Twój przewodnik po zdrowiu

  1. Opisz swój problem. Pomożemy Ci znaleźć odpowiedź w bazie ponad miliona porad!
  2. Nie ma informacji, których szukasz? Wyślij pytanie do specjalisty.
Rozpocznij
7 6 3 , 6 6 9

odpowiedzi udzielonych przez naszych ekspertów

Rzetelnie + Bezpiecznie + Bezpłatnie

Relacje: Pytania do specjalistów

Jak to jest z tymi mamami?

Witam, nie bardzo wiem, jakie korzyści przyniesie mi to, co teraz robię. Chyba głównym celem będzie to, że po prostu wyrzucę z siebie wszystkie żale. Po maturze poszłam na dobrą uczelnię na dosyć egzotyczny kierunek, niestety, głównie przez swoje lenistwo,...

Witam, nie bardzo wiem, jakie korzyści przyniesie mi to, co teraz robię. Chyba głównym celem będzie to, że po prostu wyrzucę z siebie wszystkie żale. Po maturze poszłam na dobrą uczelnię na dosyć egzotyczny kierunek, niestety, głównie przez swoje lenistwo, a częściowo przez problemy mieszkaniowe nie zaliczyłam roku. Dodam tylko, że zawsze byłam dosyć ambitną osobą z dobrymi wynikami w nauce i bardzo boleśnie przeżyłam swoją porażkę.

Nie załamałam się jednak, postanowiłam, że zdam dodatkowy przedmiot na maturze, zapiszę się na kurs prawa jazdy. Niestety rok minął szybko, matura poszła mi średnio, bo powiedzmy sobie szczerze za mało się do niej przygotowałam, nie wiem czy dostanę się na kierunek, który mi się podoba. Do egzaminu na prawko przystępuję już 5 raz, dlatego trochę boję się o swoją przyszłość. Po drugie dochodzą do tego problemy w domu, no może problemy to za dużo powiedziane.

Mój tato nie do końca interesuje się tym, co się dzieje w domu, wygłasza swoje zdanie i uważa, że zawsze ma racje. Ponadto łączy mnie z moją mamą dosyć dziwna relacja. Czuję jakby ona mnie krępowała, nie mogę podjąć własnej decyzji, zawsze później czuję się winna, że sprawiłam jej przykrość. Przez ten rok, który spędziłam w domu, nie miałam wielu możliwości, żeby widywać się z moim chłopakiem. Widzieliśmy się średnio raz na miesiąc. Czasami on przyjeżdżał do domu i wtedy się widzieliśmy, ale też ja czasami jeździłam do niego.

Zawsze kiedy mówiłam mamie, że wyjeżdżam na weekend, ona obrażała się na mnie, płakała, pytała jak ja mogę postępować w taki sposób. Zawsze uważałam za punkt honoru nie poddać się takim manipulacjom, i jechałam do mojego chłopaka, tym bardziej, że strasznie za nim tęskniłam. Później kiedy weekend się kończył, ja umierałam ze strachu przed powrotem do domu, żeby ona nie gniewała się na mnie. Czułam się jak wyrodna córka. Czy to jest coś złego ze chce pobyć troszkę z moim Romkiem? Tym bardziej, że my na prawdę nie robiliśmy nic niestosownego.

Nigdy nie usłyszałam od niej, że ładnie wyglądam, jak dostawałam piątki, słyszałam, że może być lepiej. Nie pozwalała mi chodzić do domu mojego chłopaka, widywać się z nim codziennie w wakacje, kiedy mieliśmy czas, żeby pobyć razem trochę dłużej, czy to jest naprawdę złe, co ja robię? Trochę już się w tym gubię. Nigdy nie dałam jej powodu, żeby się o mnie martwiła. Miałam dobre oceny, żadnych problemów wychowawczych, kiedy inni bawili się na 18-tkach, ja siedziałam w domu. Nie piłam alkoholu do 21 urodzin.

Mam 21 lat i troszkę, i mój związek zalicza się do poważnych. To jest jedyna rzecz, która mi wychodzi na razie. Jestem już tym wszystkim zmęczona, ale raczej nie mam depresji. Ciągle mam nadzieję, że jakoś moje plany się powiodą, że dostane się na swój kierunek, zdam to głupie prawo jazdy, i kilka innych rzeczy. Że nie skończy się to, co jest teraz miedzy mną i Romkiem, moja mama też już jakby się przyzwyczaja do tego, że jestem z Romkiem, ale ja nadal nie mogę się pozbyć poczucia winy za każdym razem, kiedy się z nim spotkam.

Wiem, że i tato i mama bardzo kochają mnie i moje rodzeństwo. Wiem, że to tylko błędy, które każdy może popełnić. Nie wiem natomiast jak sobie poradzić z ich skutkami. Przeraża mnie, że ja też mogę się pewnego dnia zamienić w swoją zamartwiającą się, nie zostawiającą innym powietrza mamą. Już widzę pierwsze symptomy. Przepraszam ze zajęłam czas, życzę powodzenia, zdrówka i prawdziwej miłości tym, którzy tutaj się pojawiają liczę na odpowiedź.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Przyjaźń czy kochanie?

Od jakiegoś czasu mój bardzo dobry kolega zaczął inaczej zachowywać się w stosunku do mnie... Zaczęły się pocałunki, przytulanie... Moja reakcja na to wszystko była może i trochę za bardzo natarczywa na początku, bo chciałam wiedzieć, jakie są jego...

Od jakiegoś czasu mój bardzo dobry kolega zaczął inaczej zachowywać się w stosunku do mnie... Zaczęły się pocałunki, przytulanie... Moja reakcja na to wszystko była może i trochę za bardzo natarczywa na początku, bo chciałam wiedzieć, jakie są jego zamiary, czy chce związku, czegoś poważnego. Za każdym razem jego odpowiedź brzmiała "nie wiem, czy dobrze robimy" lub "boję się Ciebie zranić, bo szybko nudzę się dziewczynami", "jesteśmy kumplami i jak się coś nie uda, to głupio byłoby tę naszą więź zepsuć". Trudno za każdym razem mi jakoś na to wszystko zareagować, bo z jednej strony chciałabym spróbować, ale z drugiej wiem też, że do uczucia go nie zmuszę. Daje mi mylne sygnały, zaprasza do siebie, znowu się przytula, a jak jest moja reakcja na to "co robimy?", wycofuje się momentalnie i robi się niezręcznie. Chciałabym się upewnić, czy dobrze zrobię, jak o wszystkim zapomnę, trochę się pomęczę, ale sprowadzę wszystko do dawnej postaci. Czy słusznie uważam, że nic z tego jednak nie będzie? Trudno mi go zrozumieć...

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Joanna Żur-Teper
Mgr Joanna Żur-Teper

Toksyczna współpracowniczka

Dzień Dobry. Mam ostatnio dużo problemów przez co jestem w ciągłym stresie, nie mogę spać w nocy, trzęsę się, boję się chodzić na praktyki i w ogóle... To wszystko mnie już przerasta, nie daję rady. Ostatnio w pracy jedna z...

Dzień Dobry. Mam ostatnio dużo problemów przez co jestem w ciągłym stresie, nie mogę spać w nocy, trzęsę się, boję się chodzić na praktyki i w ogóle... To wszystko mnie już przerasta, nie daję rady. Ostatnio w pracy jedna z pracownic powiedziała, że ja rozpowiadam głupoty o jej romansie z szefem, a to w ogóle nie prawda! Powiedziała, że naśle na mnie psychologa szkolnego (już na jedną dziewczynę nasłała), ale dlaczego? Ostatnio także dowiedziałam się, że to ja rozbiłam małżeństwo jednej pary. Mówiłam jej, że to nie prawda, ale ona opowiada po ludziach takie rzeczy. Ogólnie to jest dziwna kobieta. To ją mąż zdradzał, a ona teraz takie bajki wymyśla... Na moich koleżankach też "siedzi" i je wykorzystuje. Mówimy to szefowi, ale on nic sobie z tego nie robi. My już naprawdę nie mamy na to sił i nie wiemy co mamy robić. Boimy się chodzić do pracy i być z nią w pracy, bo doczepia się nas o byle co. Nie wiemy czy mamy iść z tym do kogoś, czy co? Ostatnio kupiłyśmy sobie tabletki uspakajające. Ja to nawet mam co chwilę myśli samobójcze, boję się, że coś ze mną jest nie tak:(( Proszę o szybką odpowiedź.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Małgorzata Wierzbicka
Mgr Małgorzata Wierzbicka

Co mam robić? Brakuje mi mojej przyjaciółki...

Witam. Mam na imię Przemek. Mam 16 lat uczę się tak by przejść dalej, więc nie mam dobrych ocen. Straciłem sens życia, kiedy mojej przyjaciółce powiedziałem, że mi na niej zależy i przestała się ze mną kontaktować. Nie mam zbyt...

Witam. Mam na imię Przemek. Mam 16 lat uczę się tak by przejść dalej, więc nie mam dobrych ocen. Straciłem sens życia, kiedy mojej przyjaciółce powiedziałem, że mi na niej zależy i przestała się ze mną kontaktować. Nie mam zbyt wielu kolegów, a przyjaciół w ogóle nie mam, ona była jedyną osobą, którą mnie rozumiał.

Dnia 18.05.2010 dobiło mnie, że cała rodzina (rodzice, wujkowie, babcie) nie zauważyli, że mam zapłakane oczy i płaczę. Od początku maja mam myśli samobójcze, ale kiedy pisałem to do niej, że nie chce mi się żyć, bo nie mam już dla kogo, to odpisała, że mam dla kogo żyć "dla niej". Po tej wiadomości kontakt z nią znów się urwał.

Ona jest z rocznika 96, chodzimy do innych szkół, ale w tym samym mieście. Nie chcę iść do psychologa, psychiatry i mówić rodzinie o tym, bo nie zrozumieją. Nie chcę im dawać powodów do śmiechu, jak to zawsze bywa. Zawsze kiedy miałem problem, to wystarczał mi jej głos, lecz kiedy go zabrakło, wszystko nagle przerosło mnie.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Dlaczego ona się tak zachowuje?

Dla mojej matki najważniejsza jest szkoła. Nie obchodzi jej nic innego. Czy mam chłopaka, jakich mam przyjaciół, kogo nowego poznałam. Nawet nie obchodzi jej to, czy jestem szczęśliwa, czy nie. I to nie jest moja teza, tylko powiedziała...

Dla mojej matki najważniejsza jest szkoła. Nie obchodzi jej nic innego. Czy mam chłopaka, jakich mam przyjaciół, kogo nowego poznałam. Nawet nie obchodzi jej to, czy jestem szczęśliwa, czy nie. I to nie jest moja teza, tylko powiedziała mi to.

Najważniejsza jest szkoła. Zawsze tak było, jest i będzie... Czemu jej nie obchodzą moje uczucia ani trochę? Nie obchodzi jej co czuję, gdy płaczę jej to nie rusza, tylko jeszcze bardziej krzyczy na mnie. Szkoła jest ważna, przyznaję, ale nie najważniejsza...

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Małgorzata Wierzbicka
Mgr Małgorzata Wierzbicka

Jak żyć z mężem podległym swojej matce?

Dzień dobry. Mam na imię Klaudia. Mam 22 lata i od 3 lat jestem mężatką. Niestety miałam bardzo trudne, zranione i bez miłości dzieciństwo. Moi rodzice pili alkohol i nie pokazywali mi żadnych wartości w życiu. Nie miałam świąt, nie...

Dzień dobry. Mam na imię Klaudia. Mam 22 lata i od 3 lat jestem mężatką. Niestety miałam bardzo trudne, zranione i bez miłości dzieciństwo. Moi rodzice pili alkohol i nie pokazywali mi żadnych wartości w życiu. Nie miałam świąt, nie miałam zabawek, nie miałam nic. Gdy miałam 19 lat poznałam mojego męża. Był cudowny, dbał o mnie i się o mnie troszczył. Właśnie tego bardzo potrzebowałam, miłości. Po pewnym czasie postanowiliśmy się pobrać i założyć rodzinę. Udało się. Wzięliśmy ślub kościelny. I WTEDY ROZPĘTAŁO SIĘ PIEKŁO! Zmiany nastąpiły już po ślubie, zamieszkaliśmy z jego rodzicami i już po 3 miesiącach żałowałam tego ślubu. Zauważyłam że mój mąż oddaje pensję swojej matce, po pewnym czasie odkryłam, że mój mąż ma kilka kredytów, o których nie wiedziałam. Moja teściowa rozmawiała z nim po kryjomu w kuchni, żebym nie słyszała. Podjęłam decyzję o wynajęciu mieszkania, a ponieważ mój mąż miał, jak wspomniałam, kilka kredytów - postanowił wziąć jeden duży na spłatę tych małych i remont tego mieszkania, które wynajęliśmy. Udało się, zamieszkaliśmy osobno. Lecz moi teściowie dzień w dzień byli u nas na obiedzie. Kiedy urodziłam Amelkę, teściowa u nas "zamieszkała" pod pretekstem pomocy przy dziecku, zgodziłam się na to choć grała mi na nerwach, zaglądała do szafek czy poukładane. Zwracała mi uwagę za każdym razem, gdy coś robiłam. Przeżyłam to jakoś. W końcu powiedziałam, że dam sobie już radę sama. Przyjeżdżała później raz dziennie na obiadek. W odwiedziny przyjeżdżała do mnie szwagierka mojego męża i rozmawialiśmy na temat naszych wspólnych teściów. Ona jest z nimi skłócona, więc jak jej mąż, a mojego męża brat zaczął się z nią kłócić, ona mu wszystko opowiedziała, co ja mówiłam na teściów i wyszła straszna awantura. Teściowie przyjechali do nas i bez skrupułów usłyszałam z teściowej ust słowa: "jesteś szmatą, wskoczyłaś Łukaszowi do łóżka, po co ci dziecko było?" i wiele innych przerażających słów. Byłam w szoku! Nigdy nikt mnie tak nie sponiewierał. Mój mąż siedział i nawet słowem się nie odezwał, żeby jego matka przestała. Ja nic na to nie odpowiadałam, bo mi tchu w piersiach zabrakło. Kiedy teściowie odjechali, miałam straszną awanturę w domu i mój mąż kazał mi przepraszać, choć nic nie zrobiłam, ale przeprosiłam ich. Upokorzyłam się, by ratować związek. Nigdy nic na teściów nie mówiłam, bo mój mąż nie pozwalał mi na to! UFFFFF, dużo piszę, ale chcę żebyście zrozumieli jak ja cierpię. Po jakimś czasie mój mąż stwierdził, że wracamy do rodziców, bo on nie będzie mieszkał na wynajmie. I wróciliśmy do piekła. Ja w tym momencie jestem zdesperowaną, bliską samobójstwa, zastraszoną matką dwójki dzieci. Przeżywam piekło upokorzenia ze strony teściów i mojego męża. Nic mi nie wolno, prócz pilnowania dzieciaków. Nie mogę iść do fryzjera, do lekarza, nie mogę bez dzieci wychodzić z domu. Teściowa cały czas buntuje mojego męża na mnie, on jej słucha... Nie mówią mi prawdy, rozmawiają po cichu. Mąż daje jej pieniądze, wplątał się w wysokie kredyty dzięki mojej teściowej, ale ja nie mogę się wtrącać. Nie pozwala mi odejść, choć tego pragnę. Nawet nie mam gdzie odejść. Mój tata to alkoholik, a ja nie mam bliskiej rodziny, oprócz taty. Mogłabym pisać i pisać, ale łzy zalewają moje oczy. Błagam, pomóżcie mi!!! Co ja mam zrobić? Ratujcie mnie, bo ja nie wytrzymam dłużej w tym piekle. Pomóżcie proszę, czekam na odpowiedz.

Życie z maminsynkiem

Witam. Zacznę od tego, iż mam 30 lat i jestem facetem. Jestem gejem w związku, który, moim zdaniem, nie do końca wygląda tak, jak powinien. Mój facet ma 29 lat, mieszkamy oddzielnie u swoich rodziców, co zdaniem matki mojego faceta... Witam. Zacznę od tego, iż mam 30 lat i jestem facetem. Jestem gejem w związku, który, moim zdaniem, nie do końca wygląda tak, jak powinien. Mój facet ma 29 lat, mieszkamy oddzielnie u swoich rodziców, co zdaniem matki mojego faceta jest normalne. Dla niego samego głównym autorytetem jest mama. Bardziej znaczące są dla niego widzenia mamy (kwestia wyboru, kupna samochodu, wyposażenia mieszkania), jak kogoś, z kim chce, jak sam mówi, wiązać swoje życie. Należy on do ludzi, którym nie można zwrócić uwagi, gdy pojawia się jakiś błahy problem, zamyka się sam w sobie, nie dając sobie pomóc i obwiniając za to wyłącznie mnie. Taki stan często się powtarza i trwa kilka do kilkudziesięciu dni. W tym czasie unika definitywnie rozmów telefonicznych, nie mówiąc już o normalnej rozmowie - tłumacząc się, że chce być sam i musi sobie wszystko przemyśleć. Dla niego związek powinien opierać się na bezstresowym podejściu do wszystkiego - każdy drobny problem (zwrócenie uwagi, mój zły humor, krzyknięcie) staje się powodem, dla którego jego zdaniem warto zamykać się w sobie. Najgorsze w tym wszystkim jest również to, że w te sprawy ingeruje jego matka, utwierdzając go w tym, że to, co myśli, w pewien sposób jest słuszne. Co powinienem zrobić w takiej sytuacji i czy mogę liczyć na to, że z tego faceta tak naprawdę kiedyś będzie normalny facet? Dziękuję za odpowiedzi. Pozdrawiam.

Jestem niedobra dla mamy - dlaczego?

Dobry wieczór, nie wiem od czego zacząć. Mam 27 lat. Od małego byłam oczkiem w głowie mojej Mamy, a teraz jestem dla niej bardzo niedobra. Moi rodzice są po rozwodzie już 15 lat, nie mam kontaktu z Tatą, bo Tata... Dobry wieczór, nie wiem od czego zacząć. Mam 27 lat. Od małego byłam oczkiem w głowie mojej Mamy, a teraz jestem dla niej bardzo niedobra. Moi rodzice są po rozwodzie już 15 lat, nie mam kontaktu z Tatą, bo Tata nie żyje, ale tu nie o to chodzi. Mama zawsze była po mojej stronie, a ja ją ranię, jestem dla niej niedobra i nie wiem, dlaczego krzyczę na nią, wyzywam ją, choć czasami nie jest nic winna. Czy to mi zostało z dzieciństwa, jak moi rodzice się kłócili? Czy ja powinnam leczyć to, że jestem niedobra i jeśli tak, to jak? Pomóżcie mi, bo ja już jestem strzępek nerwów. A chcę tak naprawdę usiąść z Mamą i porozmawiać jak z Przyjaciółką, nie chcę być dla niej niedobra. Co mam zrobić? Jak sobie poradzić z całą sytuacją? Naprawdę mnie to męczy, a nie wiem co mogę zrobić... Czekam na jak najszybszą odpowiedź. Pozdrawiam
odpowiada 1 ekspert:
Lek. Marta Mauer-Włodarczak
Lek. Marta Mauer-Włodarczak

Czy relacje z rodzicami powodują u mnie objawy nerwicy?

Witam serdecznie. Mam poważny problem... nie wiem czy ze sobą, czy "tylko" z rodziną, w której się wychowałam, ale muszę coś z tym zrobić. Zacznę od tego, że mam 37 lat, od 12 lat nie mieszkam z rodzicami. Odwiedzam ich...

Witam serdecznie. Mam poważny problem... nie wiem czy ze sobą, czy "tylko" z rodziną, w której się wychowałam, ale muszę coś z tym zrobić. Zacznę od tego, że mam 37 lat, od 12 lat nie mieszkam z rodzicami. Odwiedzam ich sporadycznie, bo każda wizyta jest dla mnie piekłem na ziemi i koszmarem. Po drugie - mieszkam na drugim końcu Polski, ale nie kryję tutaj, że jest to z mojej strony zręczna wymówka i że w innej sytuacji przyjeżdżałabym częściej.

Chodzi o to, że mój ojciec jest alkoholikiem i (przepraszam za mocne słowo, ale trzeba to choć raz nazwać po imieniu) degeneratem. Po pijanemu przeklina, grozi pobiciem lub śmiercią, demoluje mieszkanie itd. Na kacu jest również agresywny, denerwuje się wtedy z byle powodu, oblewają go obfite poty, trzęsie nim jakaś febra, dopóki znów się nie upije. I tak w kółko, byle nie trzeźwieć. Gorszego stadium pijaństwa chyba nie ma. Moje dzieciństwo wyglądało jak prawdziwa wojna: ojciec bił głównie matkę i starszego brata, ale mnie i młodszej siostrze też się nieraz oberwało. W chwilach szału kilkakrotnie okaleczał siebie nożem. Lista wszelkich upokorzeń jakim się przyglądałam lub jakich zaznałam w rodzinnym domu jest długa. Raz (a miałam wtedy jakieś 18 lat, siostra koło 16) na oczach moich i siostry zaczął dusić poduszką matkę. Nie wiem, czemu się nie broniła, w końcu ojciec pijak, ale nie Herkules. Nie pamiętam dokładnie, która z nas ją wtedy wyratowała. Po tym incydencie namawiałyśmy ją na rozwód, byłyśmy zdecydowane zeznawać w sądzie przeciw własnemu ojcu, byle tylko ten koszmar się skończył.

Wszystko na nic. Moja matka nie widziała wówczas i do dziś nie widzi żadnego problemu. Oto jej powiedzonka: wszyscy mężczyźni tacy są, jako głęboko wierząca katoliczka nie uznaję rozwodu, jesteśmy rodziną i powinniśmy się kochać/wspierać, jestem z nim dla dobra rodziny, on beze mnie stoczyłby się na dno, dzięki swojemu poświęceniu trafię do Nieba, on właściwie to już nie pije tyle co dawniej, on się zmienił odkąd zaczął ze mną chodzić do kościoła itd., itp., etc. Tyle, że ja żadnych pozytywnych zmian nie widzę, a przypuszczam wręcz, że jest coraz gorzej.

W każdym razie wygląda na to, że mama zmieniać tego nie zamierza. Mam nawet powody do gorszych obaw. Jej ta sytuacja musi, o dziwo, w jakiś sposób dogadzać: widziałam kilka razy jak wciskała ojcu w rękę pieniądze, gdy wychodził z domu. Wracał potem kompletnie pijany. Zbulwersowana zapytałam jak tak można, na co z rozbrajającym uśmiechem odparła, że robi to, żeby dał jej spokój i żeby nie było awantur! Ale ja jestem święcie przekonana, że te awantury tak czy owak zdarzają się regularnie. Skąd się bierze to moje przekonanie? Zwyczajnie, za każdym razem gdy odwiedzam rodziców, ojciec jest pijany jak bela, do tego agresywny. Wielokrotnie mnie zaczepiał i zaciskałam wtedy zęby (oraz pięści), gotowa do tego, żeby się w razie potrzeby obronić.

Nie będę opisywać całego mojego życiorysu, ale nie byłaby to dla mnie nowość. Przy okazji ostatniego Bożego Narodzenia ojciec chciał się koniecznie z kimś bić, głównie adresował to do mojej siostry, która zresztą od wielu lat stopy w tym domu nie postawiła (przyjechała z dobrymi intencjami, jak przypuszczam). Potem nas wyzywał od różnych i obiecywał, że w nocy zabije matkę, a potem nas... "Kochana" mamusia, ledwo się awantura zaczęła, zdezerterowała grzecznie do kościoła, polecając nas zapewne Bożej opiece... Dodam jeszcze, że wszystko się działo przy kilkuletnim dziecku siostry i gdyby nie paskudna pogoda - pewnie też byśmy "wybyli" z domu. Oczywiście przezorna mama wysłuchała jedynie kilku pierwszych słów tej tyrady i poczuła gwałtowną potrzebę modlitwy - z jej punktu widzenia nic złego się zatem nie wydarzyło. Tylko, że mnie okłamywanie siebie aż tak gładko nie idzie, chociaż się bardzo staram i przymuszam do podobnej "ślepoty".

A mianowicie w nocy po tym zajściu praktycznie spać nie mogłam i złapała mnie dziwna przypadłość: serce bardzo mocno i nieregularnie mi "pikało", w gardle czułam coś w rodzaju kuli albo kluchy. Ogólnie wydawało mi się, że się zaraz uduszę i umrę, jeśli zasnę. Musiałam pomimo mrozu i wiatru otworzyć okno, żeby chociaż trochę to opanować. Rano były następne rewelacje - niby spokojnie zaczęłam jeść śniadanie, ale wystarczyło, że ojciec wstał z łóżka, a omal nie zemdlałam. Nagle poczułam silny ból w klatce piersiowej, zgniatający mi mostek. Znowu brakowało mi powietrza i pociemniało mi przed oczami, nogi się pode mną ugięły. Nie wiem, co mi się wtedy stało, ale zupełnie straciłam nad sobą panowanie. W takim dziwnym stanie, jakby półsnu, jakby zapadania się w jakąś otchłań rozbeczałam się jak dziecko i zapowiedziałam, że więcej do tego domu nie przyjadę, skoro notorycznie takie święta się tu urządza. Ojciec "nie słyszał", matka wyciągnęła termometr, podejrzewając u mnie grypę! Dobre sobie! A ponieważ termometr jakoś nie chciał wskazać gorączki, wręcz przeciwnie - coś tam poniżej 36 kresek pokazał - zaczęła wyciągać wszelkie nasercowe medykamenty, którymi się truje bez konsultacji z lekarzem. Odmówiłam, nie biorę nieznanych leków. Bóle serca i brzucha pojawiały się (z przerwami różnej długości) jeszcze przez kilka godzin. Bezsenność, klucha w gardle i uczucie, że umrę w nocy (a może obawa, że "tatuś" mnie zadźga jakimś nożem???) towarzyszyły mi do końca pobytu w tym jakże uroczym miejscu...

Klucha przeszła mi po kilku dniach (tydzień, może trochę dłużej) spania na własnych śmieciach. Ale oczywiście męczyły mnie nieco dłużej koszmarne sny z moim ojcem w roli głównej. Ostatni z tych snów jeszcze jako tako pamiętam - chciałam uciec z walizką w jednej ręce, a biletem w drugiej, kiedy zatarasował sobą drzwi wejściowe, grożąc mi zakrwawionym nożem. Makabra i tyle. Kilka dni temu z kolei "nawiedziła" mnie szacowna rodzicielka. Ale to było sto razy gorsze. Śniło mi się, że skarżyłam się przed nią na wszystkie krzywdy jakich doznałam, a ona się tylko śmiała nieludzko i diabolicznie. Ja płakałam jak dziecko - ona się śmiała. Mówiłam o wszystkich swoich lękach i obawach, bólu i poniżeniu - ona się śmiała. I wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę moja matka jest demonem. Zaczęłam ją bić po twarzy - śmiała się dalej tym nieludzkim śmiechem. Katowałam ją, masakrowałam jej twarz, żeby zobaczyć prawdziwe oblicze zła - śmiała się dalej. Krew płynęła strumieniami z tej paskudnej, zmasakrowanej mordy - śmiała się bez przerwy. Obudziłam się wystraszona, roztrzęsiona... ale przede wszystkim czułam ogromną bezradność. I w tamtej chwili, próbując się uspokoić obiecałam sobie, że na pewno na Wielkanoc tam nie pojadę. Słowo daję - nie pojadę i nic mnie do tego nie zmusi. Koszmar minął, ja zasnęłam, żadna klucha i bóle się od tej pory nie pojawiły, ale uświadomiłam sobie, że ja w gruncie rzeczy mam z tym wszystkim wcale niemały problem! Ponieważ objawy (chyba???) nerwicy, pod postacią bólu serca, bólu brzucha, drżenia rąk itd. miewałam od czasów szkolnych, przypuszczam więc, że nie ma sensu więcej udawać, że nic złego się nie dzieje i próbować tak "przegwałcić" własną psychikę, żeby sprostać narzuconej mi roli "kochającej" córki. Narzuconej... Bo prawda jest taka, że od dawna nie kocham własnych rodziców.

Nawet nie mam wyrzutów sumienia, bo czuję się usprawiedliwiona w zaistniałej sytuacji. Poza tym, niech mi ktoś wytłumaczy, czy do miłości można przymusić choćby własną córkę, jeśli nigdy się jej tejże miłości, ciepła, wsparcia, bezpieczeństwa, poczucia wspólnoty i innych tego typu rzeczy nie dało? Przez całe moje dzieciństwo, a w życiu dorosłym również, rodzice stawali mi się z dnia na dzień coraz bardziej obcy, coraz bardziej przerażający. Nigdy nie pozwolili abym ich poznała, nigdy nie poznali mnie, nigdy nie zadali sobie trudu zbudowania jakiegoś pomostu między nami, a wszystko co ja próbowałam budować runęło w ciemność, w której czaiło się tylko niedowierzanie i strach. Może to jest tragikomiczne, ale do dziś boję się ich tym rodzajem strachu, który czuje człowiek wobec niepojętego dla siebie wszechmocnego, surowego bóstwa.

Ten strach zmuszał mnie do okazywania zewnętrznych pozorów przywiązania czy szacunku. Ale tego wszystkiego nie ma w moim sercu, a to co robię to jedna wielka farsą. I co gorsza, to jest farsa w farsie, bo moja matka odgrywa swoją rolę pradawnej Tiamat, odnoszę tylko wrażenie, że Tiamat żąda zbyt wielu niepotrzebnych ofiar z ludzi. A mniej poetycko - moim zdaniem alkoholizm mojego ojca tylko po części wynika z jego winy. Moja matka w jakiś sposób to akceptuje, a wręcz wymyśla tysiące powodów dla których ojciec leczyć się nie może lub nie powinien (miałam z nią takie rozmowy), zrzucając winę na wydarzenia z czasów prehistorycznym, w tym na II wojnę światową w czasie której rodzice się urodzili; nędzę czasów powojennych, o której nie mam pojęcia, zatem nic nie rozumiem; na ustrój komunistyczny lub śp. babcię (mamę ojca), która od bodajże 17 lat nie żyje. Oczywiście wyciągane są takie sentymentalne argumenty jak dobro dzieci (od lat jesteśmy dorośli, o jakich dzieciach tu mowa?), trwałość rodziny (a czy ta rodzina w ogóle kiedykolwiek istniała?) i kreślony jest taki obraz jakby leczenie alkoholika było życiową tragedią, która zburzy jej świat, zakłóci jej porządek, wywróci wszystko do góry nogami.

Gdybym tylko mogła - osobiście rozwaliłabym jej ten świat, który zbudowała sobie w głowie. Prawdę mówiąc, urodziłam się w tym świecie, dorastałam w nim, a do dzisiaj się nie przyzwyczaiłam i nie wiem, co to w ogóle jest za cudo. Myślałam nawet o zakłóceniu tego świata przez zgłoszeniu na policję świątecznych wybryków ojca. Ale nie wiem, czy to da jakiś skutek. Moja matka gotowa się wszystkiego wyprzeć, albo mieć do mnie żal, że się wtrącam w jej sprawy. No i nie wiem jaka jest gwarancja, że sąd przymusiłby ojca do leczenia. Gdy myślę o tym wszystkim, ogarnia mnie zarówno wściekłość i gniew, jak i bezradność i ból. Mogę tak tłuc po mordzie demona z mojego koszmaru w nieskończoność, a on będzie się ze mnie nadal śmiał.

Na razie szukam w sobie siły, żeby odmówić dalszych wizyt w domu rodziców. Choćby kosztem postawienia warunku "Dopóki nie pójdziesz na odwyk - na oczy mnie nie zobaczysz". Bardzo to nie po mojemu i czuję spory niesmak, do tego trzęsę portkami ze strachu, ale... Od wizyty Wielkanocnej wymówię się bez trudu (pewnie jakimś tanim kłamstwem, bo nie wiem, czy mi to ultimatum przejdzie przez gardło), ale z Bożym Narodzeniem będzie problem - toż to bardzo rodzinne święto, a ja jako osoba rozwiedziona, bezdzietna... a przez to samotna, zapewne bardzo tęsknię za rodzinnym gniazdkiem i znajdę tam rozkosz i ukojenie, tudzież głęboką rodzicielską miłość... Tfu! Tylko, że mnie się te rozkosze przejadły i nie mam ochoty więcej jechać. A zakomunikowanie tego w tak prostej i przystępnej formie sprawia mi spore kłopoty, choćby dlatego, że wymyka się ogólnie przyjętej konwencji w relacji dziecko - rodzic. Ba, ale to co wyprawiają moi rodzice też łamie wszelkie konwencje :-(

Tak sobie myślę: rozpisałam się nieludzko, a cały ten elaborat oddaje jedynie blady cień istotnej prawdy i jest tylko drobnym okruszkiem wszystkiego, co mam w tej sprawie do powiedzenia. Nie mam z kim pogadać o tym wszystkim. Dla osób z mojego otoczenia mogłoby być niezłym zaskoczeniem, gdybym wyznała, że mam ojca alkoholika. A i dla mnie taka "spowiedź" od strony emocjonalnej byłaby bardzo trudna. Takie pochodzenie nie pasuje w ogóle do mnie, do mojego wizerunku i obecnego stylu życia. Niezręczna sprawa wyznać to komukolwiek, choć prawda ciąży mi jak kamień u szyi. Jednakże byłabym wdzięczna za jakąś opinię lub praktyczną radę, bo w moim odczuciu stoję wobec niezłej stajni Augiasza. Byłabym również wdzięczna, gdyby ktoś mnie oświecił i wyjaśnił mi, co się w ogóle wokół mnie i ze mną dzieje.

odpowiada 1 ekspert:
 Agnieszka Jamroży
Agnieszka Jamroży

Nie potrafię dogadać się z moją mamą

Od 4 lat w ogóle nie potrafię porozumieć się z moją mamą. Zawsze się o coś pokłócimy, nigdy nie mamy tego samego zdania. Jest to prawda, że od 4 lat zmieniłam się... jestem bardziej pyskata, roztrzepana, więcej czasu przebywam z... Od 4 lat w ogóle nie potrafię porozumieć się z moją mamą. Zawsze się o coś pokłócimy, nigdy nie mamy tego samego zdania. Jest to prawda, że od 4 lat zmieniłam się... jestem bardziej pyskata, roztrzepana, więcej czasu przebywam z kumplami... Mojej mamie przeszkadza to, że zadaję się z chłopakami, czy późnymi nocami z nimi piszę. Uważa, że jestem za smarkata. Nie pozwala mi nigdzie wychodzić na imprezy, oczywiście do odpowiedniej godziny, czy nawet na spacery z kolegami. Na nic mi nie pozwala. Mam już tego dosyć... Chciałabym się z nią lepiej umieć dogadać. Ja nie potrafię niczego powiedzieć mojej mamie, po prostu nie mam do niej zaufania, a szczególnie o chłopakach. Mama ma później pretensje, że nic jej nie mówię. Ale ona mnie w ogóle nie rozumie, tłumaczy mi wszystko tym, że ona jak była w moim wieku tak nie robiła. POMOCY, bo ja już nie daję rady :(( przypomnę, że mam 15 lat.

Czy powinnam się wyprowadzić?

Witam! Mam 27 lat, stałą pracę, prawie skończone zaoczne studia, jestem sama, mieszkam z rodzicami. Moim problemem są relacje z mamą. Odkąd pamiętam często dochodziło do spięć, mama jest osobą nerwową, często krzyczy na mnie o drobiazgi, mimo że...

Witam! Mam 27 lat, stałą pracę, prawie skończone zaoczne studia, jestem sama, mieszkam z rodzicami. Moim problemem są relacje z mamą. Odkąd pamiętam często dochodziło do spięć, mama jest osobą nerwową, często krzyczy na mnie o drobiazgi, mimo że jestem dorosłą osobą. Czeto mówi, że np. nie poradzę sobie w dorosłym życiu. Z jednej strony chce być pomocna, a z drugiej strony chce, abym była mniej samodzielna. Z perspektywy czasu widzę, że na niektóre te rzeczy się godziłam, bo byłam zajęta pracą i równoczesnymi studiami. Często u nas w domu są kłótnie o drobiazgi, młodszy brat nie szanuje mamy, a ona cały czas mu ustępuję i wyręcza we wszystkim mimo tego. Rozmawiałam z nią na ten temat wiele razy, ale już nie mam nadziei, że to się zmieni. Mama boi się samotności w przyszłości. Często histeryzuje, symuluje chorobę, złe samopoczucie. Komentuje np. żonę mojego brata, że ona na pewno go kiedyś zostawi i wtedy on przyjdzie do domu, wtrąca się w nasze życie prywatne, przesiaduje u nas w pokoju jak zapraszamy chłopaka/dziewczynę. Jest to trochę krępujące. Zdaję sobie sprawę, że szuka uwagi. Nigdy nie pracowała, rzadko gdzieś wychodziła, teraz ma kilku znajomych. Czasami po prostu tego wszystkiego nie wytrzymuję. Ostatnio mam różne dolegliwości, robię różne badania, ale tak już było kiedyś, że po prostu z nerwów. Ból żołądka, zaparcia, ból w mostku, bóle głowy, problemy z krążeniem, jest mi często niedobrze, jestem przygnębiona, mam niskie poczucie wartości. Zastanawiam się nad wyprowadzką z domu. Może wtedy nasze relacje byłyby lepsze? Bo zaczynam od tego wszystkiego wariować.

Jak poradzić sobie ze stresem w pracy?

Pracuję w sekretariacie i szef często krzyczy na innych, nie na mnie, ale ja nie mogę tego wytrzymać, muszę aż brać tabletki uspokajające, bo tak mi serce kołacze. Nie umiem sobie z tym poradzić. Proszę o radę.

Straszni rodzice - co robić?

Witam. Mam 16 lat i wiele problemów, lecz chyba najważniejszym z nich i źródłem wszystkich innych moich kłopotów są moi rodzice. Ciągle tylko się kłócą i nie obchodzi ich jaki to ma wpływ na mnie. Odkąd żyję, zawsze się kłócili...

Witam. Mam 16 lat i wiele problemów, lecz chyba najważniejszym z nich i źródłem wszystkich innych moich kłopotów są moi rodzice. Ciągle tylko się kłócą i nie obchodzi ich jaki to ma wpływ na mnie. Odkąd żyję, zawsze się kłócili i zawsze będą. Wiele razy straszą się nawzajem rozwodem, ale i tak wiadomo, że nic z tego nie będzie.

Ojciec jest od chyba 2 miesięcy na zwolnieniu lekarskim, ciągle siedzi w domu przed telewizorem i zamiast posprzątać albo pomóc to, mówiąc, że nie ma pieniędzy, kupuje papierosy, piwo i cały dzień śpi, je, ogląda telewizję. Później narzeka, że nudzi mu się w domu. Daje matce mało pieniędzy, choć wiadomo, że ma więcej, ale za to wszystko kupuje papierosy i piwo; nie obchodzą go rachunki i to, że matka wszystko kupuje i jeszcze ją naciąga.

Nie pamięta o urodzinach, nie ma żadnych kolegów, nigdy nie kupuje mi prezentów choć obiecuje, jego ulubionym zajęciem jest chyba trzaskanie drzwiami i demonstrowanie swojej złości oraz zużywanie wszystkiego, czego nie kupił. Nienawidzę go, potrafi popsuć mi cały dzień, tak jak to zrobił dzisiaj. Myślę, że niedługo oszaleję, jeśli będę wracała ze szkoły do domu, a on będzie w domu.

Ani chwili nie mogę spędzić tu sama, jak było dawniej. Podobało mi się to, że ich nie ma w domu, mogłam się wyciszyć, a teraz? Teraz mogę sobie o tym pomarzyć, bo niedługo wakacje, więc jeszcze gorzej... A matka? Matka wtrąca się w każdą rzecz w moim życiu. Uważa, że wszystko robię źle i za mało. A to źle coś położyłam, a to nie zamknęłam, do wszystkiego się czepia, a jak jest zła, to już w ogóle wyładowuje całą swoją frustrację na mnie. I to ona zawsze ma rację, nawet jeśli jej nie ma, to nie potrafi przyznać mi racji w końcu "dorosły wie lepiej"...

Jeśli mam inne poglądy niż ona, to mówi, że jestem głupia i się nie znam. Krzyczy coś do mnie z drugiego końca mieszkania, a potem denerwuje się, że tego nie zrobiłam, a ja po prostu nie słyszałam. Wystarczy, że usiądę na chwilę przed komputerem to ona zaraz wynajduje mi jakieś zajęcie. Właściwie to prawie wszystko muszę robić ja i matka, bo ojcu się nie chce nawet ruszyć. Więc dźwigam ciężkie siatki z zakupami, robię zakupy, sprzątam, składam pranie, wyjmuję naczynia ze zmywarki, odkurzam, jeszcze raz sprzątam... No i oczywiście uczę się.

Kiedyś, w szkole podstawowej, lubiłam brać udział w konkursach, matka mnie do tego zachęcała. To się zmieniło, gdy raz zajęłam, nie pierwsze, a siódme miejsce. Matka tylko powiedziała "Siódme, to dopiero świetne miejsce, beznadziejne". Od tamtej pory nienawidzę konkursów i rywalizacji, bo boję się że jak nie zajmę pierwszego miejsca to matka będzie zła. Uważa, że we wszystkim muszę być najlepsza, że jestem jakimś robotem! Mam robić to, co jej się podoba i nic innego. Nie mogę żyć własnym życiem, jeśli nie będzie zgodne z jej głupimi planami. Kiedyś nie chciałam robić wszystkiego czego mi kazała, ale jak zaczęłam zauważać, że tak jest bezpieczniej, że jak będę to robiła to nie będzie zła, to tak robię. Zawsze.

Więc wg niej jestem "grzeczna", a kiedyś powiedziała koleżance, że chciałaby, żebym była bardziej wygadana itd. To niech się zdecyduje! Przecież nie jestem robotem! Dodatkowo chciałaby, żebym ciągle z kimś wychodziła, a jednocześnie sprzątała i miała rewelacyjne oceny i w ogóle, żebym była idealna. Ciągle mi truje, że MUSZĘ (bo jak ona powie to tak jest) się z kimś umawiać w weekendy. I nie pamięta już że kilka dni temu mówiłam jej, jakie mam wredne koleżanki, że nienawidzę mojej klasy i szkoły.

Według niej muszę się umawiać z "kimkolwiek". Kimkolwiek? Z pierwszymi lepszymi głupimi dziewczynami, które tak mnie denerwują, że nie mogę z nimi wytrzymać 5 minut? Chyba niedługo zacznę kłamać, że z kimś wychodzę, żeby zostawiła mnie wreszcie w spokoju. Kiedyś jak jej powiedziałam "ja ci nie mówię, z kim masz się umawiać", to tylko zaczęła się śmiać i powiedziała, że jestem "niegrzeczna"...Muszę się ubierać tak jak ona chce. To co kupię, musi się też jej podobać, bo inaczej nie zostawi mnie w spokoju nigdy.

Zawsze całą winę zrzuca na mnie, jak czegoś zapomni, to rzuca się na mnie z pretensją "dlaczego jej nie przypomniałam". Nie umie przyjąć do wiadomości, że zrobiła błąd, więc najlepiej zrzucić to na mnie. Jest strasznie dwulicowa, mówi komuś, że ma ładną bluzkę, a w domu mówi do mnie "Widziałaś jaka to była okropna bluzka?". To mnie wykańcza, bo nienawidzę kłamstwa. I nienawidzę jej. Totalnie zrujnowała mi życie i jeśli jeszcze trochę zostanę w tym domu to zwariuję kompletnie i jako dorosła osoba będę musiała non stop chodzić do psychologa...

Muszę wyjechać z tego domu, z tego kraju na studia a potem do pracy, żeby wreszcie moi beznadziejni rodzice zostawili mnie w spokoju, dali mi po prostu żyć, bo to co jest teraz to nie jest życie. W takich warunkach nie da się żyć, a podobno każdy ma prawo do życia w dobrych warunkach. A ja takich nie mam, nigdy nie miałam. Nie czuję żadnej więzi z moimi rodzicami i rodziną, której kompletnie nie obchodzę. Nienawidzę ich i to się nie zmieni, bo trwa już od wielu, wielu lat. A teraz idę do nowej szkoły i chciałabym coś zmienić w życiu.

Chciałabym być szczęśliwa, a nie chodzić ciągle smutna przez moich głupich rodziców i niszczyć sobie życie. Źle mnie wychowali i teraz mam kłopoty w relacjach z ludźmi. Właściwie to ludzie zrobili mi już tyle złego, że ich po prostu nienawidzę. Chciałabym, żeby w nowej szkole było inaczej i żeby rodzice zostawili mnie w spokoju. Proszę o radę co mam zrobić w mojej sytuacji. Wiem, że na pewno nie porozmawiam z rodzicami, bo z nimi nie da się rozmawiać, oni nie słuchają. Wiem, bo próbowałam.

Czy psycholog pomoże?

Moja córka ma 14 lat. W tym roku w jej klasie organizowana jest wycieczka na 2 dni do Zakopanego. Ma jechać cała klasa. Moja córka ma taki problem, że kiedy wyjedzie gdzieś beze mnie, to po prostu płacze, nie chce...

Moja córka ma 14 lat. W tym roku w jej klasie organizowana jest wycieczka na 2 dni do Zakopanego. Ma jechać cała klasa. Moja córka ma taki problem, że kiedy wyjedzie gdzieś beze mnie, to po prostu płacze, nie chce jeść. 5 lat temu pojechała na wycieczkę do Gdyni i tam właśnie się to zaczęło. Płakała, chciała do domu. Pojechałam po nią. Nie wiem, czym spowodowany jest brak samodzielności mojej córki. Chciałabym wiedzieć, czy da się to jakoś wyleczyć? I czy w tym wypadku pomoże psycholog?

odpowiada 2 ekspertów:
 Paulina Witek
Paulina Witek
mgr Magdalena Rachubińska
mgr Magdalena Rachubińska

Problem z matką czy ze mną?

Witam. Mam 30 lat. Jestem córką z pierwszego małżeństwa. Moja mama ponownie wyszła za mąż i mam 21-letnią przyrodnią siostrę. Mam problem z nawiązaniem więzi z własną matką odkąd pamiętam. Zawsze oczkiem w głowie była młodsza siostra, ale wiedziałam, że...

Witam. Mam 30 lat. Jestem córką z pierwszego małżeństwa. Moja mama ponownie wyszła za mąż i mam 21-letnią przyrodnią siostrę. Mam problem z nawiązaniem więzi z własną matką odkąd pamiętam.

Zawsze oczkiem w głowie była młodsza siostra, ale wiedziałam, że tak jest w rodzinach i nic sobie z tego nie robiłam. Nie jestem zazdrosna o nic co ma lub co robi moja siostra. Zawsze pamiętam o urodzinach, o Dniu Matki, o telefonie z pytaniem "co słychać?" czy "jak się czujesz mamo?" I co słyszę? Jedno i to samo szczekanie: nic nie słychać, wychodzę, nie mam czasu z tobą rozmawiać. Relacje z ludźmi w pracy mam dobre, z szefem tak samo. Jestem energiczną osobą i nie mam żadnych problemów interpersonalnych z kimkolwiek OPRÓCZ MOJEJ MAMY!

Dlaczego tak jest? W czym tkwi przyczyna? Często słyszałam, że mam charakter ojca (pierwszego męża mamy), a z nim się rozwiodła, więc domyślam się że dlatego czuje pogardę dla mnie. Do siostry tak często wpada na kawkę, a do mnie od roku nie zajrzała. Pytałam kilka razy dlaczego tak robi i nic konkretnego nie usłyszałam. Zastanawia mnie jedna rzecz: moja mama z dzieciństwa ma wspomnienia właśnie takie jak ja teraz opisuję - jej siostra (a moja ciocia  była bardzo faworyzowana, a ona była odstawiona na boczny tor. Dlatego być może nieświadomie powiela to co ją spotkało i kozłem ofiarnym jestem JA.

Może ma jakieś niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa i awersją do mojej osoby rekompensuje sobie to? Błagam, pomóżcie mi, bo czasem nie mam już sił. Gdybym mogła znać instrukcje obsługi do własnej matki... Płaczę cicho w poduchę, żeby mąż nie widział. Ciężko mi z tym, bo mama to najbliższa sercu osoba, a mieszkając 3 osiedla od siebie w ogóle nie mamy ze sobą kontaktu. Zawsze tylko ja dzwonię i pytam co u niej.

Kiedyś porozmawiałam z nią i tłumaczyłam, że potrzebuję,  żeby czasem wpadła na kawkę, kiedy tylko chce, ale potem znów była cisza przez kilka miesięcy. P.S. Od roku mieszkam w nowym em i była dwa razy:( Bardzo nad tym ubolewam. Dodam jeszcze, że mam lepsze kontakty z teściową niż z własną matką.

Rodzice naciskają, a ja nie wiem, co robić. Proszę, pomóżcie.

Ja już powoli zaczynam wariować. Jestem na skraju wyczerpania nerwowego. Cały czas płaczę, nie jem, nie śpię, to jest straszne, niech to się wreszcie skończy. Moi rodzice po 3 latach związku przestali akceptować mojego chłopaka. Mam 24 lata i niedawno...

Ja już powoli zaczynam wariować. Jestem na skraju wyczerpania nerwowego. Cały czas płaczę, nie jem, nie śpię, to jest straszne, niech to się wreszcie skończy. Moi rodzice po 3 latach związku przestali akceptować mojego chłopaka. Mam 24 lata i niedawno skończyłam studia. To był moment, od którego się wszystko zaczęło. A to, że on mi nie dorównuje wykształceniem, że znajdę sobie kogoś lepszego, i że w ogóle beznadziejny. Później były szantaże emocjonalne i groźby oraz wyzwiska. Zobaczyli, że groźby nie skutkują, to zaczęli brać mnie na litość. Teraz niby jest wszystko dobrze, nic nie mówią, stwierdzili, że to moje życie, ale mimo to ja się czuję paskudnie. Nie wiem, boję się ich czy co, bo nie wiem, jak to nazwać. Czuję, że coś wisi w powietrzu, mam jakieś lęki. Nie wiem, czy ja jestem od nich aż tak bardzo uzależniona emocjonalnie??? Bo po prostu to, co teraz się ze mną dzieje, te objawy, przede wszystkim fizyczne, jakiegoś stresu, to po prostu masakra. Kocham mojego chłopaka, jest wspaniały, bardzo dobrze mnie traktuje, nie wyobrażam sobie życia bez niego - serce by mi pękło. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy zerwać, ale to, co się teraz ze mną dzieje sprawia, że czasami chcę się poddać i zerwać z nim, bo już nie mam siły, bo jestem aż tak bardzo niedojrzała. Jestem jak jakaś mała dziewczynka. Ja chcę walczyć o tę miłość, bardzo chcę walczyć, ale zachowuję się nieracjonalnie. Jak się z nim spotykam, to za chwilę każe mu się odwozić do domu, bo mam jakąś paranoję, że już muszę wracać. Jak dorosnąć??? Przepraszam, ale może dla niektórych wyda się to śmieszne, ale dla mnie takie nie jest. Czy ja zwariowałam???

odpowiada 1 ekspert:
Lek. Marta Mauer-Włodarczak
Lek. Marta Mauer-Włodarczak

Trudne dzieciństwo - jak przetrwać i być normalnym?!

Witam ! Mam 14 lat i mam na imię Marek... hm, pewnie myślisz, co ja tam wiem o życiu? Co za młody dureń ze mnie... a właśnie, że wiem coś o życiu! Ja rozumiem, że wielu ma gorzej ode mnie......

Witam ! Mam 14 lat i mam na imię Marek... hm, pewnie myślisz, co ja tam wiem o życiu? Co za młody dureń ze mnie... a właśnie, że wiem coś o życiu! Ja rozumiem, że wielu ma gorzej ode mnie... Ja rozumiem, że inni mają gorsze problemy... ALE JA SOBIE PO PROSTU NIE RADZĘ!!! Więc proszę o radę... bardzo mi na tym zależy... Więc....jw. w temacie jest problem trudnego dzieciństwa... Moi rodzice, jak byłem nawet bobasem, pamiętam, że z ciepłą domową atmosferą było kiepsko... Stosunki z ojcem i matką nie są najlepsze... ba, prawie ich nie ma ... : [ Alkoholicy , papierosoholicy... nie wiem, jak to nazwać... W ogóle mają chłodne podejście do mnie... kiedy dostaję oceny poniżej 5 jest awantura... Jak trója albo 4- jest szlaban do odwołania na poprawę. Zaraz oszaleję... Po co mam kuć tyle, jak i tak zapomnę za 3 dni... I to mój (2) problem...Czego się nauczę (wykuję) to od razu zapominam... Nie można inteligentnie uczyć się i lecieć na czwórach i trójach? Oni tego nie rozumieją... Matka ciągle chla dla zabicia czasu i pali jak lokomotywa... ojciec to samo... Tylko, że bardzo lubi dołować ludzi... niszczyć... poniżać... Już nic mnie nie cieszy... czasami płaczę bez powodu... ha, ha, a to najlepsze... Oni na to...: „O sooo ci chossiiiii... Eeehh, wychowaliśmy kaleke i płaczke... idź się wybeczeć do pokoju córciu....” (jestem Facetem). Mnie to już rozwala psychicznie i fizycznie... wyglądam jak siódme nieszczęście... nie mam przyjaciół, kumpli, koleżanek, kolegów... Może to wszystko przeze mnie? A może to ich wina... Otoczenie też nie jest najlepsze... Jest takie motto szkolne... " Co się lampisz ch***? Bo wp***** od dresów!" Taka nasza szkoła... a zaledwie garstka nauczycieli działa przeciw temu... Nie mam ochoty jeździć na wycieczki szkolne, bo po co? Nie lubię basenu... bo nie radzę sobie i nie najlepiej nie wyglądam... Kiedy widzę ludzi, to coś we mnie strzela... już się denerwuje i w ogóle... Przyzwyczaiłem się, że każdy mnie poniża, ośmiesza... miesza z błotem... To przeze mnie? Kurde... chciałbym być w jakiejś samotni, odciąć się od świata... BO NIKT MNIE NIE SZANUJE... TRAKTUJĄ JAK SZMATĘ DO WYCIERANIA... : [ Nie wiem, co mi się dzieje... tak wielu rzeczy nie mogę zrobić... A ILE MUSZĘ!!! To mnie przerasta i nie wiem, jak mam sobie poradzić... Idę do naszej p. psycholog... ale wątpię, czy to coś pomoże... No nie wiem, co robić, jestem po prostu załamany... wszystkim... Sądzę, że to i tak za mało, żeby opisać...

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Czy mój partner ma zdrowe podejście do rodziców?

Witam, od dłuższego czasu borykam się z tym problemem. Ja i mój partner mieszkamy ze sobą około 2 lata, naprzemiennie tydzień u moich rodziców, tydzień u Jego, aby pogodzić nasze wzajemne potrzeby mieszkaniowe oraz związane z kontaktem z bliskimi. Generalnie...

Witam, od dłuższego czasu borykam się z tym problemem. Ja i mój partner mieszkamy ze sobą około 2 lata, naprzemiennie tydzień u moich rodziców, tydzień u Jego, aby pogodzić nasze wzajemne potrzeby mieszkaniowe oraz związane z kontaktem z bliskimi. Generalnie tak, aby żadna ze stron nie czuła się pokrzywdzona. Tydzień, który przypada u mnie zwykle jest w miarę spokojny, pomijając to, że rodzice Jego potrafili niegdyś wydzwaniać od godziny 7 rano, budząc nas, by przekazać Mu jakieś istotne sprawy. Ponadto będąc u siebie, robię niemal za służącą chłopaka, gdyż jako że przypada tydzień "mojego dyżuru" muszę spełniać wszystkie Jego zachcianki. W jego domu jest inaczej. On bez przerwy spełnia zachcianki swoich rodziców, którzy zdają się notorycznie ignorować istnienie mojej osoby. Oboje pracujemy do godziny 18, po pracy Jego ojciec codziennie wymyśla dla Niego "coś do zrobienia", co wypełnia Jego czas na tyle, by wrócić do mnie do pokoju ok. godziny 21 niemal każdego dnia, i tak wyczerpuje Jego siły, że zaraz po tym kładzie się spać. Niestety w weekendy też nie możemy nadrobić straconego czasu, gdyż chłopak uczy się zaocznie i niemal co tydzień ma zjazdy na uczelni. A nawet gdyby nie miał, a jego Tato byłby świadom jego wolnego weekendu, na pewno wymyśliłby coś, co wypełniłoby choć częściowo Jego czas. Czuję się zignorowana do tego stopnia, że dziś nie wytrzymałam, nie zrobiłam awantury, ale kazałam się chłopakowi odwieźć do rodzinnego domu, w którym przynajmniej będę się miała do kogo odezwać i przestanie mnie denerwować fakt, że ktoś nie liczy się z tym, iż ja także potrzebuję czyjegoś towarzystwa. Chciałoby się rzec, że chłopak wspaniały, pomaga rodzicom ile wlezie, jednakże gdy jesteśmy u mnie, dopada go bezgraniczny leń i to ja robię za służącą, podczas gdy On może odpocząć po tygodniu wiernego służenia rodzinie. Tłumaczę Mu, że to nie jest zdrowe. Nie chcę przecież, żeby ignorował potrzeby swoich rodziców i nie pomagał im w ogóle, ale czy to naturalne, że rodzice wiedzą, jak zapełnić jego każdy wolny czas? On uważa, że rodzice są osobami, którym zawsze trzeba pomagać, ale gdzie w tym wszystkim jestem ja? Ja również wspieram swoich rodziców, ale Oni potrafią uszanować fakt, że prowadzę również swoje życie i cieszę się, że są na tyle normalni i wyrozumiali. Nie wiem, co robić, kocham Go bardzo, mieliśmy się zaręczyć w te wakacje i pobrać w przyszłym roku i nie wyobrażam sobie bycia z kimś innym. Podobnie czuje On. Nie chcę żyć bez Niego, ale z drugiej strony to już w pewnym sensie się dzieje. Pytam, czy jak założymy własny dom, też będzie jeździł na każde zawołanie rodziców, odpowiada, że nadal będzie chciał im pomagać. I co? Ja wtedy zostanę sama w domu, oczekując aż On powróci z codziennej misji ratowania świata? Czuję się niezwykle sfrustrowana, proszę o odpowiedź, czy Jego zachowanie oraz zachowanie jego rodziców mieści się w granicach normalności, pragnęłabym przekazać to Jemu. Czuję, że to ja staję się wrogiem i w jego mniemaniu osobą kompletnie niewyrozumiałą i nie potrafię sprawić, aby z końca kolejki, w której stoję, przebić się na pierwszy plan. Pragnę dodać, że chłopak nie tylko zadeklarował swoją miłość do mnie. Niejednokrotnie mi ją udowodnił w bardzo ciężkich sytuacjach życiowych, przy których niejeden człowiek by mnie zostawił. Ale do Niego nie dociera, że to co robi na co dzień, znacznie odstaje od normy. A może to ja się mylę?

Jak pomóc mamie, nie szkodząc sobie?

Witam. Zastanawiałam się, w jaki sposób opisać swój problem... Próbowałam podejść do tego emocjonalnie, ale wyszedł z tego tak niesamowity chaos, że przed chwilą edytowałam tekst, usuwając powstałe zdania. Podam więc może suche fakty. Jestem jedynaczką. Studiuję, jestem na I...

Witam. Zastanawiałam się, w jaki sposób opisać swój problem... Próbowałam podejść do tego emocjonalnie, ale wyszedł z tego tak niesamowity chaos, że przed chwilą edytowałam tekst, usuwając powstałe zdania. Podam więc może suche fakty. Jestem jedynaczką. Studiuję, jestem na I roku - 5 dni spędzam w mieście, w którym studiuję, weekendy spędzam w domu. Moi rodzice nie mieszkają razem, nie, nie są po rozwodzie, jednak można nazwać to separacją. To, że ich małżeństwo się rozpadło, jest, obiektywnie na to patrząc, winą mojego ojca, który jest kompletnie niedojrzały emocjonalnie, potwierdza to swoim zachowaniem i sposobem bycia. Moja mama, z reguły osoba bardzo konkretna i stanowcza, w relacji z nim zachowuje się w sposób kompletnie irracjonalny; nie potrafi ani złożyć pozwu o rozwód, ani z nim rozmawiać. W rezultacie, jestem świadkiem swoistej sinusoidy, raz ze sobą rozmawiają, jedziemy gdzieś razem, jemy razem obiad, a za kilka dni następuje regres spowodowany jakimś impulsem i moja matka mówi, że ma już tego wszystkiego dość, nie chce go znać. Dałabym sobie radę z taką sytuacją, tym bardziej, że dzieje się to od dobrych paru lat. Już jako mała dziewczynka, chcąc nie chcąc, byłam świadkiem kłótni, które, o zgrozo, były przeprowadzane w mojej obecności (dzieci rozumieją więcej, niż komukolwiek może się wydawać, do tej pory wciąż o tym pamiętam...). Jednak, ostatnio coś się zmieniło. Rodzice nie rozmawiają ze sobą, mama nie chce utrzymywać kontaktu z ojcem, twierdząc, że to on już nas olewa. Kiedy przyjeżdżam do domu, widzę, że śpi całymi dniami, nie odzywa się; kiedy próbuję z nią rozmawiać o jej samopoczuciu, zbywa mnie, mówiąc, że po prostu jest zmęczona, po czym mimochodem wspomina, że i tak siedzi całymi dniami w domu sama, więc się już przyzwyczaiła. Próbuje więc drążyć, tym bardziej, że jestem świadoma, iż od jakiegoś czasu bierze tabletki na uspokojenie. Dowiaduję się, że nie ma czasu na "psychologiczne bzdury". Czasami nie wytrzymuję nerwowo, płaczę, mimo że wiem, że to nie jest rozwiązanie. Próbuję ją przekonać, żeby zrobiła coś nowego ze swoim życiem, żeby coś zmieniła, a nie tkwiła w tym marazmie, przecież nie wszytko kręci się wokół tych problemów. Boję się, żeby nie zrobiła czegoś głupiego... Twierdzi, że zapisała się do psychologa, ale nie wiem, czy mogę w to wierzyć. Chciałabym zacząć żyć swoim życiem; bardzo ją kocham, ale czuję, że przez ten strach o nią tracę samodzielność; nie mam pojęcia, co robić. Pisze mi o tym jaki podły jest ojciec, a ja już nie odpowiadam, bo co właściwie mam odpisywać? Nie chcę dźwigać cudzych problemów przez całe życie; nigdy nie miałam chłopaka i czuję, że jest to rezultatem borykania się z tą całą sytuacją...

odpowiada 1 ekspert:
Lek. Marta Mauer-Włodarczak
Lek. Marta Mauer-Włodarczak

Dlaczego krzyczę na mamę?

Mam 41 lat i po raz kolejny nakrzyczałam na mamę, która zarzuciła mi, że ciągle mam o coś pretensje. Bardzo kocham swoją mame i nie chcę jej krzywdzić, a niestety znowu zrobiłam jej przykrość. Zastanawiam się co jest powodem tego,...

Mam 41 lat i po raz kolejny nakrzyczałam na mamę, która zarzuciła mi, że ciągle mam o coś pretensje. Bardzo kocham swoją mame i nie chcę jej krzywdzić, a niestety znowu zrobiłam jej przykrość. Zastanawiam się co jest powodem tego, że chwilami nie panuję nad sobą i wtedy wyrzucam mamie przeszłość. Pamiętam, że jako mała dziewczynka musiałam szybko stać się dorosłą - majac 10 lat odkryłam romans mamy, ale nigdy jej tego nie mówiłam, aż do tej pory. Mama zawsze była bardzo apodyktyczna. Nigdy nie słuchała, co się do niej mówi, tylko wydawała polecenia i nie było dyskusji. Pamiętam rownież, że lubiłam, kiedy mama była popołudniami w pracy, bo wtedy miałam spokój, nikt nie krzyczał na mnie i nie miał do mnie pretensji. Często dostawałam lanie za darmo, czasem przez swoja młodszą siostrę, bo jak mama twierdziła, że to ja jestem starsza i powinnam być mądrzejsza, ale ja też byłam tylko dzieckiem. Nie wiem co tak naprawdę siedzi w mojej psychice, ale wiem jedno - że nie chcę więcej robić mamie przykrości, chciałabym z nią o tym porozmawiać, jednak wiem, że mama nigdy nie przyzna, że popełniła błąd. Jak mam z nią rozmawiać? Proszę o poradę. Dziś sama jestem mamą 20-letniej córki i rozmawiam z nią na każdy temat. Jeśli nawet się poróżnimy, to ja idę do niej i wyjaśniam sytuację, bo uważam, że to ja powinnam zadbać o to, żeby moje dziecko nigdy nie miało do mnie żalu. Moja mama tak nie potrafi - obraża się na mnie i prędzej czy później muszę ją przepraszać za to, że krzyczałam na nią. Wiem, że nie powinnam podnosić głosu na mamę i nie chcę tego robić, ale boję się, że teraz ją przeproszę, a za jakiś czas znowu wybuchnę. Beata

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Małgorzata Wierzbicka
Mgr Małgorzata Wierzbicka
Patronaty