mechanizmach działania), ale żaden nie był skuteczny, psychoterapia była kompletną porażką. W wieku 21 lat trafiłam wreszcie na konkretnych ludzi. Odbyłam 12-tygodniową terapię na oddziale dziennym, po której uzyskałam pewną poprawę, ale wiele objawów pozostało, więc powtórzyłam ją rok później. Efekt był gorszy - wypis mnie załamał - diagnoza "osobowość chwiejna emocjonalnie" kojarzy mi się ze stygmatem "zły człowiek". Zaraz po terapii pojawiły się też problemy w moim życiu - śmierć dość bliskiej osoby, pogorszenie relacji z partnerem, sprawa w sądzie z moim ojcem i odmówienie mi w wysoce nieprofesjonalny sposób praktyk, na które bardzo liczyłam i uważałam za istotne dla mojej przyszłości zawodowej. Mimo że starałam się konstruktywnie rozwiązywać wszelkie te problemy, wyrażać własne uczucia, informować najbliższych o moich potrzebach i oczekiwaniach, otwierać się na nowych ludzi i nowe aktywności - żadne z tych działań nie przynosiły oczekiwanych efektów - zero pozytywnych wzmocnień. Przez ostatni rok do grudnia przyjmowałam neuroleptyk i byłam z niego średnio zadowolona, ale sprawdzał się lepiej niż antydepresanty. Niestety w grudniu napadł mnie epizod depresyjny z silnymi myślami samobójczymi - zastanawiałam się nad pójściem do lekarza, ale tak naprawdę tym razem chcę, żeby to już był ostatni taki epizod w moim życiu, i chcę, żeby mnie wreszcie zabił. Nie chcę pomocy, nie wierzę, że może być lepiej - przez rok po terapii naprawdę bardzo się starałam, ale nic nie udało mi się osiągnąć ani zmienić - teraz nie mam już tyle energii do pracy nad sobą ani wiary, że może się cokolwiek udać... Od ponad roku doskwiera mi anhedonia. Wiem, że są ludzie, którzy mogą być szczęśliwi, ale to szczęście najwyraźniej nie jest dla mnie. Wydaje mi się, że nadzieja istnieje tylko po to, by miało nas co boleć, kiedy ją tracimy, a funkcją wiary w sukces jest spotęgowanie bólu po nieuniknionej porażce. Teraz jestem bez leków i zastanawiam się, czy z takim nastawieniem jest w ogóle sens iść do psychiatry - na antydepresanty jestem oporna, do terapii z taką zerową motywacją raczej się nie nadaję, a przede wszystkim naprawdę jestem zmęczona wiecznymi nawrotami stanów depresyjnych, autoagresją, lękami... Chcę, żeby to się skończyło... I co ja bym miała temu psychiatrze powiedzieć? "Nie wierzę, że mnie można wyleczyć i nie mam siły ani ochoty pracować na terapii, chcę umrzeć... tylko po prostu jeszcze nie jestem gotowa" - raczej brzmi jak strata czasu niż początek czegoś konstruktywnego - nie można nikogo wyleczyć wbrew jego woli, a przynajmniej ja mam takie wyobrażenie o leczeniu.
KOBIETA, 25 LAT ponad rok temu

Witam!

Proponowałabym jednak, aby swoje objawy skonsultowała Pani z lekarzem psychiatrą oraz psychoterapeutą. Proszę powiedzieć o swoich odczuciach, o braku wiary i motywacji w leczenie, o zmęczeniu nawracającymi objawami. Dla psychoterapeuty jest to również objaw diagnostyczny, od którego może rozpocząć psychoterapię, ponieważ poprzez brak wiary w leczenie, unikanie go chce Pani nadal zachowywać się autoagresywnie wobec siebie. Myślę, że powinna Pani zmotywować się do wizyty u lekarza oraz rozpoczęcia psychoterapii.
Pozdrawiam

0

Witam panią serdecznie.

Proszę mimo wszystko spróbować sił u kilku terapeutów. Terapeuci pracują w różnych nurtach (sposobach, podejściach). Prowadzona terapia powinna przywrócić Pani siły i chęci do życia. 28 lat to nie jest zbyt wile. A ile przed Panią? Jako socjoterapeuta polecam Pani: po pierwsze - odnaleźć cele w życiu, po drugie - skupić się na tym co może Pani osiągnąć, po trzecie - żyć i zmienić nastawienie.

Pozdrawiam serdecznie
http://psychopedagog.eu

0
redakcja abczdrowie Odpowiedź udzielona automatycznie

Nasi lekarze odpowiedzieli już na kilka podobnych pytań innych użytkowników.
Poniżej znajdziesz do nich odnośniki:

Patronaty