Twój przewodnik po zdrowiu

  1. Opisz swój problem. Pomożemy Ci znaleźć odpowiedź w bazie ponad miliona porad!
  2. Nie ma informacji, których szukasz? Wyślij pytanie do specjalisty.
Rozpocznij
7 6 6 , 5 4 4

odpowiedzi udzielonych przez naszych ekspertów

Rzetelnie + Bezpiecznie + Bezpłatnie

Emocje: Pytania do specjalistów

Jak się przestać samookaleczać?

W 6 klasie szkoły podstawowej chciałam zobaczyć jak to jest. Podłapałam to od koleżanki. Wtedy pocięłam się tylko 2 razy. Potem, przez ok. pól roku, się nie ciełam. Jak znowu zaczęłam to było już gorzej - był taki czas, że...

W 6 klasie szkoły podstawowej chciałam zobaczyć jak to jest. Podłapałam to od koleżanki. Wtedy pocięłam się tylko 2 razy. Potem, przez ok. pól roku, się nie ciełam. Jak znowu zaczęłam to było już gorzej - był taki czas, że cięłam się systematycznie co tydzień - dwa tygodnie.

Udało mi się z tym skończyć na miesiąc, czasem nawet na 2 - 3 miesiące. Łącznie (na razie) pocięłam się ok. 20 razy i na razie nie tnę się już ponad 4 miesiące, ale boję się, że jak wrócę do szkoły to znowu koleżanki zaczną mi dokuczać i znowu zacznę to robić. Nie potrzebuję pomocy, ale chcę po prostu wiedzieć jak z tym skończyć ;(((

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Dlaczego wszystkich odrzucam?

Mam 17 lat. Od około pół roku wszystko mnie denerwuje, wszystko mi przeszkadza. Każda mała drobnostka sprawia, że wpadam w furię, krzyczę, cały dzień chodzę zła. Jestem z chłopakiem w związku od roku. Kiedyś wszystko było w porządku, układało...

Mam 17 lat. Od około pół roku wszystko mnie denerwuje, wszystko mi przeszkadza. Każda mała drobnostka sprawia, że wpadam w furię, krzyczę, cały dzień chodzę zła.

Jestem z chłopakiem w związku od roku. Kiedyś wszystko było w porządku, układało się nam. Ale ostatnio całą złość przelewam na niego - chociaż denewruje mnie coś innego, on i tak obrywa za to. Wyżywam się na nim. Niedawno mnie zdradził. Czy to może być spowodowane przez to?

Przez ostatnie miesiące wiele przeszłam. Poroniłam. Szczerze mówiąc nie bolało mnie to tak bardzo - dopiero niedawno zaczęłam często myśleć o nienarodzonym dziecku. Mam wspaniałe przyjaciółki, które starają się ze wszystkich sił, ale ja również je odtrącam.

Czy to może być coś poważnego? Czy mam udać się do psychologa? Nie wiem co mam robić. Przez moje zachowanie wielu ludzi ode mnie się oddala. Mój związek się sypie. Nikt nie potrafi mnie zrozumieć. Czekam na odpowiedź.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Dlaczego jestem tak bardzo płaczliwa?

Witam, mam 21 lat, jestem kobietą. Mój "problem" wydaje mi się być skomplikowany i już nie wiem jak mam sobie dalej radzić... Zaczęło się wszytko 5 lat temu, zmiany nastroju, ciągły płacz. Leczyłam się, myślałam, że będzie już dobrze. Ale...

Witam, mam 21 lat, jestem kobietą. Mój "problem" wydaje mi się być skomplikowany i już nie wiem jak mam sobie dalej radzić... Zaczęło się wszytko 5 lat temu, zmiany nastroju, ciągły płacz. Leczyłam się, myślałam, że będzie już dobrze. Ale od jakiegoś czasu znowu jest źle, chyba gorzej niż było wtedy...

Od około 3 tygodni cały czas płaczę, nie ma ochoty rozmawiać z nikim, słucham kilku piosenek na zmianę i płaczę jeszcze bardziej. Staram się zmienić muzykę na jakąś pogodną, ale to nic nie zmienia. Myślę o przyszłości - płaczę, oglądam zdjęcia - płaczę za każdym razem, patrzę na zachód słońca i rozklejam się na maxa. Nawet nie mam z kim o tym porozmawiać. Niby mam dużo znajomych, jestem chyba osobą lubianą, każdy mówi, że jestem zawsze uśmiechnięta, towarzyska, a jednak....

Pochodzę z dobrej rodziny, dobrze mi idzie na studiach - nie wiem skąd to się teraz wzięło. Całkowicie się rozsypałam. Nic się nie wydarzyło, a ja czuję jak z każdym dniem jest coraz gorzej. Czuję się bardzo samotna, jest mi źle :( Boję się każdego dnia. Staram się myśleć pozytywnie, zająć się czymś, ale bezskutecznie. Nawet jak na chwilę jest dobrze, to mój nastrój i tak szybko się zmienia i jest znowu źle. Czasami wpadam z jednej skrajności w drugą! To mnie wykończy!

Od kilku dni siedzę i oglądam jeden serial i myślę sobie wtedy o sobie, porównuję się z tytułowymi chirurgami, chociaż wiem, że to tylko serial i to wszystko jest fikcja! Po chwili stwierdzam, że nic nie osiągnęłam, nie osiągnę, że jestem słaba i jest mi jeszcze gorzej, a momentami jest całkiem na odwrót! Mówię sobie, że dużo osiągnę itd, jestem jedną z najlepszych studentek na roku - co z tego. Chyba w to po prostu nie wierzę, że coś może się udać.

Potrzebuję bliskości drugiej osoby, a nie potrafię się do nikogo zbliżyć, zaufać. Z rodzicami mam złe relacje. Dodatkowo od kilku lat zmagam się z bulimią. Nie chcę się użalać nad sobą, bo tak naprawdę mam wszystko, ale… :( Proszę o jakąś radę, nie wiem co mam robić. Jak sobie pomóc? Pozdrawiam.

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Tylko bijąc mojego chłopaka potrafię odreagować złość. Co z tym zrobić?

Mam problem: ogółem już od dłuższego czasu, czyli 3 - 4 lat zauważyłam, że stałam się "wrażliwa" - są momenty kiedy gdy ktoś mi coś powie, nie do końca przykrego, ani nic, a ja mam ochotę zacząć płakać czy też...

Mam problem: ogółem już od dłuższego czasu, czyli 3 - 4 lat zauważyłam, że stałam się "wrażliwa" - są momenty kiedy gdy ktoś mi coś powie, nie do końca przykrego, ani nic, a ja mam ochotę zacząć płakać czy też przy zwykłej rozmowie z rodzicami na mój temat czy inny w rozmowie jakieś słowo tak na mnie zadziała że zaczynam płakać i dalsza moja rozmowa nie jest możliwa, bo przez płacz ciężej mi się mówi...

Chcę podkreślić, że kiedyś taka nie byłam, ale to nie jest główny problem - mam chłopaka, z którym ogólnie jestem bardzo szczęśliwa, szanuje on mnie, jest ze mną zawsze nawet przy moich incydentach choć wiem, że i on już tego nie wytrzymuje.  Problem tkwi w tym, że jak jestem o coś na niego zła nie potrafię czasami wytrzymać z tym w sobie i doszło kiedyś do incydentu, że go uderzyłam z pięści niemocno w klatkę i od tamtego momentu nie potrafię inaczej czasami się powstrzymać jednak we mnie jest wtedy taka złość, że najchetniej bym rzucała rzeczami, co mi się zdarzało, np. pilotem, a co do uderzeń mojego chłopaka, jak jestem zła na niego, to czasami tylko właśnie w taki sposób potrafię odaragować - jest mi po tym trochę lepiej, jednak wtedy jest się lepiej do mnie nie zbliżać nim mi nie przejdzie. Po tym jak się uspokoję za każdym razem mam wyrzuty sumienia straszne, bo ile razy mogę go cięgle przepraszać? Jednym słowem czasami panuję nad rękoma, ale nie raz się nie da, podobnie jak ze słownictwem w jego stronę - kiedyś tak też nie było.

Z płaczem jest tak samo i nawet częściej, chodźby w zwykłej sprzeczce, albo jak mi, np. smsa napisze, że będzie za godzinę, a miał być zaraz. Co mam zrobic? Czy jestem chora? Jak mam sobie z tym radzić? Zdaję sobie sprawę, że to na dobre nikomu nie wyjdzie. Dodam, że jestem osobą niepełnoletnią - mam 16 lat - rodzice o tym nie wiedzą i wolałabym im nie mówić.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Osiągam sukcesy, ale nie wierzę w swoje możliwości i nic mnie nie cieszy. Dlaczego tak jest?

Witam serdecznie. Mam 27 lat, jestem mężczyzną. Od jakiegoś czasu - to znaczy od ładnych paru lat - mam nawroty złego samopoczucia, trwające przeważnie 2-3 tygodnie. Potrafię stworzyć sobie problem nawet gdy go w rzeczywistości nie ma (wymyślając sobie...

Witam serdecznie. Mam 27 lat, jestem mężczyzną. Od jakiegoś czasu - to znaczy od ładnych paru lat - mam nawroty złego samopoczucia, trwające przeważnie 2-3 tygodnie. Potrafię stworzyć sobie problem nawet gdy go w rzeczywistości nie ma (wymyślając sobie cos zupełnie błahego, tylko po to żeby to obniżało mój nastrój).

Po prostu nie potrafię być szczęśliwy (gdy przychodzą chwile euforii, zaraz w podświadomości wymyślam sobie coś, co to szczęście hamuje - być może jest to spowodowane czynnikami genetycznym - pamiętam, że już w przedszkolu doświadczałem takiego schematu i u jednego z rodziców dostrzegam podobne zachowania), nie reaguję na bodźce zewnętrzne (tzn. mam przeświadczenie, że jestem brzydki, głupi itp.) pomimo faktu, iż otoczenie wskazuje na coś zupełnie odwrotnego (wiem, że np. podobam się kobietom, ale zważywszy na moją niską samoocenę nawet na to nie reaguje oraz ukończyłem dobrą uczelnię i mam fajną pracę). U ludzi dostrzegam tylko negatywne cechy, a także uważam, iż wszystko musi być perfekcyjne (tzn. uważam np., że prawo do szczęścia mają tylko ludzie piękni, bogaci itp., też odkąd pamiętam tak myślałem - chodzi o perfekcję).

Bardzo proszę o pomoc - czy można sobie poradzić z opisanym przeze mnie na początku schematem ( euforia - szukanie czegoś negatywnego co mi tę chwile szczęścia zburzy i z drugiej strony ta tendencja do perfekcji, która jest niemożliwa do osiągnięcia, z czego zdaje sobie sprawę, jednak niemożność jej osiągnięcia wprawia mnie w bardzo zły nastrój)? Jeśli tak to w jaki sposób? I czy druga część mojego opisu (zaniżona, negatywna ocena samego siebie, dostrzeganie tylko brzydoty w otaczającym nas świecie, brak satysfakcji z rzeczy które do tej pory sprawiały mi radość, od czasu do czasu myśli samobójcze - chociaż wiem, że poki żyją moi rodzice tego nie zrobię, bo zbytnio ich kocham) może wskazywać na depresję czy jedynie na chandrę?

Dodam jeszcze, że w chwilach "depresji " często wracam do lat młodości, by przywołać te najfajniejsze wspomnienia, co na kilka sekund bardzo poprawia mi nastrój, jednak póżniej "depresja" powraca. Jak sobie z tym wszystkim poradzić? Bardzo proszę o odpowiedź, gdyż w tak stosunkowo młodym wieku nie potrafię zupełnie cieszyć się życia.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Nie mogę już tak dłużej żyć… Co powinnam ze sobą zrobić?

Mam 20 lat, od 13 roku życia mam myśli samobójcze, ale powstrzymuje mnie nadzieja na lepsze jutro. W rodzinie i w znajomych nie mam oparcia. Całe moje życie mam zły kontakt z rodziną, ciągle się kłócimy, nawet o byle...

Mam 20 lat, od 13 roku życia mam myśli samobójcze, ale powstrzymuje mnie nadzieja na lepsze jutro. W rodzinie i w znajomych nie mam oparcia. Całe moje życie mam zły kontakt z rodziną, ciągle się kłócimy, nawet o byle co. Nie umiem okazywać emocji i ufać ludziom, dlatego nigdy nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym porozmawiać.

Odkąd skończyłam szkołę nie mam kontaktu ze znajomymi, całymi dniami siedzę w domu i nie czuję potrzeby spotykania się z kimkolwiek. Z moją mamą kłócę się codziennie, przez to zaczynam nienawidzić własnej rodziny - najchętniej bym się wyprowadziła lub zrobiła coś gorszego. Mam stałe napady agresji i zmiany nastroju - w 15 min mój stan może się zmienić o 180 stopni. Nie wiem co powinnam ze sobą zrobić.

odpowiada 1 ekspert:
 Agnieszka Jamroży
Agnieszka Jamroży

Co mam zrobić? Jestem w ciąży z byłym chłopakiem

Mam dopiero 17 lat. Osiem miesięcy temu zostawił mnie chłopak (19 lat), z którym byłam prawie 3 lata. Odszedł do innej. Ja nadal bardzo go kocham. Był moją pierwszą miłością. Po rozstaniu nie miałam z nim żadnego kontaktu przez 3...

Mam dopiero 17 lat. Osiem miesięcy temu zostawił mnie chłopak (19 lat), z którym byłam prawie 3 lata. Odszedł do innej. Ja nadal bardzo go kocham. Był moją pierwszą miłością. Po rozstaniu nie miałam z nim żadnego kontaktu przez 3 miesiące, aż tu nagle się odezwał. Na początku były to normalne wiadomości, lecz z czasem to się zmieniło. Dostawałam sms-y mniej więcej takiej treści "nie mogę zapomnieć", "nie wiedziałem, że to takie silne". Koleżanki uważały, że to normalne przekonywały mnie, że traktuje mnie tylko jak swoją kumpelę.

W końcu doszło do spotkania - to była tylko jego inicjatywa, mówił, że w wakacje jedzie do pracy za granicę i że już możemy się nie spotkać, dlatego się zgodziłam. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie, bo on kogoś ma. Na jednym spotkaniu jednak się nie skończyło. Kilka razy mu odmówiłam, jednak kiedy mnie zaczepił na ulicy zaproponował spotkanie zgodziłam się. Trzy spotkania pod rząd, na ostatnim doszło między nami do zbliżenia. Po wszystkim powiedział mi, że to był błąd, że tak nie powinno się stać. Ja się załamałam. Czułam się fatalnie. Jakby tego było mało okazało się, że jestem z nim w ciąży. Jego pierwsza reakcja - "usuń". Dopiero potem przyznał, że nie powinien tak mówić.

Ostatnio pisaliśmy ze sobą - wtedy właśnie powiedział mi, że jestem dla niego strasznie pociągająca, że mógłby to ze mną robić cały czas, ale że z jego dziewczyną dobrze się dogadują, pomimo że tego jeszcze nie planowali… Kiedy to przeczytałam poczułam się tak bardzo skrzywdzona, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden fakt, że mój były przyznał się mojemu bratu, że nadal coś do mnie czuje, a do swojej obecnej dziewczyny nic. Brat stwierdził, że mógł być on pod wpływem alkoholu, bo inaczej nie byłby w stanie tak wprost tego powiedzieć. Ostatnio się spotkaliśmy. Musieliśmy pogadać. I wtedy on powiedział, że powinien coś wypić, bo wtedy mógłby mi coś powiedzieć - nie wiem o co mu chodziło.

Cała ta sprawa jest dla mnie o tyle trudna, że czuję coś do tego chłopaka, ale on ma dziewczynę. Teraz się nie odzywa, nie wiem co mam robić. Co myśleć o jego zachowaniu? O czym to świadczy? Co dalej? Moja psychika już tego nie wytrzymuje…

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Zawiódł zaufanie moje i dziecka. Czy dać mu jeszcze jedną szansę?

Mam 30 lat. Byłam z mężczyzną, z którym mam syna 6-letniego. Nie mieszkaliśmy razem, ale próbowaliśmy ciągle walczyć o ten związek. W maju ubiegłego roku ojciec mojego dziecka oświadczył mi się po raz drugi, a dokładnie miesiąc temu zawiódł...

Mam 30 lat. Byłam z mężczyzną, z którym mam syna 6-letniego. Nie mieszkaliśmy razem, ale próbowaliśmy ciągle walczyć o ten związek. W maju ubiegłego roku ojciec mojego dziecka oświadczył mi się po raz drugi, a dokładnie miesiąc temu zawiódł moje zaufanie względem dziecka.

Dokonał złego wyboru - zamiast dziecka wybrał nowo poznanych znajomych. Teraz zastanawiam się czy on wogóle kocha to dziecko i czy mu na nim zależy… Po tej sytuacji oddałam pierścionek, wniosłam sprawę do sądu o podwyższenie alimentów, bo ze względu na to, że próbowaliśmy razem być tego przez 5 lat nie zrobiłam. Teraz on mnie za wszystko obwinia. Zastanawiam się czy u niego psychicznie wszystko w porządku? Może on nie dorósł jeszcze do pewnych rzeczy? Ale ile można czekać, dawać kolejne szanse? Teraz cierpię, nawet chciałam wrócić, ale on już nie chce, bo dałam mu sprawę do sądu.

Rozum mówi mi, żeby dać spokój i nigdy już z nim nie być, ale serce mówi coś zupełnie innego, mimo tego co zrobił. Nie potrafię znaleźć połączenia pomiędzy rozumem a sercem. Cierpię, płaczę. To już trwa prawie 3 miesiące. Nie potrafię przestać...

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Trudne dzieciństwo i narkotyki skomplikowały moje życie. Czy da się na nowo poukładać relacje z ludźmi?

A więc zacznę może od tego, iż bardzo irytuje mnie fakt, że opowiadam o sobie, i może przeczytać to każdy kto wejdzie na tą strone. A jest to dla mnie bardzo trudne, bo niechętnie dzielę się tym co czuję z... A więc zacznę może od tego, iż bardzo irytuje mnie fakt, że opowiadam o sobie, i może przeczytać to każdy kto wejdzie na tą strone. A jest to dla mnie bardzo trudne, bo niechętnie dzielę się tym co czuję z innymi, tym bardziej na forum publicznym, a teraz robię to tylko dlatego, że zaczynam tracić wiarę w siebie, co jeszcze nigdy się nie stało. Zawsze, nawet jak nie mogłem wyjść z narkotyków (bo ćpałem i to dosyć "intensywnie"), nawet kiedy byłem mieszany z błotem przez rowieśników, bałem się chodzić do szkoły, żeby znowu nie być pośmiewiskiem dla wszystkich wierzyłem, że będzie dobrze, starałem się szukać dobrych stron, zamiast po prostu zaakceptować, że jest jak jest, bo to rujnowałoby to w jaki sposób postrzegałem świat lub po prostu moje dziecinne i naiwne wyobrażenie o świecie. Najgorsze w tym wszystkim, było to, że nie rozumiałem czemu ja muszę być popychadłem, co takiego zrobiłem, żeby zasłużyć na takie traktowanie? Czym, oprócz narodowości, różniłem się od moich "oprawców". Byłem dzieckiem, a wtedy właściwie nastolatkiem, całkowicie mieszczącym się w granicach normalności, a nawet mogę powiedzieć, że byłem dobrym chłopakiem, byłem uczciwy, bezinteresowny, miły, nie kłamałem, miałem dobre kontakty z rówieśnikami - posunę się nawet tak daleko, że powiem, że byłem lubiany! Ale byłem lubiany tylko w Polsce. Po skończeniu 5 klasy podstawówki, wyjechałem do Anglii, do ojca, który zostawił Matkę, moją 2-letnią Siostrę i mnie bez grosza, dla innej kobiety, która zreszta jest… nie ma słowa żeby to opisać, więc opiszę to w kilku słowach - kimś kto wie, że jej facet, zostawia za sobą rodzinę, z która spędził 13 lat, przez cały ten czas był przykładnym ojcem i zostawia ją tak o, po prostu, nawet nie usiłując zachowywać pozorów, że coś jeszcze znaczymy. Więc tym bardziej to zabolało. Gdyby nie pomoc od strony Dziadków (którzy de facto byli biedni i między innymi dzięki takim ludziom jak oni czasem odzyskuję wiarę, że są jednak ludzie bezinteresowni, potrafiący się dzielić i współczuć, ale są to ludzie starzy - to pokolenie jest po prostu porażką. Jakbym miał wybór, urodziłbym się ze 20 lat wcześniej, kiedy może nie bylo takich "luksusow" jak teraz, ale były zasady, wg których ludzie postępowali. A teraz? Ja chciałbym być taki jak kiedyś, ale po prostu nie warto... już mam dosyć bycia wykorzystywanym. A to wygląda tak, że albo jesteś manipulantem, albo jestes manipulowany. Ludzie, nie mówię oczywiście, że wszyscy, ale zdecydowana większość, z którą miałem doczynienia, biorą Twoje cechy, potocznie uważane ze cechy dobre, za słabości. A słabości bardzo łatwo wykorzystać) prawdopodobnie Matka wylądowałaby pod sklepem z kartonikiem "Zbieram na chleb" oraz kubeczkiem na drobne, do którego nikt nic i tak nie wrzuci, bo wszyscy myśleliby, że jest jakąś pijaczką, która zbiera na tanie wino lub narkomanką zbierającą na działkę. Albo po prostu dlatego, że nikt się nie przejmie jej problemami, bo ludzie mają swoje problemy. Teraz Czytelniku poinformuję Cię, że to był tylko wstęp:) wszystkie swoje problemy, a właściwie, swoją historię, opowiem Ci w dalszej części. Więc jeśli już Cię zanudziłem, to możesz zrezygnować, bo dalsza część nie będzie ciekawsza. Ale mam cichą nadzieję, że ktoś to przeczyta i chociaż spróbuje mi pomóc… Właściwie to nie napisałem we wstępie tego, co chyba we wstępie jest najważniejsze. Jak mam na imię to nie istotne, lat mam 16 (może Wam się wydawać śmieszne, że 16-latek mowi o życiu w taki sposób, może moje problemy będą wam się wydawać banalne, ale co tam). Uff… wiem, że ten wstęp był bardzo pogmatwany i bez ładu i składu, ale wszystko zaraz wytłumaczę. Zacznę chyba od tego, jak ojciec nas opuścił, bo wtedy zaczęły się ze mną problemy. A wiec ojciec dał nam do zrozumienia, że jesteśmy dla niego niczym, bardzo dobitnie. Po prostu spakował się, powiedział, że jedzie do Anglii i tyle. Zdążył jeszcze wytłumaczyć matce, że mylił się przez cały ten czas i że naprawdę jej nie kochał. To był początek 4 klasy podstawówki - bardzo to przeżyłem, jak wszyscy zresztą, tylko że na nikogo nie spadło tyle obowiązków ile na mnie. Właściwie to one nie spadły na mnie, nikt nie kazał mi niczego robić, ale ja chciałem. Niewiele pamiętam z dzieciństwa, ale pamiętam to, że byłem leniem. Wtedy widzialem jak ciężko było mojej Matce i chciałem jakoś jej pomagać, nawet w tak prostych czynnościach jak np. zmywanie naczyń, odkurzanie, itp., ale bardzo irytowalo mnie to, że nie jestem w stanie zastąpić ojca. On był dla mnie autorytetem - był silny, mądry, uczciwy, kochający, a właściwie takie sprawiał pozory. Bardzo chciałem robić to co on, żeby Matka miała trochę czasu dla siebie, żeby nie musiała ciągle gotować, sprzątać, zajmować się Siostrą. Ale były rzeczy, których nie byłem w stanie zrobić choćbym nie wiadomo jak się starał -  były ciężkie zakupy, które jako dziecko taszczyłem do domu, ponieważ nie chciałem żeby Mamą jeszcze bardziej bolały plecy (miała problemy z kręgosłupem, ma do tej pory), robiłem wszystko żeby zastapić ojca w rodzinie, bo byłem jedynym mężczyzną (bardzo chciałem nim być, żeby móc więcej, żeby zamiast myśleć o tym jak pomóc Mamie, móc pomóc, np. głupie roznoszenie ulotek - próbowałem zacząć, ale byłem za młody. Bardzo chciałem robić coś dla dobra rodziny, ale chyba chciałem za bardzo. Teraz rozumiem, że robiłem wystarczająco, bo robiłem wszystko co mogłem, żeby tylko jakoś się do czegoś przydać. Ale w pewnym momencie, nie wiem czemu, może wymagałem od siebie zbyt wiele, może byłem pod zbyt dużą presją wywieraną zresztą przez siebie samego, zacząłem się zachowywać bardzo nie tak, czego zreszta okropnie żaluję, ale cóż - stało sią. Zacząłem obwiniać Matkę za to, że ojciec odszedł, zacząłem obwiniać małą Siostrzyczką, zacząłem obwiniać siebie. W szkole zaczęły się problemy, bardzo opuściłem się w nauce. Oceny spadły, ale nie aż tak bardzo, ponieważ nie odrabiałem tylko zadań domowych. Nie wiem czemu, ale nabrałem wręcz obrzydzenia do zadań domowych. A na sprawdzianach itp. pisałem to co pamiętałem - czyli na piątki, czwórki, bo pamięć miałem dobrą. Ale jak już przestałem się uczyć, to było po prostu oczywiste, że oceny spadną, ale nie bardzo robiło mi to różnicę. I w tym samym momencie, kiedy zacząłem opuszczać się w nauce, zaczęły się histerie. Mówiłem Matce rzeczy, które musiały ją okropnie boleć, strasznie tego żałują, ale wtedy byłem przekonany, że to ja jestem pokrzywdzony, że Ona specjalnie robi mi ciągle na złość i nie mogłem zrozumieć, że chodziło jej o moje dobro. I po tak właśnie, po kilku miesiącach ciągłych kłótni stwierdziłem, że lepiej będzie mi u ojca, i że do niego jadę. Pamiętam też, że - poza szkołą - całe dnie spędzałem wykłócając się o to, że nie będę zajmował się siostrą, co w sumie teraz też uważam za przesadę, bo Matka była wtedy uzależniona od czatowania. Wiem, wiem - to brzmi śmiesznie, ale ona każdą wolną chwilę poświęcała na czat, a tych wolnych chwil miała wtedy bardzo dużo, ponieważ robiła tylko rzeczy, które musiała zrobić - obiad, czasem sprzątnęła - bo siostrą zajmowałem się ja. Chciałem spędzać czas z rówieśnikami, to chyba normalne, ale musiałem wychodzić z Siostrą. Wychodziłem z nią, ale tylko z przymusu. Ona mnie ograniczała. Nie mogłem chodzić z kolegami gdzie chciałem, bo zaraz by powiedziała Mamie, nie mogłem bawić się w co chciałem, bo mnie ograniczała i nie było to zbyt przyjemne - siedzieć na placu zabaw z siostrą, patrząc, jak obok koledzy grają w piłkę czy cokolwiek. A musiałem być obok niej, bo inaczej pobiegłaby do domu z płaczem, że Ją zostawiam, a wtedy byłby cyrk. I wtedy odkryłem coś, co było dla mnie przez jakiś czas cudem - gry MMORPG (dla nie wtajemniczonych - sa to gry typu World of Warcraft, Mu online itp, w które gra się przez sieć razem z innymi graczami), ale niestety, nie bardzo miałem czas na granie, kiedy całe dnie, czasem i noce, komputer był zajęty przez moją Mamą, a jak już miałbym chwilę, to musiałem popilnować siostry, bo ona była zajęta i coś robiła. Ale znalazłem sposób! Nastawiałem budzik, żeby obudził mnie w nocy, sprawdzałem czy już śpi, czy dalej czatuje, i jak tylko była okazja - logowałem się do gry. Ale mniejsza z tym. W końcu mój ukochany tatuś (o ile ktoś nie zauważył ironi w zwrocie "ukochany tatus" - wyjaśnię, że to aż ocieka ironią) przyleciał do Polski i ja, jak gdyby nic się nie stało, cieszyłem się, że przywiózł nam prezenty, cieszyłem się, że znowu spędza ze mną czas itp., itd. Więc ostatni raz nawytykałem Matce jaka to ona zła, jaka niedobra i, nie oglądając się, pojechalem z ojcem na lotnisko. W Anglii na początku było po prostu… bajecznie! Miałem komputer, mogłem na nim grać ile chcę, poznałem paru rówieśników, mogłem się z nimi spotykać bez siostry, cieszyłem się tam wszystkim, po prostu wszystkim. Problemy zaczęły się kiedy poszedłem do szkoły. Na początku było OK, poznałem kilku znajomych, byłem z siebie bardzo dumny, że tak szybko jestem w stanie dogadać się po angielsku, cieszyłem się widząc, jak bardzo tamta szkoła różni się od naszej, bo różniła się bardzo. Nawet zacząłem "podrywać" - o ile 13-latek może podrywać - pewną Murzynkę, co nawet mi się udawało, bo rozmawiała ze mna i nawet z moim ubogim angielskim ciekawie nam się rozmawiało. Ale wtedy zaczęły się problemy… Był tam taki knypek, Adeel Khan (Pakistanczyk, których zreszta znienawidzilem), miał może z 150 cm wzrostu więc sięgał mi może do pasa, bo już wtedy byłem bardzo wysoki jak na swoj wiek. I on zaczął mnie zaczepiać, bynajmniej nie w dobrym tego słowa znaczeniu, wiec ja, niewiele myśląc, podszedłem do niego i wtedy chyba się trochę speszył, ale nie na długo. Kiedy taki dupek jak on był sam, bez kolegow, był takim lizidu*em, że aż się rzygać chciało, ale jak już był ze swoimi kolegami - zamieniał się w małego, zakompleksionego skurw*syna, nabijającego się ze wszystkich i pokazującego jaki to on nie jest świetny, jaki on nie jest lepszy itp. W końcu zaczęło mnie to bardzo irytowac i zacząłem się już stawiaą, ale to był błąd. Chyba wszyscy doskonale wiedzą, a jak nie wiedza, zaraz będą wiedzieć, że między odwagą a głupotą jest bardzo cienka linia, która wtedy właśnie przekroczylem. I jak juz zobaczyli, że jestem bezsilny - już nie było żadnych granic. Byłem bity, wyzywany na oczach wszystkich, popychany, przewracany, opluwany (nie jestem pewien jak to się odmienia, więc jak ktoś by nie zrozumiał o co chodzi - pluli na mnie) i ogólnie było niemiło. Ale znosilem to, zaciskałem zęby i znosilem. Do czasu. Miałem tam znajomego, ktory był totalną ofermą i kiedy jego nie nękali tak jak mnie, on znosił to gorzej. Nie raz, nie dwa, płakał z bezsilnosci, a ja musiałem to oglądać jako jego znajomy, przyjaciel powiedziałbym i nie wiedziałem co mogę zrobić. Pewnie myślicie - gdzie nauczyciele? Czemu im o tym nie mówiliśmy? Otoż, nauczyciele byli, ale było ich zbyt mało aby mogli to sami zauważyć. W pewnym momencie nie wytrzymałem i zrobiłem coś czego baaardzo się brzydziłem - doniosłem na nich. I to był błąd, bo mój wychowawca na nich pokrzyczał, powiedział, żeby tak wiecej nie robili, oni "skruszeni" poprzytakiwali i chwilę później zemścili się za to. Nie chciałem donosić, ale to było jedyne wyjście, które wtedy widziałem, bo byłem po prostu bezsilny wobec grupy tępych debili. Byłem pewien, że gorzej być nie może, ale myliłem się. Znosiłem jakoś jak mnie poniżali - po prostu milczalem i tyle. Ale raz, idąc korytarzem szkolnym, spotkałem tego kolegę o ktorym wcześniej wspominalem razem z dwoma Pakistańczykami, którzy oczywiście mieli świetny ubaw nabijajac się z niego i po prostu zatkało mnie, kiedy zobaczyłem jak ów kolega przytakuje im zapłakany, mając nadzieję, że w końcu sobie pójdą -  ja przynajmniej starałem się znosić to z honorem, o ile można nie stracić honoru dając się poniżać. Ale ja przynajmniej nie dawalem im tej satysfakcji i nie pokazywałem, że się boję, że mam ochotę się popłakać (plakalem 4 razy w życiu - jak kiedyś miałem wypadek na rowerze, ale to za dzieciaka jeszcze i 3 razy niecałe 2 miesiące temu, ale o tym później), bo najgorsza była w tym bezsilność. Wtedy po prostu coś we mnie jakby przeskoczyło i wogóle nie myślałem nad tym co robię. Rzuciłem się na jednego z tych Pakistańczyków i bardzo żałuję, że akurat w tamtym momencie zobaczył to nauczyciel - praktycznie nic nie zrobiłem temu skur*ielowi, a na dodatek cała wina za wszczynanie bójek spadła na mnie. Od tamtej pory zacząłem wagarować. Robiłem wszystko żeby nie być w szkole, bo wiedziałem, że nie mam po co się tam pokazywać. Jest jeszcze parę przykrych spraw, które wydarzyły się w Anglii, ale one są zbyt osobiste abym był w stanie pisać o nich wiedząc, że czyta to ktoś obcy. Może i ten "ktoś obcy" chce mi pomóc, ale są sprawy, o ktorych nie mówiłem, ani nie powiem nikomu i mam nadzieję, że obcy to zrozumie. A więc teraz tak w skrócie - po 1,5 roku w Anglii przejrzałem na oczy, że byłem głupi, że pojechałem do ojca, który, swoją drogą "przygarnął" mnie tylko dlatego, że dostawał na mnie duże zasilki i nie wydawał dużo, a dzięki mnie mógł mieć większy dom, taniej i jak infantylny byłem zachowując się tak wobec matki. Najszybciej jak tylko mogłem wróciłem do Polski. Pomijając to, że jak wyjechałem do Anglii byłem słodkim chłopczykiem, a wróciłem jako spasiony lamus - było OK. Starzy znajomi zaakceptowali to, że wyglądam "lamusowato" i byłem im naprawdę za to wdzięczny. Zacząłem chodzić do gimnazjum - na początku trudno było nadrobić, bo zacząłem naukę dopiero w 2 półroczu pierwszej klasy, a w Anglii jest strasznie zaniżony poziom i miałem wielkie zaległości, ale podołałem. Cieszyłem się tym, że tutaj, w Polsce, nikt nie uważa mnie za gorszego, nikt sią ze mnie nie naśmiewa - nawet kilka razy będąc świadkiem manifestu "wyższości" jakiegoś palanta na biednej, bezsilnej ofierze, wkroczylem do akcji i pomogłem biedakowi, bo wiedziałem jak on musi się czuć, ale nikt z nich nie mógl wiedzieć, jak czułem się ja. Bo w Polsce, może jestem ślepy, ale nie zauważam, żeby nad kimkolwiek znęcano się tak jak w Anglii. Nie mówię tylko o mnie, tylko o moich znajomych - tam takich "gorszych" bylo pełno. Ale wracając do tematu - wszystko było OK, dopóki na scenę nie wkroczyła MARIHUANA. Jak znajomy zaproponował mi palenie byłem taki podekscytowany, bardzo chciałem wszystkim pokazać, że pasuję do towarzystwa, że jak w towarzystwie ćpają, ja też mogę! Chciałem też po prostu spróbować. No to w końcu zapaliłem i bardzo się zawiodłem, ale nie chciałem dać po sobie tego poznać, bo widziałem jak koledzy się zachowują. Oni już mieli "fazy", a ja byłem całkiem trzeźwy. Później dowiedziałem się, że nie zawsze paląc za pierwszym razem można coś poczuć, ale nie chciałem się wyróżniać, nie chciałem im mówić, że jestem trzeźwy, wolałem udawać, że mam takie same fazy jak oni. Sam się zdziwiłem jak dobrze poszło mi udawanie kogoś pod wpływem. Ale ja bardzo chciałem zrobić to znowu, żeby zobaczyć jak to jest. No i w końcu się udało! Czułem to, bardzo mi sie to podobało. Wszystko było zabawniejsze, a ja kiedyś bardzo lubiłem się śmiać - chciałem się śmiać, ale czasem czułem się jak bym zapomniał jak to się robi lub coś wydawało mi się śmieszne, ale nie potrafiłem się śmiać "na zewnatrz" - po marihuanie śmiałem się, śmiałem ze wszystkiego. I do tego byłem lepszą osobą (w moim mniemaniu). Byłem bardziej towarzyski, lepiej się ze mną rozmawiało, odzyskiwałem powoli poczucie humoru. Ale sęk w tym, że zacząłem tego nadużywać. Zamiast raz - dwa w tygodniu, zacząłem palić coraz więcej i coraz częściej. Pamiętam jak pierwszy raz poczułem niedosyt… to było bardzo dziwne uczucie. Bo jakby chciałem się zachowywać nietrzeźwo, ale coś mnie powstrzymywało. Od tamtej pory już nigdy po paleniu nie czułem się tak, jak na początku. Później zmieniło się to w rutynę, taki czasozapełniacz Stało się też coś bardzo ważnego - zakochałem się w dziewczynie o 2 lata starszej, ale ona mowiła, że jej to nie przeszkadza, co mnie bardzo cieszyło. Bardzo chciałem mieć dziewczynę (nie myślcie, że chodziło mi o seks), po prostu czułem bardzo silną potrzebę bycia potrzebnym, chciałem być komuś potrzebny, chciałem wiedzieć, że komuś na mnie zależy, że ktoś docenia to co dla niego robię, ale wtedy popełniłem duuuży błąd - starałem się za bardzo. Chciałem żeby było między nami aż za dobrze, spełniałem każda jej zachciankę, latałem za nią, robiłem wszystko co chciała. Ślepo wierzyłem jej we wszystko co mówi nawet nie dopuszczając do siebie możliwości, że ona może mnie wodzić za nos, że może mieć ubaw patrząc jak się staram. W skrócie - bardzo się zawiodłem i jak już odzyskałem wiarę w człowieczeństwo, w szczerość i tym podobne pierdoły - znow ją straciłem. Byłem załamany. I wtedy przyszła ona: amfetamina. Ona nie zdradzi, ona nie oszuka, ona nie zostawi - wmawiałem sobie. Wtedy było tak zajeb*scie, problemy znikały, a właściwie mogłem przestać o nich myśleć. Od kiedy spróbowałem 1 raz, zażywałem najczęściej jak tylko mogłem przez około miesiąc. Czasem parę dni pod rząd, czasem jeden dzień przerwy - po prostu jak miałem za co, to byłem naćpany. Myślicie pewnie skąd brałem na to pieniądze, bo to drogi interes - a więc zacząłem kręcić, np. Matka da mi na dezodorant, to ja wezmę dezodorant od kolegi, dozbieram jeszcze trochę i podzielę się ze znajomym towarem. I jak już odkryłem, że w taki sposób mogę zbierać pieniądze, to zacząłem coraz bardziej kręcić, co było wbrew mnie samemu, bo nie chciałem tego robić, ale już wtedy zaczęła się pojawiać jakby druga strona mówiąca ze nie, to OK, nie robię nic złego itp. Krótko mówiąc - sam się przed sobą usprawiedliwiałem. A marihuana poszła w odstawkę, bo znalazłem coś lepszego, coś, po czym byłem jeszcze lepszym człowiekiem, jeszcze bardziej lubianym, akceptowanym przez wszystkich… Zapomniałem wspomnieć, że po paru miesiącach w Polsce strasznie schudłem i zacząłem wyglądać z powrotem normalnie. Po jakimś czasie, udało mi się zapomnieć o mojej pierwszej miłości - właściwie nie zapomnieć, tylko się odkochałem. Nie wiem czy można się odkochać, jak nie - może byłem po prostu zauroczony… Wiem, że ta dziewczyna przez parę tygodni była dla mnie całym światem. Robiłem wszystko, żeby móc z nią spędzać czas, żeby była szczęśliwa, ale otworzyłem się zbyt szybko i starałem się o nią za bardzo. Jak już się "odkochałem" amfetamina mi się znudziła i przestałem jej potrzebować, a do tego czułem, że zostawiła we mnie coś po sobie, a właściwie nie tyle coś zostawiła, tylko zmieniła. Po prostu przestałem ćpać amfetaminę, ale po paru dniach zauważyłem, że trzeźwość mi się nie podoba. Nie potrafiłem wtedy tego wytłumaczyć - po prostu czułem wielką chęć odurzenia się w jakikolwiek sposób, więc zacząłem znowu palić, bo amfetaminy miałem już dość. Jak przestałem przez parę dni czułem się jak trup i bardzo chorowałem, a jak już znowu zaczałem palić - to nie tak jak wtedy. Całkowicie zmieniła się też moj filozofia na temat palenia. Wcześniej paliłem żeby się śmiać, żeby rozmawiać, że znajomymi itp., a od tamtego momentu paliłem żeby nie być trzeźwym i to mnie w sumie trochę przerażało, ale nie chciałem nic z tym robić. Stawałem się coraz bardziej obojętny w stosunku do otaczajacego mnie świata i takie rzeczy jak przyjaciele, rodzina, znajomy byli dla mnie po prostu szansą na naćpanie się. Jak już zacząłem kraść z domu (wtedy odkryłem, że jestem wybornym kłamcą i na początku mnie to przeraziło, ale później zacząłem czerpać z tego satysfakcję) na poczatku drobne sumki,  10 - 20 - 50 zł to miałem na 1 dzień, czasem komuś postawiłem, to ten ktoś się odwdzięczył. Jak nie miałem jak ukraść to jakoś wkręcałem się do znajomych, którzy mają zamiar ćpać albo pożyczałem pieniądze na ćpanie. Już wtedy to przejęło nade mna kontrolę, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie wiem, może nie chciałem przyjąć do wiadomości, że jestem uzależniony? Ale mniejsza z tym. Jesteśmy już przy Sylwestrze, mam za soba już większe doświadczenie w ćpaniu, parę nowych doświadczeń - na Sylwestra oczywiście należycie się zaopatrzyłem. Nie będę Wam pisac o wszystkim, bo i tak pewnie napisałem za dużo, ale chcę żeby obcy, który to czyta, mógł możliwie najlepiej zrozumieć przez co przechodziłem. Więc jestesmy przy Sylwestrze, jestem już nacpany, i rozmawiam z dziewczyna która bardzo mi się podoba, znamy się już od dłuższego czasu itp., nie byliśmy oficjalnie razem, ale poważne rozmowy, przytulanie się, całowanie itp., mamy już za sobą. Nie pamiętam dokładnie jak to było, ale w trakcie normalnej rozmowy przytuliłem się do niej i wtedy mnie zatkało - z bliżej mi nieznanych powodów zaczęła na mnie wrzeszczeć, że co ja robię itp., więc ja, jako że byłem już dosyć mocno naćpany (wtedy pierwszy raz zjadłem tyle ecstasy), poczułem się tak jakby odrzucony i po prostu sobie poszedłem parę kroków dalej, do kogoś innego. Los chciał, że trafiłem na dziewczynę której się podobałem, a że ja byłem naćpany, ona pijana, jakoś się do siebie zbliżyliśmy, zaczeliśmy się przytulać i w ogóle, ale z tym mniejsza. W skrocie - z tą dziewczyną chciałem być, ale jednocześnie coś mnie w niej odpychało. Nie wiem co to było, ale po prostu coś jakby blokowalo wszelkie uczucia, które chciałem do niej poczuć, bo chciałem kochać i być kochanym, ale nam nie wyszło - zerwałem z nią, bo nie miało sensu być z kimś, kto jest ci obojętny, nie było mi głupio dlatego, że ona cierpiała, tylko denerwowałem się, bo nie udało mi się być szczęśliwym. Ale wtedy byłem już taki troche "wyprany z uczuć". Najgorsze jest to, że zauważyłem, że jak chcę - potrafię doskonale udawać pewne uczucia, takie jak smutek, żal, radość, zmieszanie, itp., a jak już połączyłem to z kłamstwem odkryłem, że potrafią wprowadzać ludzi w błąd i operować słowami w taki sposób, aby oni myśleli o mnie i o innych tak, jak chcę. I baaaaardzo mi się to spodobało. Kiedy zmuszałem ludzi do nieświadomego wykonywania moich poleceń czułem coś dziwnego, czułem chorą satysfakcję, czułem, że jestem lepszy, ale nie myślałem o tym co czuję, bo byłem zafascynowany odkrytymi w sobie talentami. Wtedy zacząłem już kraść. Nie kradłem już "drobnych". Jak kradlem to wszystko co znalazlem. I teraz nie mówiłem nikomu, że biorę amfetaminę - to robiłem po cichu, bez żadnych świadków, bo dużo znajomych nie chciało, żebym to robił, włożyli dużo trudu w namówienie mnie, żebym przestał ostatnim razem, a po drugie - jak ćpam sam, nie muszę się z nikim dzielić, czyli mam więcej dla siebie. Nie miałem żadnych skrupułów, nie dręczyły mnie żadne wyrzuty sumienia, tylko byłem z siebie kure*sko zadowolony, że potrafię kraść duże kwoty, a do tego rozgrywać to wszystko tak, żeby nikt mnie nie podejrzewał, bo przed rodziną grałem kochajacego synka Mamusi - uczciwy, czuły, słowny - jednym słowem - przykładny. Ja wiedziałem, że nie powinienem tak robić, ale mimo tego robilem to, bo doszedłem do wniosku, że uczciwość może i jest dobrą cechą, ale ja jako "manipulator" podobałem się sobie samemu o wiele bardziej. Byłem silny, robiłem to, co postanowiłem nie zważając na cierpienie innych i czułem się z tym świetnie. Nie raz, nie dwa, sprawiałem komuś cierpienie po prostu rozmawiając z nim, bo to już zaczynało być obsesją - analizowanie zachowań wszystkich dookoła, wymyślenia strategii jak trafić do poszczególnych ludzi, jakie tematy mogę poruszyć aby wywołać u nich poczucie winy/smutek/złość czy inne tego typu uczucia i jak później zrobić pożytek z wywołanego u nich uczucia. To było dla mnie boskie! Czułem się w czymś dobry, wiedziałem, że nawet jak to jest podłe to robiłem to dalej, bo w końcu ja byłem silniejszy! W końcu ja, może i nie przemocą (brzydzę się przemocą, nigdy nie używałem jej dopóki nie musiałem się bronić) tylko metodami bardziej wysublimowanymi -  traktowałem to jak sztuke - zacząłem wprowadzać ludzi w błąd, zaczałem nimi manipulować, żeby doskonalić się w tym, uczyć się jeszcze więcej. Zauważałem co robię nie tak, kiedy np. zamiast wywołać u kogoś smutek - dołowałem go, analizowałem swoje "techniki", poprawiałem błędy, ale w końcu w tym całym zamieszaniu, ciągłym udawaniu kogoś, kim nie jestem, zacząłem się tym nudzic… Zdecydowałem się w końcu zdjąć tę maskę i razem ze wszystkimi innymi wrzucić je gdzieś tam głęboko w świadomość i zapomnieć o nich na jakiś czas, dopóki nie będą mi potrzebne,  ale kiedy już odkryłem "drogę na skróty" do sprawiania, żeby ludzie myśleli o mnie tak, jak chcę, żeby robili dla mnie to, co chcę, bo ja jestem taki biedny, taki pokrzywdzony, to nie chciałem znowu meczyć się tak jak kiedyś żeby zdobyć pieniądze, ale najbardziej bolało mnie jedno - czułem, że coś jest nie tak. To nie był brak narkotyków, bo ćpałem dalej, tylko coś innego. To było uczucie, że tak naprawdę nie chcę być taki jak byłem - zwyczajny, skoro mogę sprawiać pozory kogolwiek innego. Jak już zaczynałem grać, mogłem się odnaleźć w każdej sytuacjii. Nie byłem taki nieporadny jak kiedyś - z każdej sytuacji znajdowałem wyjscie i to przeważnie takie, że wychodziłem na tym dobrze. Nie dałem sobą pomiatać, nie dałem się okłamywać, bo potrafiłem rozpoznać kłamstwo, ale nie zawsze przyznawałem się do tego, bo najlepszym sposobem na manipulowanie kłamcami lub innymi drobniejszymi manipulantami jest świadome dawanie się zmanipulować, bo wtedy "przeciwnik" popada w samozachwyt, jak to mu się udało mnie zrobić w konia - nie ma pojęcia, że to on jest tym przegranym. Bardzo dobrą taktyką było też dawanie się przylapać na kłamstwach. Wtedy w umyslach innych pojawiała się informacja: on nie umie kłamać, więc nawet nie podejrzewali mnie o moją dwu-, trzy-, czterolicowość. Nawet nie przeszło im przez myśl, że mogę być taką szmatą, a to jeszcze bardziej dodawało mi pewności siebie i utwierdzało w przekonaniu, że postepując tak jak postepowałem - robię lepiej, dla siebie oczywiście, bo przestałem się już przejmować szczęściem innych - to bylo niewygodne. Oczywiście odgrywałem uczuciowego, żeby utrzymać to wszystko w tajemnicy. Tak właśnie przeżyłem pół roku mojego życia (z ktorego bardzo mało pamiętam, oprócz ważniejszych wydarzeń) - ćpajac i okłamując wszystkich dookoła, tym samym siebie, bo czasem jednak gdzieś tam z głębi mnie krzyczał do mnie rozsądek, żebym zaczął odkręcać to, co zrobiłem, póki nie jest za późno. Czułem już efekty ćpania, czułem je już bardzo dawno, ale nie przeszkadzały mi one - wręcz przeciwnie. Paranoja (wiem, że to ważne, ale zapomniałem wspomnieć - jestem paranoikiem) pomagała mi w rozgryzaniu kłamstw innych, czasem moje podejrzenia były bezpodstawne, ale czasami trafiałem w dziesiątkę. Potem już znudziło mi się ciągłe dbanie o to, żeby Matka nie dowiedziała się, że ćpam. Miałem wiele ważniejszych zajęć na głowie. Ze szkoły w tamtym okresie nie pamiętam nic. Przez te 6 miesięcy czułem się trochę jak obserwator w swoim własnym ciele, czasami dalej się tak czuję, ale to nie jest takie jak wtedy i teraz potrafię sobie z tym radzić. Z tych 6 miesiecy zapamiętałem bardzo wyraźnie kilka rzeczy, ale tylko ta jedna może być istotna: zerwałem z dziewczyną, która mnie kochała, mówiąc jej, że nic do niej nie czułem i śmiejąc jej się w twarz kiedy zobaczyłem, że płacze. Zauważyłem, że tracę nad sobą kontrolę - właściwie już jej nie mam, nie mam wpływu na moje zachowania, nie potrafię nic zmienić. Przez te nieprzespane noce (nie wiem czy wiecie, ale po amfetaminie sa problemy ze snem, a w takich ilościach w jakich ja ją zażywałem, spałem bardzo malo, bo wolałem już w ogóle nie spać. Jak udało mi się na chwilę przysnąć, zaraz budziłem się przerażony, panicznie się bałem, nawet nie wiem czego, miewałem myśli samobójcze, ale nie byłem na tyle odważny by to zrobić) w ciagłym dążeniu do zrozumienia zachowań innych ludzi przestałem rozumieć siebie. Zapomniałem w ogóle jaki ja, ten prawdziwy ja, jestem, nie potrafiłem przestać okłamywać wszystkich - dalej udawałem smutek, radość i inne uczucia, żeby sprawić pozory przed samym sobą, że potrafię czuć emocje. Jedyne co czułem, to złość na samego siebie. Właściwie na potwora, którym się stałem zapominając o tym, że ludźmi podobnymi sobie gardziłem, zapominając o tym, że kiedyś byłem dobry, ale otoczenie wymagało tej zmiany - nie żałuję tego, bo bardzo wiele zrozumiałem, ale do tego jeszcze dojdę Więc w sumie do sedna - bo taki mam problem, a to wszystko miało wam mniej więcej uświadomić jak trudno było mi się zmienić. A więc poznałem pewną dziewczynę. Już od początku naszej znajomości nie traktowałem jej jak każdej innej. Fakt, zwodziłem ją, sprawiałem pozory, ale jedno mnie zaskoczyło - czasem bywałem z nią szczery, bo czasem nie chciałem kłamać i to mnie zszokowało. Nie ma co opisywać jak się ze soba zeszliśmy i w ogóle, więc przejdę do problemu. Zakochałem się kiedy byłem pewien, że nie potrafię czuć nic innego oprócz złości, zakochałem się. Przestałem myśleć o tym jak będzie najlepiej dla mnie, zacząłem myśleć, jak będzie najlepiej dla niej, ale zacząłem o tym myśleć obsesyjnie wręcz i bardzo dużo rzeczy nie pasowało mi w jej zachowaniu, ale milczałem, bo nie chciałem wywoływać niepotrzebnych sporów, bo i tak kłóciliśmy się dużo. Wydaje mi się, że zadecydowało o tym, że zakochałem się to, że ona też miała za soba poważne problemy - o tym nie będę mowić tak szczegółowo, bo nie mam prawa - mogę powiedzieć tylko, że przez 2 lata była w depresji. Kocham ją, życie bym dla niej oddał, nie ma nikogo ani niczego co byłoby chociaż w połowie tak ważne jak ona. Nie potrafiłem jej już zwodzić, nie potrafiłem okłamywać, nie potrafiłem przy niej stwarzać pozorów, ale ja sam wiem jak łatwo można wykorzystać uczucia takie jak miłość… Bałem się jej zaufać, bo nie ufałem nikomu. Jak w końcu udało mi się jej zaufać to zrobiła coć, przez co na jakiś czas całkowicie straciłem wiarę, że kiedyś trafię na kogoś kto nie wykorzysta tego, że ufam, że poświęcam się dla naszego dobra. Dla niej przestałem palić marihuanę, ale nie mogę skończyć z narkotykami całkowicie, raz na zawsze, bo w tym związku to ja się poświęcam bardziej, to ja daję więcej od siebie, to ja się bardziej staram. Tak jak ją traktowałem tylko jedną dziewczynę - moją pierwszą miłość lub zauroczenie. Właściwie tą dziewczynę, ktorą aktualnie kocham traktuje lepiej, traktuje ją najlepiej, traktuje ją lepiej niż siebie… Nie wiem czy słusznie zrobiłem, ale wybaczyłem jej to co mi zrobiła, bo ją kocham i nie wyobrażam sobie życia bez niej, ale to bolało, ale nawet to, że bolało ma swoje dobre strony - wiem, że znowu zaczynam czuć, znowu zamieniam się w kogoś kto czuje, a nie tylko udaje, ale czuję, że tym razem, to ja będę tym odrzuconym w zwiazku. Za te wszystkie dziewczyny, z którymi tak postępowałem ona będzie zadośćuczynieniem, ale póki jest cień szansy, że będziemy szczęśliwi, że będziemy razem - chcę z nią być, tylko że kłótnie między nami, wyglądają tak, że ona wyładowuje na mnie złość nie przebierając w słowa, a ja nie potrafię jej odpowiedzieć nic oprócz uspakajania jej - nawet kiedy wiem, że ona nie ma racji przemilczę to, bo nie chcę się z nią kłócić, nie chcę jej ranić tak, jak ona rani mnie. Ja wiem, że mogłbym to zrobić, ale nie potrafię! Ja wiem, że ona też ma coś nie tak z psychiką, bo czasem jej zachowania nie są do końca normalne, ale ja ją kocham i chcę jej pomóc tak samo jak ona pomogła mnie!Z nią przeżyłem najpiękniejsze i najgorsze chwile mojego życia. A więc podsumowując mój problem jest taki: jak już dzięki niej znowu zacząłem czuć ja nie wiem czy chcę czuć, bo ona mnie rani, a ja nie potrafię. Potrafię tylko zacisnąć zęby, poczekać, aż się uspokoi i wtedy udawać, że wszystko OK. Muszę znosić jej bezpodstawne napady złości, muszę znosić to co ona mówi, a to boli, bo w parę minut z tej dziewczyny, którą kocham potrafi zmienić się w kogoś zupełnie innego - jakby przeciwieństwo tej dziewczyny, którą kocham. Zastanawiałem się już nad tym, czy to może być rozdwojenie jaźni i moim zdaniem ona bardzo pasuje do tego opisu. Proszę o jakiekolwiek wskazówki, które mogłyby mi pomóc. Jak są jeszcze ludzie bezinteresowni to do was właśnie się zwracam - pomóżcie mi w to uwierzyć. Ja chcę, ale czasami brak mi sił. Jak cokolwiek będzie niezrozumiałe - pisać w tym temacie, postaram się to wytłumaczyć.
odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Magdalena Hanna Nagrodzka
Mgr Magdalena Hanna Nagrodzka

Czy mam iść do psychologa?

Witam! Mam 13 lat jestem dziewczyną. Od jakiegoś czasu zaczęłam inaczej patrzeć na życie - wydaje mi się, że wszystko jest bez sensu, że po co mam coś robić jak i tak umrę, a moja przyszłość wydaję mi się nudna....

Witam! Mam 13 lat jestem dziewczyną. Od jakiegoś czasu zaczęłam inaczej patrzeć na życie - wydaje mi się, że wszystko jest bez sensu, że po co mam coś robić jak i tak umrę, a moja przyszłość wydaję mi się nudna. To co sprawiało mi kiedyś przyjemność już nie jest takie samo. Chcę się dowiedzieć czy coś mi jest, czy tylko to sobie wmówiłam i mi to minie ? Proszę o odpowiedź.

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Czy zachowuję się odpowiednio na ten wiek?

Witam. Mam dopiero 15 lat. Od 10 miesięcy jestem z chłopakiem, którego bardzo kocham. No właśnie, w takim wieku miłość. Moje koleżanki mają chłopaków, ale po 2 lub 3 miesiące, ale nie są do nich tak przywiązane. Ja przeżywam wszystko.Czasami...

Witam. Mam dopiero 15 lat. Od 10 miesięcy jestem z chłopakiem, którego bardzo kocham. No właśnie, w takim wieku miłość. Moje koleżanki mają chłopaków, ale po 2 lub 3 miesiące, ale nie są do nich tak przywiązane. Ja przeżywam wszystko.Czasami kiedy budzę się rano histeryzuję, ponieważ go nie widzę i za nim tęsknię. Jestem od niego uzależniona. Wszyscy w moim otoczeniu o nim wiedzą.

Spotykałam się z nim często w wakacje, spędziliśmy razem tydzień u niego, byliśmy razem nad morzem z jego rodziną i jego przyjaciółmi. On robi wszystko dla mnie co może. Tu moja mama mi na dużo pozwalała z tym, ale poza tym mało mogę. Moja rodzina ma o mnie złe zdanie. Każdy cały czas krytykuje moje zachowanie, że zakochuję się na zabój, że jestem zasmarkata, że traktuję to na poważnie i on zaraz ze mną zerwie. A on sam ostatnio przyjechał rowerem w 20 minut 12 km do mnie aby przeprosić za małą głupotę. Płakał i prosił żebym mu wybaczyła.

Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, a i zakochaną parą. Mój chłopak jest starszy tylko o rok, a może wrócić o której chce. Co wieczór włóczy się z kolegami, a ostatnio z kolegą i jego dziewczyną (moją przyjaciółką w moim wieku) i wszyscy chodzą do której chcą. Ja mogę o tym pomarzyć. Robię mu za to wyrzuty, inaczej nie potrafię - i tu też nie wiem co mam robić. Okropnie wieczorami się nudzę i mu okropnie zazdroszczę! Ja mogę na dworze być do 22. Do tego często się smucę, dużo płaczę, robię kłótnie o byle co. Jestem histeryczką wręcz.

Czasami za małe coś płaczę, chodzę po pokoju, trzęsę się, i dużo myślę o samobójstwie. Głównym powodem teraz było to, że mój chłopak idzie do nowej szkoły a ja zostaję w starej. Nie wiem jak to wytrzymam. Dla mnie szkoła była czymś dzięki niemu. Wszystko będzie mi się z nim kojarzyło i będę to okropnie przeżywać. Mój chłopak mówi mi, że po prostu mam wyluzować i tyle, ale on mnie nie rozumie. To silniejsze ode mnie. Te całe histeryzowanie. Co mam ze sobą zrobić?

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Cały czas płaczę i jestem smutna. Czy mam depresję?

Witam, nazywam się Natalia i mam 15 lat. Od prawie 3 miesięcy czuję się okropnie - ciągle jestem smutna i zmęczona, bez powodu się wkurzam i mam częste napady płaczu, przez to ciągle kłócę się z moim chłopakiem i...

Witam, nazywam się Natalia i mam 15 lat. Od prawie 3 miesięcy czuję się okropnie - ciągle jestem smutna i zmęczona, bez powodu się wkurzam i mam częste napady płaczu, przez to ciągle kłócę się z moim chłopakiem i nie umię dogadać się ze znajomymi. Od niedawna mam także uczucie zagrożenia, bóle głowy i nadbrzusza, cały czas mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje - nawet w domu przestałam się czuć bezpiecznie. Z góry dziękuję za pomoc i pozdrawiam.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

To zwykłe napady złości czy coś więcej?

Wpisuję się na tej strone po raz kolejny. Moim kolejnym powodem jest to, że cały czas coś ze mną jest nie tak. Często mam podejrzenia jakiejś choroby - czy to przepuklina czy wyrostek, ale jednak po wizycie u lekarza...

Wpisuję się na tej strone po raz kolejny. Moim kolejnym powodem jest to, że cały czas coś ze mną jest nie tak.

Często mam podejrzenia jakiejś choroby - czy to przepuklina czy wyrostek, ale jednak po wizycie u lekarza okazuje się, że nic mi nie jest.  Mieszkam w Anglii, jednak jak mieszkalam w Polsce lekarze stwierdzili u mnie dystonię - tutaj w UK jej nie wykryli. Każda sytuacja, która mnie denerwuje, doprowadza do ataku w sensie, że nie mogę oddychać i nie mogę się uspokoić.

Czy to mogą być skutki nerwicy? Mam 16 lat i jednak się obawiam, że to może być coś poważniejszego, niż zwykłe napady złości

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Tylko siąść i płakać. Jak mam sobie z tym wszystkim poradzić?

Jestem dwudziestolatką. Od pewnego czasu bardzo się zmieniłam - mało jest rzeczy, które by mnie cieszyły, wszystkiego się boję, często płaczę i miewam myśli samobójcze. Nie chce mi się po prostu żyć… Wszystko mnie denerwuje i złości, wybuchy płaczu to...

Jestem dwudziestolatką. Od pewnego czasu bardzo się zmieniłam - mało jest rzeczy, które by mnie cieszyły, wszystkiego się boję, często płaczę i miewam myśli samobójcze. Nie chce mi się po prostu żyć… Wszystko mnie denerwuje i złości, wybuchy płaczu to już codzienność.

Najbardziej cierpi na tym mój chłopak, który już ze mną nie wytrzymuje - czepiam się go o wszystko i nie mogę nad tym zapanować, a później płaczę, bo narozrabiałam. Nie chcę tego, ale to samo wychodzi… Doprowadziłam do tego, że on coraz częściej wspomina, że nie chce ze mną być, chce być wolny od tych chorych akcji, które mu robię. Tylko przy nim czuję się bezpiecznie i może lepiej, a on ma już dosyć spędzania czasu ze mną, a do tego nie zawsze rozumie, że moje humory, czepianie się i myśli samobójcze to nie jest moje "widzi mi się" - ja naprawdę czuję w środku taką pustkę, ból, agresje, żal…

Nie wiem co to jest. Nawet teraz pisząc to, chce mi się płakać, gdyby nie to, że jestem w pracy - usiadłabym i się rozpłakała... Nie mogę sobie z niczym poradzić, obwiniam się o wszystko, nic mi się nie udaje… Nie chcę już tego koszmarnego uczucia! Boję się tego świata, boję się, że dla mojego chłopaka nie jestem już ważna, boję się, że mnie zdradzi, zostawi, nie wytrzyma ze mną… On jest taki zapatrzony w swoje koleżanki - one są takie fajne, wesołe, fajnie się z nimi bawi, nie ograniczają go i nie czepiają się. Boje się wszystkiego. Najchętniej wybiegłabym stąd teraz, schowała się u niego w ramionach i już nigdy stamtąd nie wychodziła...

Do tego wszystkiego moi rodzice się rozstali i cały czas są jakieś spory, w które jestem mieszana, moja mama jest nieuleczalnie chora i będzie potrzebowała opieki pewnie do końca życia, więc nawet o przeprowadzce nie mogę myśleć, chociaż ostatnio w jej życiu pojawił się facet, więc może on się nią już zaopiekuje. Tylko kto zaopiekuje się mną? Przerasta mnie po prostu wszystko!

We wrześniu mam jeszcze do zaliczenia dwa egzaminy poprawkowe, a w ogóle nie mam motywacji żeby się zabrać za naukę. Myślałam nawet o rezygnacji ze studiów, bo przecież nie zaliczając przedmiotu, który jest specjalizacją to jak można myśleć, że dalej nadaję się na te studia? Z pracą też niepewnie - kończy mi się za miesiąc staż i nie wiadomo co dalej?

Z resztą czuję, że nie jestem tu potrzebna. Wszystko jest bez sensu, żadnej perspektywy na lepsze jutro, naprawdę odechciewa się żyć... Co się ze mną w ogóle dzieje? Pomóżcie, proszę...

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Dlaczego nie umiem się z niczego cieszyć?

Witam. Mam pewnien problem: otóż od jakiegoś czasu nic mnie nie cieszy, nie okazuję emocji, radości gdy dostanę jakiś prezent, w ogóle nie okazuję radości. Nic mnie nie cieszy... Po prostu nic! Mam 16 lat. Nie boję się śmierci,...

Witam. Mam pewnien problem: otóż od jakiegoś czasu nic mnie nie cieszy, nie okazuję emocji, radości gdy dostanę jakiś prezent, w ogóle nie okazuję radości.

Nic mnie nie cieszy... Po prostu nic! Mam 16 lat. Nie boję się śmierci, ani czegoś w tym stylu, do ludzi mogę wychodzić, po prostu nic mnie nie cieszy - ani komputer, ani tv, ani skuter. Nic. Czasami zdarza się,  że tracę świadomość, np. w dużym sklepie albo innych nieznanych mi pomieszczeniach, albo w ogóle - u kuzyna też się zdarzyło.

Co to może być? Proszę o pomoc:(, bo ja chcę normalnie się cieszyć z życia i z różnych rzeczy, z których można czerpać radość.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Jak zapanować nad popełnianiem tych samych błędów?

Witam. Mam 24 lata, kobieta. Od pewnego czasu zastanawiam się nad swoim samopoczuciem - otóż czasem mam wrażenie, iż jestem aktorem w swoim życiu. Budzę się rano i mam wrażenie, że życie które się rozgrywa nie dotyczy mnie. Dość dziwnie...

Witam. Mam 24 lata, kobieta. Od pewnego czasu zastanawiam się nad swoim samopoczuciem - otóż czasem mam wrażenie, iż jestem aktorem w swoim życiu. Budzę się rano i mam wrażenie, że życie które się rozgrywa nie dotyczy mnie. Dość dziwnie się z tym funkcjonuje!

Dodam może, iż w przeciągu roku moje życie zmieniało się kilkukrotnie, nie miałam czasu nawet dostosować się/przyzwyczaić do otaczającej mnie rzeczywistości, a tu już kolejna zmiana - w sumie wynikająca z moich własnych działań. W sumie w życiu sporo mi się udało, ale raczej nie w sferze osobistej, tu raczej rozstania. Wyjeżdżam na studia za granicę, co było zawsze moim marzeniem, a teraz jestem sparaliżowana przez strach i obawy, choć wiem, że decyzji nie cofnę.

Czasem mam wrażenie, że mam osobowość zależną i wolę, aby inni podejmowali za mnie decyzje, choć wszystko co dotychczas zrobiłam jest tylko i wyłącznie moim tworem, a może Stworem-Potworem? Chcę się pozbyć tego odczucia "alienacji" i funkcjonować normalnie, a także w pełni identyfikować się z moim życiem czy działaniami. W zasadzie to po rozstaniu z moim ex partnerem, wyrzuciłam to z głowy, jakby nie istniało. Nawet nie można mnie spytać o ten etap, bo uznaję iż nic takiego nie miało miejsca.

Mój były partner "uzależnił" mnie od siebie w sposób emocjonalny i dał poczucie iż nic sama nie jestem w stanie zdziałać. Czy to oznacza, że dalej będę brnąć w takie kontakty? Jak zapanować nad popełnianiem tych samych błędów? Czy cierpię na poważne zaburzenia? Dziękuję za odpowiedź. NN

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Nie radzę sobie z moimi emocjami. Jak być szczęśliwą i nie denerwować ludzi wokół?

Witam. Mam 16 lat i nie mam bladego pojęcia co się od ponad roku ze mną dzieje. Zupełnie nie akceptuję siebie. Nie podobam się sobie i widzę w sobie same wady, choć przyjmuję do wiadomości, że niby jestem ładna, jednak...

Witam. Mam 16 lat i nie mam bladego pojęcia co się od ponad roku ze mną dzieje. Zupełnie nie akceptuję siebie. Nie podobam się sobie i widzę w sobie same wady, choć przyjmuję do wiadomości, że niby jestem ładna, jednak w ogóle wykluczam fakt, że mogłabym się komuś podobać.

Miewam też stany nerwicowe. Parę miesięcy temu, podczas kłótni z mamą zaczęłam się dziwnie trząść, skakać (właściwie nie wiem co to było, ale byłam tak wściekła, że miałam ochotę coś rozwalić, poczuć głupią satysfakcję). Nigdy nie jestem usatysfakcjonowana. Mam chore ambicje, a gdy ich nie realizuję to furia się pogłębia. Zazwyczaj czuję jakiś brak akceptacji. Jak mi ktoś prawi komplementy to zazwyczaj mówię by przestał, bo nie mam ochoty słuchać takich bujd. Szczerze mówiąc mam siebie strasznie dość i strasznie się tym męczę, bo mam rodzinę i przyjaciół, którzy mnie przecież kochają i o mnie dbają.

Rok temu w szkole miałam też atak strasznej histerii (właściwie to miewałam je bardzo często, ale 1 raz taki wielki). W tedy to już w ogóle było ze mną kiepsko. Czułam się strasznie niedowartościowana. Aż jakoś trafiłam do higienistki, bo chciałam dostać jakąś tabletkę na uspokojenie. Ta kobieta zadzwoniła po moją wychowawczynię i p. dyrektor. Obie ze mną porozmawiały i byłam im strasznie wdzięczna. Jakoś tak poczułam się zrozumiana, ale też było mi strasznie głupio z powodu mojego zachowania. Czułam wstyd i odrazę do swojego głupiego i niekontrolowanego zachowania. Panie też zaproponowały mi bym odwiedziła psychologa szkolnego, ale jakoś nie mogłam tam iść.

Jestem osobą która gromadzi wszystkie stresy w sobie i rzadko dopuszcza do siebie ludzi bliżej. Nie chcę by poznali moje wnętrze, bo wtedy nie czuję się silna. Chcę być niezależna w taki dziwny sposób. Jednak gdy zdarzało mi się rozmawiać o tym z mamą - ona zawsze dziwnie na mnie patrzyła, mówiła, że przesadzam, że mam przecież tak dobrze, że nie doceniam tego co mam (choć tu ma rzeczywiście rację) i że z tym psychologiem to już  przesadziłam. A głupio mi jej mówić, że mam czasem ochotę wyrwać sobie włosy z głowy, bo jestem tak wściekła i zła na mój brak np. weny twórczej, by zrobić jakieś interesujące zdjęcia. Nie chcę jej irytować.

Chcę po prostu czuć się dobrze i być szczęśliwą i nie denerwować ludzi wokół. Proszę o jakieś wytłumaczenie czy pomoc, bo już sama się meczę sobą…

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Mój chłopak popełnił samobójstwo, rodzice ze sobą nie rozmawiają, przyjaciółka ma depresję - do kogo się zwrócić o pomoc?

Witam! Mam 18 lat. Mój chłopak pół roku temu popełnił samobójstwo. Moi rodzice nie rozmawiają ze sobą od 4 lat. Moja przyjaciółka choruje na ciężką depresję. Od jakiegoś czasu zauważyłam u siebie niepokojące objawy. Mam częste bóle głowy...

Witam! Mam 18 lat. Mój chłopak pół roku temu popełnił samobójstwo. Moi rodzice nie rozmawiają ze sobą od 4 lat. Moja przyjaciółka choruje na ciężką depresję. Od jakiegoś czasu zauważyłam u siebie niepokojące objawy.

Mam częste bóle głowy, zaburzenia pamięci, często nie pamiętam jak nazywają się proste przedmioty, czy jak koleżanka z klasy ma na imię; nie mam ochoty wychodzić z domu, np. z paczką znajomych, ciągle ich unikam, płaczę o byle jaką drobnostkę, ale także często płaczę przez całą noc obwiniając się o śmierć chłopaka. Ciągle śpię, nie mam siły wstać z łóżka mimo iż jest np. godzina 14, nie chce mi się uczyć, mam wszystko gdzieś. Z nerwów ciągle jem i tyję. Jak jest mi bardzo źle, to upijam się do nieprzytomności. Czasami nie mam siły się nawet wykąpać. Jestem małomówna, wszytsko "rozgrywa" się w mojej głowie, czasami w mojej głowie słyszę głosy. To wszystko zaczęło się od śmierci mojego chłopaka.

Boję się, że dzieje się ze mną coś złego. Rozmawiałam o tym z mamą, ale ona stwierdziła, że moje problemy są niewielkie i że powinnam sobie poradzić z nimi sama. Czy jest ze mną coś nie tak czy po prostu zbyt bardzo się tym wszytskim przejmuję? Nie chcę być chora, chcę żeby wszystko było okej. Proszę o pomoc!

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Jestem zmęczona życiem i czuję się staro. Czy jest jeszcze szansa, że będę się cieszyć?

Mam 23 lata. Po raz pierwszy w życiu nie potrafię poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Zawsze byłam osobą silną psychicznie. Nie miałam łatwego dzieciństwa, ponieważ ojciec bił moją mamę. Kiedy się rozwiedli czułam radość, po mimo tego, że byłam dzieckiem....

Mam 23 lata. Po raz pierwszy w życiu nie potrafię poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Zawsze byłam osobą silną psychicznie. Nie miałam łatwego dzieciństwa, ponieważ ojciec bił moją mamę. Kiedy się rozwiedli czułam radość, po mimo tego, że byłam dzieckiem. Wychowywali mnie dziadkowie, jednak moja babcia często była agresywna w stosunku do mnie, a nigdy niczym jej nie zawiniłam.

W szkole nie byłam za bardzo lubiana, bo byłam osobą cichą, która tylko się uśmiecha. Skąd ten uśmiech? Pozostało mi to do dzisiaj. W ciężkich chwilach tylko głupio się uśmiecham. Bardzo przeżyłam śmierć dziadka (najbliższej mi osoby). 3 lata temu dowiedziałam się, że moja mama ma nowotwór i praktycznie każdy dzień może być dla niej ostatni.

Po pół roku zostawiłam fajnego chłopaka dla innego, który wydawał mi się super. Ten nowy po 3 latach zostawił mnie dla innej i nie mogłam się z tym pogodzić. Trochę się upokorzyłam prosząc go by wrócił, ale w końcu pogodziłam się z przegraną. Kolejny chłopak okazał się gejem i kiedy odszedł to miałam ochotę skończyć ze sobą, ale pomyślałam o mamie, o tym, że mnie potrzebuje. Straciłam również najlepszych przyjaciół.

W chwili obecnej ogarnia mnie jakaś apatia. Nie widzę sensu życia. Nic mnie nie cieszy. Robię rzeczy, które lubię. Osiągnęłam jak do tej pory sporo. Dostałam się na najlepszą uczelnię, mam najlepsze wyniki, dostaję stypendium, w wolnych chwilach pracuję, stać mnie na rozrywki, ale mnie to nie cieszy. Byłam u dwóch psychologów i niby przez pewien czas czułam się dobrze, ale i tak nie widzę sensu w tym co robię.

Nie widzę sensu w moim życiu. I naprawdę nie wiem już co powinnam zrobić, żeby poczuć się lepiej. Dostrzec jakiś cel w życiu. Czuję jedynie pustkę i to, że jeśli odejdzie moja mama to już nic nie będzie miało dla mnie znaczenia. Niby jestem młoda. Niby całe życie przede mną, ale czuję się staro… Nie płaczę, nie reaguję emocjonalnie, tak jakby zabrakło mi sił na cokolwiek. Rozmawiałam z wieloma ludźmi, czytałam wiele porad i nie wiem już - czy jest mi jeszcze coś w stanie pomoc?

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Jak wyciszyć złe emocje?

Witam serdecznie. Pisałam już do państwa z historią "On mnie chyba już nie kocha" - przybliżając wątek, była ona o bolesnym rozstaniu po 4 latach i powrocie po pół roku z jego przygodami. Dodam, że mamy 3-letniego synka. Od tego...

Witam serdecznie. Pisałam już do państwa z historią "On mnie chyba już nie kocha" - przybliżając wątek, była ona o bolesnym rozstaniu po 4 latach i powrocie po pół roku z jego przygodami.

Dodam, że mamy 3-letniego synka. Od tego czasu minął ponad rok, było wiele kłótni, rozmów i niby od tego czasu chłopak mnie nie zawiódł, ale wracając do problemu - od tego czasu nawiedzają mnie często koszmary, że się rozchodzimy, że kłócimy, a niby jest spokojnie. Jesteśmy dla siebie czuli i w ogóle, a w nocy znów atak snów. Budzę się przerażona strachem i silnym bólem głowy.

Czy te silne emocje da się jakoś wyciszyć? Nie chcę się już bać, nie chcę płakać! Co ma być to niech będzie, chcę być silniejsza! Czy może pomoże mi psychoterapeuta?

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska
Patronaty