Twój przewodnik po zdrowiu

  1. Opisz swój problem. Pomożemy Ci znaleźć odpowiedź w bazie ponad miliona porad!
  2. Nie ma informacji, których szukasz? Wyślij pytanie do specjalisty.
Rozpocznij
7 6 3 , 6 6 9

odpowiedzi udzielonych przez naszych ekspertów

Rzetelnie + Bezpiecznie + Bezpłatnie

Relacje: Pytania do specjalistów

Czy to depresja przez mamę?

Hej! Ostatnio mam problem z mamą - ona mi dokucza i mnie zaczepia, ale gdy jej mówię, że ma przestać - nie ustępuje. Kłócę się z nią i pyskuję, wtedy ona mówi, że mam być grzeczna, ale nie jestem. Mam...

Hej! Ostatnio mam problem z mamą - ona mi dokucza i mnie zaczepia, ale gdy jej mówię, że ma przestać - nie ustępuje. Kłócę się z nią i pyskuję, wtedy ona mówi, że mam być grzeczna, ale nie jestem. Mam dosyć usługiwania jej i nie mogę z nią wytrzymać, przez nią płaczę codzinnie. PROSZĘ O POMOC!

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Co zrobić z nadopiekuńczością?

Nadopiekuńczość. Zostajesz mamą, dbasz o dziecko jak tylko możesz, ale czasem przeradza się to w chorobliwą nadopiekuńczość. Niektóre matki nie chcą popełniać tego samego błędu co z wcześniejszym dzieckiem i próbuję jeszcze bardziej je ograniczać, niedopuszczać od większości rzeczy,...

Nadopiekuńczość. Zostajesz mamą, dbasz o dziecko jak tylko możesz, ale czasem przeradza się to w chorobliwą nadopiekuńczość. Niektóre matki nie chcą popełniać tego samego błędu co z wcześniejszym dzieckiem i próbuję jeszcze bardziej je ograniczać, niedopuszczać od większości rzeczy, uniedostępniając im zasmakowania życia. Chłopcy są silnymi osobowościami, zaś dziewczynki słyną z wygłupów i błędów, które w życiu popełniają. Dlaczego dziewczyny mają mieć większą opiekę niż chłopcy?

Gdy chłopak staje się pełnoletni, rodzic nie martwi się o niego tak samo jak o dziewczynę (córkę). Wiele dziewczyn zaczęło zostawać w wieku niepełnoletnim lub świeżo po pełnoletności matkami. Czyja to wina? Wszyscy mówią że rodziców, bo "jak ją wychowałaś, tak teraz masz" - puszczałaś na nocne wybryki, pozwalałaś spać u koleżanek, nie wiedząc co robi i przyszła pewnego dnia z nowiną o ciąży. Niektóre matki, oglądając programy w telewizji o takich młodych dziewczynkach, które zostają matkami itd. zaczynają mieć bzika na punkcie swoich córek i synów. Czytając gazety o gwałtach na dyskotekach zabraniają im większość rzeczy. Przesada? Moim zdaniem tak, ale czy się mylę? Czasami lepiej porozmawiać z córką niż się na nią wydzierać i zabraniać wielu rzeczy. Czy nie najważniejsze jest poznanie swojej córki/syna i uzupełnianie swojej wiedzy o niej/nim, co powoduje spokojniejsze noce gdy pozwalasz jej wyjść, bo wiesz jaka jest i na co sobie pozwoli?

Czy po 20. roku życia można jej wszystkiego zabraniać? Po raz kolejny kłania się nadopiekuńczość. Zabranianie, awantury, bicie. Czy to już lekka przesada? Jest wiele osób które się buntują, ale i są rodzice którzy potrafią podnieść za to rękę. Czy to mądre posunięcie? Grożenie policją jeżeli nikt nic nie robi, a tylko odpyskowuje? Wiele dziewczyn, które tutaj siedzi, na pewno ma taką sytuację. Ale czasem psychika takiej osobie szybko pada i nie wie co robić. Niektóre uciekają, inne odbierają sobie życie, a inne się trują. Co pani psycholog by poradziła takim osobom?

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Mam depresję czy zwariowałam?

Witam. Mam 30 lat, jestem kobietą. 9 mies. temu urodziłam córkę. Nie radzę sobie z teściami, którzy są nachalni, władczy, manipulują moim mężem oraz częścią swojej rodziny. Przez tę sytuację i ciągłe afery, które wymyślają, przestałam radzić sobie sama...

Witam. Mam 30 lat, jestem kobietą. 9 mies. temu urodziłam córkę. Nie radzę sobie z teściami, którzy są nachalni, władczy, manipulują moim mężem oraz częścią swojej rodziny.

Przez tę sytuację i ciągłe afery, które wymyślają, przestałam radzić sobie sama ze sobą. Zrobiłam się nerwowa, płaczliwa. Każdy ich telefon lub przejeżdzanie obok ich domu (mieszkaja niedaleko i nie da się go ominąć gdy wracamy "z miasta") powoduje u mnie drgawki, trzęsienie rąk, nudności, uczucie ociężałych, mdlejących nóg, zawroty głowy i intensywne pocenie się.

Po każdym ich telefonie z jakąś awanturą (ciągle wymyślają preteksty by dzwonić i wrzeszczeć, wysyłać obraźliwe smsy czy po prostu intrygować miedzy mną, a mężem) mam zarwaną noc. Z reguły objawia się to trzęsieniem, uczuciem lęku, wprost przerażenia, i nudnościami. Taki "atak" trwa zazwyczaj do 1 godz do 3. Budzę się już z uczuciem przerażenia, za chwilę dochodzą nudności i trzęsiawka.

Czy ja zwariowałam? Gdzie mam się udać po pomoc? Czy to nerwica? Czy mam prawo żądać od męża zerwania kontaktów z jego rodzicami? Taka sytuacja trwa od dnia naszego ślubu, ok. 3 lat. Chcą byśmy dawali im i drugiemu ich synowi pieniądze, bo im nie chce się pracować. Byśmy nawet meble w domu ustawiali tak, jak oni chcą. Planują nam wszystko i żądają byśmy ich plany realizowali.

Bardzo proszę o poradę. Nie radzę sobie już ze sobą, a przez to nie mam cierpliwości do dziecka. Ono też jest nerwowe, skoro u nas w domu są ciągłe awantury. Teściowie rozbijają mi rodzinę od środka. Z góry dziękuję.

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Jak porozumieć się z mamą?

Od jakiegoś czasu nie mogę dogadać się z mamą. Mam 20 lat, a mama dalej traktuje mnie jak małą dziewczynkę. Przed każdym moim wyjściem z domu jest kłótnia. Nawet znajomi zaczynają się ze mnie śmiać, że zawsze muszę się prosić...

Od jakiegoś czasu nie mogę dogadać się z mamą. Mam 20 lat, a mama dalej traktuje mnie jak małą dziewczynkę. Przed każdym moim wyjściem z domu jest kłótnia. Nawet znajomi zaczynają się ze mnie śmiać, że zawsze muszę się prosić o "przepustkę". Zaczyna mnie to przerastać, bo nikt z grona moich znajomych nie ma takich problemów. Przez tę sytuację zaczynam odstawać od towarzystwa :-( Moja mama jest bardzo nerwową i wybuchową osobą i zawsze musi być tak jak Ona chce. Ja niestety mam podobny charakter. Nie wiem już jak się dogadać. Proszę o pomoc.

Jak rozwiązać problem z mamą?

Witam! Od pewnego czasu moja mama cały czas na mnie krzyczy. Już nie wiem co mam robić. Próbowałam z nią rozmawiać, ale to nic nie daje. Ona mówi, że powinnam iść do psychologa. I że to ja jestem zła...

Witam! Od pewnego czasu moja mama cały czas na mnie krzyczy. Już nie wiem co mam robić. Próbowałam z nią rozmawiać, ale to nic nie daje. Ona mówi, że powinnam iść do psychologa. I że to ja jestem zła i cały czas pyskuję, ale ja po prostu próbuję się bronić, bo ona cały czas na mnie krzyczy!:(:( Już sama nie wiem co mam robić. Rozmawianie z nią nic nie pomaga! Oliwia

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Jak przetrwać z nadopiekuńczą matką?

Witam, mam 23 lata, jestem chłopakiem i mam problem ze swoją matką. Mianowicie chodzi o to, że mama traktuje mnie jak małe dziecko i bardzo mi to przeszkadza - oczywiste jest, że się z tym nie zgadzam i często się...

Witam, mam 23 lata, jestem chłopakiem i mam problem ze swoją matką. Mianowicie chodzi o to, że mama traktuje mnie jak małe dziecko i bardzo mi to przeszkadza - oczywiste jest, że się z tym nie zgadzam i często się denerwuję jak usłyszę jakieś dziecinne stwierdzenia co do mojej osoby itp. Dobrze, że uprawiam biegi i jakoś swoją złość odreagowuję. Mieszkam z rodzcami, pracuję (odkładam na mieszkanie - chcę się wyprowadzić, bo psychicznie z w/w powodu nie wytrzymuję), mam dziewczynę, z którą jestem 3 lata i jestem z nią szczęsliwy, niedawno obroniłem licencjat. Aktualnie potrzebuję rady jak sobie z tym radzić, póki jeszcze z nimi mieszkam.

Chciałbym też dodać, że wszystko się nasiliło po czerwcowych zaręczynach. Odczuwałem, że matce stała się jakaś wielka krzywda, gdy przy kolacji poinformowaliśmy ich, że się zaręczyliśmy. Po kilku dniach "czułości" się nasiliły i jest tak do dziś. Nie mam ochoty słuchać tego, naprawdę. Mam siostrę w wieku 29 lat, która mieszka ze swoim narzeczonym - nie chciałbym popełniać takich samych błedów jak ona w moim wieku, bo przeżywała to co ja teraz i się na to godziła, i robiła wszystko tak, jak mamusia każe, a teraz wychodzi jej niezaradność.

Jak sobie z tym radzić? Serdecznie dziękuje za odpowiedź i kilka rad - chodź domyślam się, że jedną z nich bedzie wyprowadzenie się, co chcę uczynię jak najszybciej - które pomogą mi przeżyć psychicznie takie zachowanie.

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Jak poradzić sobie z mamą?

Hej. Przeczytałam chyba już wszystkie możliwe wątki o strachu, rodzicach itp., ale sama już nie wiem co robić. Moja mama ma problemy. Strasznie dużo pracuje, od dziecka zostawałam sama z siostrą w domu i miałyśmy wtedy posprzątać, wyplewić ogródek itp....

Hej. Przeczytałam chyba już wszystkie możliwe wątki o strachu, rodzicach itp., ale sama już nie wiem co robić. Moja mama ma problemy. Strasznie dużo pracuje, od dziecka zostawałam sama z siostrą w domu i miałyśmy wtedy posprzątać, wyplewić ogródek itp. W ogóle jest strasznie wymagająca, sama wie wszystko najlepiej, nikt nie może się odezwać jeśli myśli inaczej niż ona.

Dodam, że w życiu strasznie dostała po *upie. Została zgwałcona, z tego wyszło dziecko, później była z moim ojcem, który był alkoholikiem (dzięki Bogu już nie pije), teraz ma rozdwojenie jaźni. Myślę, że to troche przez nią. Ona go nienawidzi. Z obojgiem osobno dobrze mi się gada, ale jak nie daj Boże są w jednym pomieszczeniu, zaczyna się wojna.. W ogóle to strasznie ją kocham i jak robię, to czego ona chce, to naprawdę jest super, no ale...

Od zawsze dostawałam lanie, nawet za 4 w szkole, strasznie się jej bałam. Chowałam przed nią plecak, żeby tylko nie zobaczyła szlaczka, który mógł być dla niej np. za krzywy, za brzydki itp. W ogóle u nas w domu się nie rozmawia, nie jemy razem, właściwie nic razem nie robimy, na świętach jest grobowa atmosfera, nienawidzę świąt.

Ale mam do niej szacunek, bo pomimo tylu złych rzeczy w jej życiu, udało się jej wybudować taki duży dom, umeblować go, wykarmić nas. Ale tak szczerze to wszystko tak na pokaz jest. Ludzie myślą, że jesteśmy bogaci, a tak wcale nie jest. Często przez cały tydzień wpierdzielamy ziemniaki ze śmietaną, albo kaszę mannę, ale nie mam o to pretensji. Chodzi o to, że nie mogę robić tego co ja chcę, bo np. co ludzie powiedzą, zaraz jest awantura.

Mimo tego jak ją kocham - całe życie marzyłam o tym, żeby wyjechać na studia. W tamtym roku udało mi się, do tego poznałam niesamowitego chłopaka, pech chciał, że na stancji. Kocham go ponad życie, ale niestety nie spodobał się mamie. Ma do mnie ciągłe pretensje, że pojechałam się k*rwić a nie uczyć:( Dodam, że wcześniej albo ukrywałam fakt, że chłopaka mam, albo tak mi dogadywała, że czułam się jak kompletne zero. Nazywała mnie dziwką, wmawiała mi, że tak naprawdę to nikt mnie nie kocha, nie lubi, że nie mam przyjaciół, bo ludzie są fałszywi.

W końcu trafiłam do psychologa, miałam depresję, przez pół roku siedziałam w domu, albo w jej firmie (moi znajomi mówią, że to jest mój dom) i płakałam. Całe życie zresztą haruję w jej firmie i jej pomagam, a jak się zbuntuję to zaraz krzyk, że jestem bezczelna. Właściwie nigdzie nie wychodzę, zazwyczaj mi nie pozwala, ale często nawet nie pytam, bo się boje tego jak tym razem mnie obrazi.

Ale wracając do mojego chłopaka. Uparłam się, mam dosyć takiego życia, ciągłego strachu. Nawet nie wiecie jak bardzo się boję, jak jest w domu, jak mam ją o coś poprosić. W ogóle to mam jakąś nerwicę, duszę się w nocy, serce mnie boli, nie mogę nic zjeść, a jak już w siebie wpycham to zaraz wymiotuję. Ważę 44 kg. Cały czas jest jakaś kłótnia:/ A więc, mama zabroniła mi się spotykać z Krzyśkiem. Bo ja powinnam mieć lekarza, albo prawnika, bo takiego to dużo w domu nie ma, a kasę przynosi.

Wiecznie mi wmawia, że miłości nie ma i że kiedyś jej podziękuję, że teraz nie pozwala mi się spotykać z Krzyśkiem. On mieszka w jej rodzinnym mieście, dowiedziała się, że brał psychotropy i na tej podstawie uważa, że bedzie mnie bił. Jestem z nim juz 8 miesięcy i jest najcudowniejszym człowiekiem jakiego w życiu spotkałam. On jedyny mnie wspiera, ale nie o niego tu chodzi. Pewnego dnia się zawzięłam w sobie i pogadałam z mama. Jak jej powiedziałam, że mam myśli samobójcze to mi odpowiedziała, że każdy przygłup myśli o śmierci, jak jej powiedziałam, że serce mnie boli i się dusze w nocy, to spytała sie czy ja się zastanawiam czy ją coś boli...

Mam już dosyć tego strachu, bo nawet teraz boję się czy zaraz nie wróci z pracy... Tak samo ma i moja siostra, ale ona boi się jej do tego przyznać. Więc zdecydowałam, że nie bedę nikogo w to wciągać. Ostanio mama wydarła się na mnie, że nie zdążyłam czegoś zrobić i że ona straciła przez to 120 zł. Pracuję miesiąc (wróciłam ze studiów, niestety miałam zapalenie oskrzeli i nie mogłam przystąpić do egzaminów), dzień w dzień po 13-14 godzin i nie dałam rady. Tym bardziej, że dołożyła mi masę nowych zadań 15 min przed przyjściem klienta.

Wkurzyłam się i wyszłam. Jeszcze za mną krzyczała, że mam nie wracać do domu i że straciła córkę i że mam trzymać sie od niej z daleka. Poszłam do Krzyśka. Całą noc płakałam, on mnie pocieszał. Czekałam na tel. od mamy - nie dostałam go. Rano ojciec dzwonił, że zaraz przyjedzie do tego k***sa (Krzyśka) i że wzywa policję. Do k*rwy nędzy ja mam 20 lat! Poprosiłam Krzyśka odwiózł mnie do domu, pod domem ojciec na niego napadł, że jest gnojem i p***em i że ma się trzymać ode mnie z daleka.. Kazał mu odjechać, wiec odjechal.

Ja zostałam. Chciałam umrzeć. Nazywano mnie k***wą i wszystkim co najgorsze. Nie mialam nawet sily sie tłumaczyć, zresztą i tak nikt by nie wysłuchał... Następnego dnia wszyscy udawali, że wszystko jest ok, że nic się nie stało. Właśnie wtedy zaparłam się na tę rozmowę, z której, jak sami widzicie, nic nie wyszło. Matka tylko ciągle powtarzała mi, że ona już nie ma córki i że się mnie wstydzi... Kolejne dni to nastepne udawanie, że nic się nie stało. Powiedziała jeszcze, że jak mi nie pasuje to mogę się wynieść, ale że moje dzieci nigdy nie bedą się bawiły na jej podwórku. Do tego oddała za prezent na dzień matki.

Ja jestem wykończona. Ile bym nie pracowała i tak jest niewystarczająco, nie mam już sił na nic. Kogo nie spotkam na mieście mówi, że wyglądam jak śmierć. Do tego w firmie cały czas mnie krytykuje, upokarza przed klientami. Nawet nie wiem czy zdaje sobie z tego sprawę... Od zawsze marzylam o studiach w Krakowie. Nigdy jej to nie przeszkadzalo, dopóki nie dowiedziala się, że Krzysiek też tam idzie. Teraz non stop powtarza mi, że nie będę się "k***ić" pod przykrywką studiów.

Ostatnio chłopak namawia mnie do wychodzenia z domu. Więc to robie często tylko rzucając, że wychodzę i wróce wieczorem. Spotykam się z dawnymi znajomymi, ale tylko udaję. Wcale nie chce mi się śmiać jak opowiadają żarty, ani cieszyć się z ich nowych miłości. Denerwuje mnie, że ludzie są weseli, że gwiżdżą idąc ulicą. Jak wrócę, to boję się nawet umyć zęby, żeby przypadkiem mama nic nie powiedziała. Od razu po schodkach na górę. Codziennie rano budzą mnie jej kroki, tylko czekam, aż wyjdzie z domu, aby zacząć się zbierać. Jak już muszę pojechać z nią nie siadam z przodu. Nie mogę na nią patrzeć.

Wszystko doprowadza mnie albo do agresji albo do płaczu. Chłopak cały czas mi powtarza, że nie jestem zła, brzydka, głupia. Że dużo umiem, że mama nie ma racji. Dodam, że z jego mamą mam dobry kontakt, chociaż też się jej panicznie boję, tego co pomyśli, powie. Każdą prośbę traktuję jak atak, np. Krzysiek poprosi mnie o głupią herbatę, a ja już myślę, czy oby nie za rzadko mu ją robię, że musi o nią prosić. Paranoja.

Co ja mam zrobić? Błagam niech ktoś mi pomoże! Wyprowadzić się? No ale gdzie wyrobię na studia? Do tego cała rodzina mnie wykreśli, bo jaka to ja nie będę. Matka tyle haruje, żebym miała co jeść, a ja jak się jej odwdzięczam...

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Nie widzę szans na to, żeby dogadać się z siostrą. Jak osiągnąć spokój i równowagę?

Witam. Nie wiem już co dalej robić z tym wszystkim… Mam 29 lat, mieszkam z rodzicami i dwoma siostrami w wieku 38 i 39 lat - jestem najmłodszym dzieckiem, rodzice mieli po 43 lata jak się urodziłam. Odkąd pamiętam -...

Witam. Nie wiem już co dalej robić z tym wszystkim… Mam 29 lat, mieszkam z rodzicami i dwoma siostrami w wieku 38 i 39 lat - jestem najmłodszym dzieckiem, rodzice mieli po 43 lata jak się urodziłam. Odkąd pamiętam - rodzice stale się kłócili o wszystko, nawet rozlana woda była pretekstem do kłotni.

W marcu tego roku ojciec zmarł, od 2 lat chorował na miażdzycę, dostał zatoru o 5. rano. Mama od 15 lat choruje na serce, miała operację na zastawkę serca. Nawet zbytnio tego tak nie odczułam nie miałam z nim silnego kontaktu emocjonalnego - przeraża mnie jedynie śmierć, pogrzeb, trumna i że coś się skończyło. Nawet nigdy do ojca nie mówiłam "tato" czy "ojciec" - to słowo jest mi zupełnie obce, zawsze do niego mówiłam "ty". Tak się zwracałam. Średnia siostra w ogóle się nie odzywała do niego przez całe życie - wiecznie się kłócili.

Po skończeniu szkoły usiłowałam znaleźć pracę. Znalazłam, ale zachorowałam - od prawie 10 lat bolała mnie głowa, smutek w domu, jak przychodziłam to stale był tylko płacz i kłótnie. Bardzo silnie przeżywałam, jak rodzice się kłócili, wieczny stres. Pamietam od dziecka to uczcucie. Wiecznie się bałam przyjść do domu, bo nigdy nie wiedziałam co zastanę. W zeszłym roku od wujka dowiedzialam się, że mieli jeszcze moi rodzice jedno dziecko, dziewczynkę. Moja najstarsza siostra zmarła 40 lat temu, przeżyła 9 m-cy, zmarła w wigilię na zapalenie płuc. Dzisiaj miałaby 41 lat…

Z początku lekarze nie wiedzieli co mi jest. Byłam strasznie nerwowa. Po sprawdzeniu tarczycy neurolog stwierdził, jak to wtedy okreslił, kwitnącą nerwicę. Od 3 lat biorę S*** i Z*** przy ciężkich dniach. Po śmierci ojca poczułam ulgę, myślalam, że już skonczą się kłótnie, będzie spokój, ale nie…

Problem jest ze średnią siostrą: 4 lata temu przyprowadziłam do dmu chłopaka, jestesmy ze sobą już ponad 7 lat, mieszkamy kawałek od siebie i dlatego, z początku, raz on nocował u mnie, raz ja u jego rodziców. Jego rodzice zaakceptowali mnie, jego rodzina mnie lubi, moi rodzice też bardzo go polubili, ale niestety - odkąd średnia siostra dowiedziała się, że mam kogoś stale robi mi awantury.

Z początku zawsze uważała, że mnie nic się nie należy, w domu, jak przechodziłam, wyzywała mnie, poniżała - wtedy postanowiłam, że dobuduję sobie osobne wejście do domu i tam zrobię sobie mieszkanie. Tak zrobiłam. W tym roku, po ciążkich bojach z urzednikami i firmą budowlaną, dobudowałam, ale co z tego - myślałam, że będę mieć spokój, ale nie - siostra nie pozwala nic głośnego mi robić, a przy budowie wiadomo, że walą młotkiem. Z tego powodu stale robi mi awantury. Nie wiem już co mam robić.

Czy po prostu sprzedać tę moją połówkę i mieszkać gdzie indziej? Naprawdę dłużej się tak nie da. Ona o byle co zaraz wszczyna kłótnie, bardzo zazdrości tego, że ja mam chłopaka - przyjaźnimy się, kochamy, a ona nie ma nikogo mimo swich 38 lat. Strasza (39 lat) też nigdy nikogo nie miała, ale jakoś się dogaduję z nią. Ze średnią niestety się nie da… Nie wiem jak to dłużej wytrzymam.

Co robić dalej? Tutaj włożyłam swoje całe oszędności, myślałam, że będę mieć spokój, bo dom i ogród taki duży, ale nie… Nie wiem już co robić, ile jeszcze wtrzymam jej przekleństwa, wyzwiska, ciągłe kłótnie o wszystko… Marzę jedynie o spokoju. Zawsze tylko o tym marzyłam.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Jak rozmawiać z rodziną?

Witam. Mam problem z rodziną... Od zawsze traktują mnie jak służącą, mam młodszego brata o 4 lata, który ciągle siedzi przed komputerem i się na mnie drze. Ja zaś sprzątam w domu, zmywam naczynia, zawsze chodzę do sklepu itd. Ogólnie...

Witam. Mam problem z rodziną... Od zawsze traktują mnie jak służącą, mam młodszego brata o 4 lata, który ciągle siedzi przed komputerem i się na mnie drze. Ja zaś sprzątam w domu, zmywam naczynia, zawsze chodzę do sklepu itd.

Ogólnie się staram, myślę bardziej o innych niż o mnie, staram się jak mogę, a oni nadal na mnie krzyczą, czuję się jak służąca, nie mają chyba do mnie szacunku. Nieraz rozmawiałam z matką o tym jak się czuję, że mam ochote sie zabić itp., a ona tylko krzyczeć potrafi i mówić: "nie gadaj takich głupot". I tak zawsze. Pytałam się jej, czy mnie kocha, a ona: "ogarnij się i co ty w ogóle mówisz". Mam chłopaka, z którym spotykam się często, a ojcu nie podoba się fakt, że spałam z nim w wakacje, lecz w pokoju tym samym, co rodzice. Matka nie jest dokońca przeciw temu, ale nie chce się kłócić z ojcem, więc ustępuje mu i jest za nim.

Wszystko dla wszystkich robię i nikt tego nie docenia, oprócz mojego chlopaka. Ostatnio powiedzieli, że zabiorą mi tel. i komputer i nie będę mieć z nim kontaktu... Z domu też wypuścić mnie nie chcą, nawet jak chciałam z nim iść do kościoła. Mam prawie 18 lat, a tak mnie traktują... Ja nie wiem co robić - chłopak mówi, abym rozmawiała z matką do skutku, ale ja tracę nadzieję...

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Moi rodzice na nic mi nie pozwalają, a ciągle czegoś ode mnie oczekują. Jak to wytrzymać?

Jestem 15-letnim chłopakiem. Teraz mam wakacje, ale nic ciekawego nie robię, ponieważ nie mogę wieczorem wyjść z domu, kiedy inni mogą, albo codziennie muszę pomagać rodzicom. Co chwila każą mi sprzątać albo układać drewno. Już mi z tym ciężko...
odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Rodzice ciągle tylko ode mnie wymagają, a ja już nie mam siły, żeby temu sprostać. Co robić?

W tamtym roku ukończyłam 2-letnie studium medyczne z bardzo dobrym wynikiem na egzaminie końcowym. Miałam wielu przyjaciół i znajomych, jednym słowem mówiąc - dusza towarzystwa. Byłam dziewczyną wesołą, ambitną, z dużymi perspektywami...Teraz tak nie jest;( Odkąd pamiętam moi rodzice byli...

W tamtym roku ukończyłam 2-letnie studium medyczne z bardzo dobrym wynikiem na egzaminie końcowym. Miałam wielu przyjaciół i znajomych, jednym słowem mówiąc - dusza towarzystwa. Byłam dziewczyną wesołą, ambitną, z dużymi perspektywami...Teraz tak nie jest;(

Odkąd pamiętam moi rodzice byli strasznie wymagający, nigdy mnie nie chwalili tylko w większości zbywali milczeniem lub krytykowali: że mam za niskie wyniki, że inni o wiele lepiej sobie poradzili i twierdzili, że do niczego się nie nadaję. Rok temu podjęłam studia licencjackie - w pierwszym semestrze zaliczyłam wszystkie egzaminy bez problemu, a mimo to moi rodzice cały czas nie pochwalali mojego wyboru i uważali, że nie nadaję się na studia, bardzo mnie to bolało, że własni rodzice dalej nie wierzą we mnie.

Zaczęłam czuć się tym wszystkim przygnieciona, coś pękało i na zajęcia zaczęłam chodzić z przymusu, odsuwałam się od całej grupy uważając, że do niech nie pasuję, że jestem gorsza. W rezultacie zrezygnowałam ze studiów... W tym roku przeprowadziłam się do innego miasta, po raz kolejny podjęłam nowy kierunek, ale boję się, że powtórzy się ta sama sytuacja.

Każde wyjście do ludzi wywołuje u mnie strach i poczucie braku własnej wartości i poddenerwowanie, jakby każdy wiedział, że jest coś nie tak. Z chłopakiem też coraz trudniej się rozmawia - brakuje mi tematów do rozmowy, po prostu nie wiem o czym mam z nim rozmawiać, powoli czuje jak się oddalamy, a on zaczyna traktować mnie jak zabawkę…

Nie potrafię sobie z tym poradzić i robi sie to coraz bardziej uciążliwe. Nie wiem czy leki typu Deprim rozwiążą mój problem, jeśli nie - to jaki lek byłby skuteczny? Proszę o pomoc, ponieważ wolałabym uniknąć wizyt u lekarza, bo jest to dla mnie bardzo trudne…

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Samotność, wycofanie i nieśmiałość nastolatka a brak przyjaciół

Witam. Jestem siedemnastolatkiem. Kiedy przypominam sobie swoje dzieciństwo pamiętam że zawsze byłem gorszy od rówieśników i na uboczu. Dzisiaj jest gorzej. Kiedyś byłem radosny, śmiałem się i bawiłem, wychodziłem z domu. Jakieś 4 lata temu uświadomiłem sobie, że chyba jestem...

Witam. Jestem siedemnastolatkiem. Kiedy przypominam sobie swoje dzieciństwo pamiętam że zawsze byłem gorszy od rówieśników i na uboczu. Dzisiaj jest gorzej. Kiedyś byłem radosny, śmiałem się i bawiłem, wychodziłem z domu.

Jakieś 4 lata temu uświadomiłem sobie, że chyba jestem gejem - w szkole było około 3 kolegów, którzy mi dokuczali. Kiedy wracałem ze szkoły kładłem się i płakałem. Obecnie (jestem już w LO) jest fatalnie. Chociaż dokuczanie skończyło się, to nie mam żadnego kolegi ani przyjaciela, z którym mogę porozmawiać, spotkać się, gdzieś się wyrwać.

Są dni, że płaczę codziennie. Powodów jest wiele - samotność, czy niskie wyniki w nauce. Lubię obserwować ludzi, patrzeć co robią, patrzeć w oczy. Bardzo boli mnie, kiedy widzę szczęśliwych, roześmianych ludzi, np. idących sobie gdzieś. Chyba brak mi pewności siebie, jestem cichy. Boje się do kogoś zagadać, bo na pewno mnie odepcha i wyśmieje. Na lekcjach też jestem cichy, chyba tracę przez to trochę.

Bardzo odróżniam się od otoczenia, nie bawi mnie to, co bawi ich, mam całkiem inne zainteresowania, słucham innej muzyki. Od dawna mam myśli samobójcze często się pojawiające. Myślę o tym jak inni będą się cieszyć, kiedy mnie tu nie będzie. Mam problem ze skupieniem uwagi, myślę niewiadomo o czym. Często mam bezsenne noce, myślę o czymś i nie potrafię przestać, nie potrafię pozbyć się myśli.

Mimo ogólnego załamania mam bardzo wiele marzeń, które bardzo chciałbym spełnić. Chciałbym mieć kolegów, poznawać nowe miejsca, cieszyć się życiem. Jako że nie mam komu się wygadać - często swoje smutki przelewałem w wiersze, ale ostatnio zaprzestałem pisać, bo uznałem, że to co piszę jest do niczego. Tak samo jest ze zdjęciami, lubię fotografować przyrodę, budynki, piękno, jednak przez ostatnie jakieś 10 miesięcy wszystko ustało - publikuję mało zdjęć na swojej stronie, bo wiem, że nikogo to nie interesuje.

Od 10 miesięcy kocham się w koledze z klasy. Pisałem do niego podając się za dziewczynę, sporo rozmawialiśy, wymieniliśmy zdjęcia, ale on się o wszystkim dowiedział (ode mnie, sam mu wszystko napisałem jak było). Prosi mnie o skasowanie zdjęć, jednak jakoś nie potrafię tego zrobić. Chodzę smutny, zgarbiony, unikam ludzi - szczególnie młodych.

Czasami, kiedy np. idę ulicą i spotykam ludzi w moim wieku, którzy rozmawiają ze sobą i się śmieją, to mam wrażenie, że to właśnie mój widok tak ich rozbawił, to jest okropne uczucie. Do rodziny nie mam zaufania, moje stosunki z rodziną są na dystans. Lepiej rozmawia mi się z osobami dorosłymi, wiele starszymi ode mnie. Jestem jakby oderwany od świata, oderwany od czasu. Żyję niewiadomo jak, z dnia na dzień. Kiedy myślę co będzie za kilka lat, nie widzę nic. Nie wyobrażam siebie jako studenta itd.

Coraz częśćiej odnoszę wrażenie, że zginę młodo, albo wyląduje z zakładzie dla psychicznie chorych. Przepraszam, że ten list jest tak chaotycznie napisany, ale nie potrafię uporządkować myśli. Z góry dziękuję za odpowiedź.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Czy warto dalej być razem?

Mam 31 lat i wraz z partnerem - 29 lat, wychowuję niespełna 2 letnie dziecko, chłopca. Z ojcem mojego dziecka znam się od prawie 6 lat. Poznaliśmy się, kiedy ja mieszkałam sama w wynajmowanym mieszkaniu, zaś mój chłopak wraz z...

Mam 31 lat i wraz z partnerem - 29 lat, wychowuję niespełna 2 letnie dziecko, chłopca. Z ojcem mojego dziecka znam się od prawie 6 lat. Poznaliśmy się, kiedy ja mieszkałam sama w wynajmowanym mieszkaniu, zaś mój chłopak wraz z rodzicami i dziadkami (rodzicami matki). Ponieważ moja sytuacja materialna została poważnie zachwiana tzn. straciłam pracę z dnia na dzień i nie było mnie stać na dalsze, samodzielne wynajmowanie mieszkania, mój chłopak zaproponował, abym zamieszkała z nim wraz z jego rodziną.

Przystałam na takie tymczasowe rozwiązanie ponieważ mam mamę i 2 starszego rodzeństwa, z czego siostra usamodzielniła się i mieszka z mężem, a mama wraz z bratem i swoją siostrą w 35 metrowej kawalerce. Zgodziłam się, mimo iż proponowałam również chłopakowi, abyśmy wspólnie wynajęli mieszkanie, oczywiście jak tylko uda mi się znaleźć nową pracę.

Sytuacja mojego chłopaka była następująca: 3 miesiące wcześniej zakończył prawie 4-letni związek, odbywał służbę wojskową niespełna 4 km od własnego domu, toteż widywał się 2 razy w tygodniu z rodziną. Rodzice Pawła mieszkali również w trudnych warunkach, dom nadawał się właściwie do zburzenia, ze względu na "ząb czasu", który, niestety,  spowodował poważne zachwianie konstrukcji domu. Warunki w domu też trudne, ciasna sypialnia rodziców, salon połączony z kuchnią i malutki 2,5/3 pokoik mojego chłopaka. Salon zajmowali dziadkowie mojego chłopaka i tam toczyło się ich codzienne życie. Działka bardzo ciasna, bez mediów, własna studnia.

Chociaż na zdrowy rozsądek wydawałoby się, że mieszkanie 6 osób w takich warunkach jest niemożliwe, zgodziłam się entuzjastycznie, ponieważ uczucie między nami było silne i obydwoje wiedzieliśmy, że znaleźliśmy swoją drugą połówkę. Mojemu chłopakowi kończyła się służba, tymczasem ja całe te dni spędzałam sama w domu. Piszę sama, bo właściwie od początku czułam dziwny opór w porozumiewaniu się z przyszłymi teściami i ich rodzicami. Teściowa zawsze jasno wyrażała swoje zdanie, często zupełnie odmienne niż moje, ale postanowiłam być biernym słuchaczem i nie powodować konfliktów. Ona natomiast urażała mnie niemal na każdym kroku, nigdy nie pytała mnie o zdanie na dany temat, tylko z chlubą wyrażała własne opinie.

Było mi przykro, ale w zawsze w takich chwilach przyświecała mi myśl, że przecież nie wiąże z nią swojego życia, ale z jej synem, który mnie przecież kocha. I tak znosiłam wszystkie jej docinki, uwagi i poglądy w zupełnej samotności. Kiedy mój chłopak dopełnił służby i po 2 miesiącach powrócił do domu sytuacja bardzo się zmieniła. Teściowie zwoływali często zebrania w późnych porach wieczornych, wyciągając nas już z łóżka i domagali się, abyśmy jak najszybciej znaleźli pracę. W gruncie rzeczy rozumiałam ich, ponieważ mój zasiłek był niewielki i starczał tylko na moje potrzeby, zaś chłopak nie miał jeszcze pracy.

Ponadto jego rodzice postanowili zbudować nowy dom na tej samej, ciasnej działce, więc przez okres pół roku koczowaliśmy wszyscy w garażu. Teściowie zaproponowali nam, abyśmy zajęli poddasze w nowym domu, bo mieszkanie razem wychodzi wszystkim taniej. Dodatkowo, kiedy podjęłam pracę i próbowałam stworzyć kalkulację miesięcznych wydatków, teściowa śmiała się ze mnie i coraz bardziej sugerowała, ze kieszeń we wspólnym domu powinna być wspólna. Nigdy nie zapytała nas o plany, zakładając z góry, ze skoro ona ma syna jedynaka, to nie widzi innej możliwości, jak tę, abyśmy mieszkali w jednym domu.

Oczywiście niezbyt spodobał mi się ten pomysł, ponieważ mieszkanie z nimi zawsze traktowałam przejściowo i myślałam poważnie nad kupnem własnego mieszkania, co zresztą z mojego punktu widzenia, przy obecnym rynku, wydawało mi się nieosiągalne w pojedynkę, liczyłam natomiast, że kiedy razem będziemy pracowali, może początkowo wynajmując mieszkanie, w końcu weźmiemy wspólny kredyt i zaczniemy dorosłe życie tylko we dwoje. Mój chłopak nadal nie miał pracy, za to czas wolny angażował głównie w pomoc przy budowie domu teściów, ja również pracowałam fizycznie przy wyburzaniu starego domu oraz fundamentach nowego domu.

Spędzałam cały ten czas u Pawła, zapominając prawie o własnej rodzinie. Czasami nie miałam już siły, bo kiedy przychodziłam z pracy od razu przebierałam się i na nowo do ciężkiej roboty. Zaręczyliśmy się po roku znajomości. Myślałam, że idąc za ciosem wkrótce weźmiemy ślub i zaczniemy życie razem. Kiedy przebąkiwaliśmy coś na temat ślubu, teściowie bez ogródek dali mi do zrozumienia, ze oni będą partycypować w wydatkach i organizowaniu wesela.

Od jakiegoś już czasu czułam podświadomie jak teściowie próbują wpłynąć na decyzje Pawła, jak próbują dyktować nam swoje warunki, jako, że mieszkaliśmy z nimi. Chodziło tu o główne kwestie takie jak praca Pawła, jego wykształcenie, nasze mieszkanie u nich, oczekiwania wobec mnie. Rozmowy te przebiegały w atmosferze tajemnicy przede mną, tzn. rodzice wołali Pawła pod jakimś pretekstem do swojej sypialni późnym wieczorem, a nad ranem lub jeszcze tego samego wieczora Paweł zadawał mi pytania w stylu: "czy ja przypadkiem nie jestem pod twoim pantoflem?" lub oznajmiał mi plany na kolejne dni: jutro nie będzie mnie w domu cały dzień, bo jadę z tatą załatwiać to czy to...

Czułam się fatalnie, bo wracałam po pracy do domu, w którym czułam się obco, nie miałam z kim porozmawiać, nie chciałam korzystać z tel. stacjonarnego, a połączenia kom. były wówczas dość drogie, nie miałam w okolicy żadnej przyjaciółki, z którą mogłabym się spotkać, mama z bratem mieszkała 40 km dalej, a w miejscowości gdzie mieszkają teściowie jest mało autobusów albo wiecznie są korki, w których stoi się czasem 2 godziny.

Sytuacja stała się dla mnie beznadziejna, bo życie moje zaczęło wyglądać tak, że po pracy wracałam zmęczona i zniechęcona wszystkim. Kiedy chciałam pomagać okazywało się, że pod nieobecność taty Pawła nie mogłam i tak w niczym pomóc, nawet Paweł, gdy czasem chciał zabrać się za coś w swoim wolnym czasie non stop słyszał – „nie ruszaj, jak wróci tata to zadecyduje”, nawet jeśli chodziło tylko o przestawienie mebla z kąta w kąt.

W gruncie rzeczy nasze życie prywatne cierpiało coraz bardziej, bo nie mieliśmy czasu na wspólne wyjścia, na spotkania z przyjaciółmi i w ogóle na spotkania we dwoje. Kiedy w jakąś niedzielę chciałam spędzić 2 - 3 godz. sama z Pawłem okazywało się nagle, że jest coś do zrobienia, albo, że Paweł musi pojechać po zakupy, albo do centrum budowlanego itp. Nigdy nie było czasu dla mnie, a ja siedziałam sama jak kołek w starym domku lub garażu i zaczęłam powoli wpadać w stany załamania.

Zachowanie teściów wobec mnie było coraz bardziej bezpośrednie, a wręcz natarczywe. Najgorsze było w tym to, że mój chłopak nie widział nigdy w tym nic złego. Rodzice jego traktowali nas jak małe niezaradne dzieci, którym trzeba zaplanować życie i którzy nade wszystko muszą odwdzięczać się posłuszeństwem. Każda próba autonomii była przez nich odbierana jako bunt, na który reagowali w ten sposób, że przestawali się do nas odzywać na kilka dni, po czym Paweł jak skruszone dziecko musiał kajać się przed nimi, aby wszystko wróciło do porządku. A nie było.

Teściowie non stop wymagali od nas czegoś, a ze mnie próbowali zrobić czarną owcę, która buntuje ich syna przeciwko nim. Kiedy odmówiłam kiedyś zjedzenia kotleta, uzasadniając, ze mam cholesterol ponad normę, teściowa bez ogródek rzuciła do mnie: "tylko głupek może tak sądzić". Kiedy sprzeczałam się o coś z Pawłem, ona podeszła do niego i powiedziała: "daj spokój, głupiemu trzeba ustąpić", kiedy splądrowała nasz notes, który woziliśmy w samochodzie i zobaczyła moje zapiski, wyrwała kartkę i napisała na kolejnej jakieś swoje przemyślenia, dając mi tym samym do zrozumienia, że ona to czytała.

Kiedy podsłuchała naszą rozmowę na temat życia religijnego, wtrąciła następnego dnia, że wiara w Boga to wymysł dla ludzi głupich i łatwowiernych, księża to pedały i złodzieje. W domu przy zwykłych czynnościach zaczęła wtrącać się we wszystko, dając mi non stop reprymendy, że to robi się tak i tak, a nie tak jak ja to robię. W efekcie doszłam do wniosku, ze skoro każde nasze spotkanie na jakimkolwiek gruncie przynosi więcej złego niż dobrego to lepiej się nie spotykać. Przestałam uczestniczyć we wspólnych posiłkach, przy których nigdy nie można było spokojnie zjeść, bo zawsze teściowie poruszali albo tematy, które powodowały nasz stres, albo obgadywali swoich "przyjaciół".

Zaczęłam wkrótce widzieć inne rzeczy – teściowie nie mają żadnych zaprzyjaźnionych sąsiadów, z wszystkimi żyją w konflikcie, wychodzą z założenia, ze inni im wszystkiego zazdroszczą, teść ma konflikt ze swoją matką i bratem, który mieszka 500 metrów dalej. Kiedy zapytałam kiedyś Pawła, czemu nie zna swojej drugiej babci powiedział, że obiecała mu jakieś pieniądze na 18 urodziny, a potem powiedziała, że nie ma. Zrozumiałam, że Paweł jest pod ogromnym wpływem rodziców, bo jak można nie znać swojej babci z tak błahego powodu. Od teściowej słyszałam tylko, że matka jej męża to ... ( tu musiałabym podać niecenzuralne słowa).

Ponieważ konflikt między nami narastał zdecydowałam wyprowadzić się do siostry. W całym tym naszym życiu 3 razy wyprowadzałam się, aby potem znowu na pół roku wrócić, bo moje kolejne próby wspólnego mieszkania z nimi trwały w pozornej zgodzie zawsze ok.1/2 roku, po czym znowu wyprowadzałam się. Przez ten czas, ani razu teściowie nie zadzwonili do mnie i nie próbowali sami doprowadzić do rozmowy, ale bez przerwy tylko buntowali Pawła przeciwko mnie, a w kwestii wtrącania się zapuszczali macki coraz dalej. Paweł natomiast ciągle wmawiał mi, że rodzice bardzo się zmienili, że chcą żebyśmy byli szczęśliwi.

Kiedy towarzyszyłam Pawłowi na weselu, na które też zostali poproszeni teściowie, nie mogłam ubrać się w co chcę, wszyscy pojechali ze mną do sklepu, abym kupiła sobie "coś porządnego", nie ważne czy mnie było na to stać czy nie. Namówili Pawła na 3 letnią szkołę ochroniarską, bo ich znajomy zajmuje się ochroną imprez masowych. Byłam przeciwna, bo chciałam, aby Paweł zdobył porządne wykształcenie. Niestety, nie udało mi się odwieść go od tej decyzji, na czym oczywiście również ja straciłam, bo widywaliśmy się wtedy raz w tygodniu, soboty i niedziele zajmowała szkoła.

Oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej i coraz częściej dochodziło między nami do kłótni, których przyczyną byli teściowie. Paweł zaczął wyjaśniać mi, że jego rodzice są tradycyjni w poglądach i że powinnam ich zrozumieć, tym samym podporządkować się ich woli. Coraz częściej zaczynał zarzucać mi, że to ja o wszystko się czepiam, ze mieszkając razem w jednym domu możemy zaoszczędzić, że powinnam docenić to, że jego rodzice chcą nam w ten sposób pomóc przecież.

Paweł znalazł pracę w branży reklamowej, zupełnie przypadkiem, ponieważ był bez doświadczenia. Cieszyłam się z tej pracy do czasu, gdy jego powroty do domu zaczynały być coraz późniejsze, czasem 1-2 w nocy. Był przemęczony, ponieważ w wolnych chwilach pomagał nadal rodzicom przy budowie domu, więc doradziłam, aby znalazł inną pracę. Narzekał oczywiście, że praca go męczy, bo ciągle nadgodziny, za które szef mu nie płacił i ciągle w gotowości, bo nie wiadomo, czy szef nagle nie zadzwoni i nie oddeleguje o 400 km na montaż reklamy.

Widziałam, że Paweł bije się z myślami, przede wszystkim jest przemęczony, jednocześnie umowa na czas określony, która dobiegała końca stawiała przed nami wielką niewiadomą. Szef nie przedłużył umowy, a wszyscy w domu Pawła patrzyli na mnie, jakbym ja doprowadziła do tej sytuacji, bo przecież "ciągle mi się coś nie podobało". Chciałam jedynie aby mój Paweł otworzył oczy i zaczął myśleć dojrzale o pracy, wykształceniu, zaś teściowie ciągle podważali mój autorytet tłumacząc synowi, że wykształcenie się nie przydaje, bo w obecnych czasach trzeba mieć dobre znajomości, inaczej nie znajdzie się pracy.

Ojciec ciągle obiecywał mu załatwienie czegoś po tzw. "znajomości" jednak nigdy nie udało mu się załatwić Pawłowi pracy. Paweł zaś dojrzewał w przekonaniu, że tata w niedługim czasie znajdzie mu pracę lekką i dobrze płatną. W Pawle zaczęłam dostrzegać coraz więcej wad i coraz mniej odpowiedzialności. Kolejna jego praca również była krótkotrwała i jeszcze bardziej nas od siebie oddaliła. Doszło między nami do poważnej kłótni, której przyczyną było to, że Paweł nie wrócił do domu na noc, pojechał na jakąś imprezę ze znajomymi.

Czułam się urażona, że jako jedyna w jego domu nie wiedziałam o tym fakcie i denerwowałam się jego powrotem, podczas, gdy rodzice i dziadkowie wiedzieli o wszystkim i nic mi nie powiedzieli. Największy żal miałam jednak do Pawła, za to , że postawił mnie w tak idiotycznej sytuacji wobec swoich rodziców i dziadków. Wyszłam na idiotkę, która zupełnie nie interesuje się Pawłem ew. na osobę, do której Paweł nie ma zaufania, jeśli celowo nie informuje o swoich planach na wieczór. Po tej awanturze postanowiłam wyprowadzić się kolejny raz. Okazało się wkrótce, ze jestem w ciąży.

Między mną a teściową doszło do kolejnego konfliktu, który spowodował jej pies, duży doberman. Psa tego znałam od szczeniaka, więc zadziwiło mnie jego zachowanie, ale tłumaczyłam to sobie tym, że być może suczka jest w stanie wyczuć ciążę kobiety i być może dlatego tak zareagowała. Teściowa nie zapytała nawet czy nic mi nie jest. Do tego ostentacyjnie wyraziła swój pogląd wobec mnie gdy Paweł poprosił ją, aby psa zamykała w pokoju, gdy przebywamy na wspólnym piętrze – „w jej domu pies nie będzie więźniem”.

2 początkowe miesiące ciąży upływały mi w ogromnym stresie, bo były to miesiące listopad – styczeń, kiedy po pracy czekałam na przystanku autobusowym na Pawła ponad 3 godziny, bo bałam się sama wracać do domu, wiedząc, ze pies będzie przy drzwiach, a teściowa z pilotem w dłoni w oddalonym salonie. W końcu postanowiłam wyprowadzić się na dobre, w tym momencie bałam się już o zdrowie i życie dziecka więc nie liczyło się nic innego niż święty spokój.

Pracowałam zawodowo do końca 8 miesiąca ciąży, chociaż praca była stresująca, pozwalała mi zapomnieć o przykrościach. Zarabiałam na tyle dobrze, że mogliśmy wynająć mieszkanie i wspólnie spokojnie czekać na rozwiązanie. Byłam bardzo zawiedziona, kiedy okazało się, ze Paweł zostaje z rodzicami. Stanowisko swoje tłumaczył tym, że ma blisko do pracy i nie chce tego zmieniać, poza tym wynajem mieszkania to przecież koszty, na które teraz nas nie stać, bo niebawem urodzi się dziecko. Jednocześnie nie przedstawił żadnej własnej propozycji.

Czułam się strasznie rozczarowana i co tu dużo mówić - odrzucona i oszukana w momencie, gdy kobieta potrzebuje najwięcej wsparcia i czułości od mężczyzny. Wiedziałam, że zamieszkanie samej w tym momencie doprowadzić może mnie do głębokiej depresji, w związku z czym zamieszkałam z mamą w dość trudnych warunkach, dzieląc z nią jedno łóżko, w sąsiednim pokoju brat. Z Pawłem widywaliśmy się raz na tydzień, czasem raz na 2 tygodnie, a czasem Paweł wylatywał na delegacje, wtedy dzwonił do mnie raz w tygodniu na 5 minut.

Byłam bardzo zszokowana, kiedy otrzymałam sms z kwotą do zapłaty za rozmowy w tym okresie (rachunek na prawie 900 zł). Okazało się, że Paweł bez przerwy rozmawiał z rodzicami. Tłumaczył mi, że przecież nie mógł nie odbierać, kiedy do niego dzwonili. W tym momencie przypominały mi się nasze wspólne wakacje, podczas których jego rodzice dzwonili z częstotliwością co 2-3 godziny, żeby zapytać się nas co jemy, gdzie byliśmy, gdzie się wybieramy, jaka pogoda itp. Wracały również sceny mojego powrotu do domu Pawła, kiedy teściowa potrafiła zaczepić mnie na schodach i wypytywać co mam w torbie z zakupami. Cieszyłam się, że to już przeszłość i nie mogłam doczekać się rozwiązania.

Podczas moich spotkać z Pawłem ani razu nie poczułam się, że jestem pod jego opieką, nigdy nie wziął mnie za rękę, był bardzo na dystans i spotkania nasze traktował jako wymuszoną powinność. Kiedyś pokłócił się ze mną z powodu rozmowy z moją koleżanką, którą rzekomo słyszał jego ojciec, kiedy mieszkałam jeszcze u jego rodziców. Kiedy powiedziałam mu, że proponuję, aby jego ojciec na przyszłość słuchał uważnie, a nie co 2 słowo, z którego później robi aferę Paweł nakrzyczał na mnie, powiedział, że nie kocha mnie i odchodzi ode mnie. Padło podczas tej rozmowy wiele słów, których nie chcę przytaczać, ponieważ staram się od 3 lat wykreślić je z mojej pamięci. Gdyby nie pojawiła się wtedy moja mama, która załagodziła sytuację, myślę, że nie potrafiłabym otrząsnąć się z tego co usłyszałam i dziś moje życie wyglądałoby inaczej, może lepiej dla mnie.

Urodziłam synka z trudem, właściwie poród skończył się cesarskim cięciem, po którym nie mogłam długo dojść do siebie. Bóle kręgosłupa nie dawały mi spać przez 6 miesięcy, do tego źle gojąca się rana pooperacyjna, trudności z karmieniem. Gdyby nie pomoc mamy w tamtym okresie to nie wiem, czy potrafiłabym odnaleźć się w nowej sytuacji. Na 10 dni przed porodem jeszcze poszukiwaliśmy mieszkania do wynajęcia, byłam zmęczona upałami, ale cel był ważniejszy.

W końcu udało nam się wynająć mieszkanie. Paweł poprosił ojca o pomoc przy przewiezieniu swoich rzeczy, w związku z tym teściowa pojawiła się w naszym mieszkaniu równie szybko i zaczęła wszystko ustawiać po swojemu, decydować o kupnie firan, garnków itp. Nie odezwałam się ani słowem, bo nie chciałam się teraz denerwować niczym i odliczałam jedynie dni do porodu. Kiedy po porodzie leżałam w szpitalu teściowie pierwszego dnia odwiedzili tylko mojego synka, który leżał sam na oddziale noworodkowym, do mnie nawet nie zajrzeli.

Następnego dnia zaś, gdy dziecko leżało w swoim wózeczku przy moim łóżku, wpadli bez zapowiedzi, oczywiście błyskom aparatu nie było końca, ale na zdjęciach pojawiał się tylko Paweł i mój synek. Nigdy nie zrobili zdjęcia na którym jestem ja z dzieckiem. Ponieważ po porodzie otrzymałam dziecko dopiero w drugiej dobie i z trudem mogłam sama brać malca na ręce, nigdy również nie zaproponowali mi, że podadzą mi dziecko na ręce. Sami również zabrali się za jego przebieranie nie pytając mnie o nic, kupując kremy do pielęgnacji według własnego uznania, chociaż wszelkie niezbędne rzeczy zabrałam ze sobą do szpitala.

Po powrocie do domu w końcu odetchnęłam z ulgą. Potrzebowałam spokoju. Niestety musiałam leżeć, bo po paru minutach chodzenia kręgosłup nie wytrzymywał, do tego szwy, które ciągnęły tak, że chodziłam zgarbiona i z trudem znosiłam chwile karmienia, nawet na siedząco. Teściowie i dziadkowie Pawła zjawili się 2. lub 3. dnia po naszym powrocie, bez uprzedzenia. Kolejnym razem zjawili się wraz z kuchenką mikrofalową, dla której teściowa bez trudu znalazła miejsce na kuchennym blacie, w oknach założone zostały czarne moskitiery i wiele innych udogodnień, które teściowie uważali za słuszne.

Nie wytrzymałam już i w tym momencie poprosiłam Pawła o rozmowę na tzw. stronie, bo już poprzednim razem obiecał mi, że rozmawiał z rodzicami i nie będą więcej sami dokonywali wyborów do naszego mieszkania. Teściowa oczywiście wtrąciła się, zajrzała do pokoju, powiedziała, że nie wie o co mi chodzi bo przecież (tu jak zwykle argumenty), zrobili odwrót na pięcie i wyszli z naszego mieszkania. Oczywiście ja zostałam winną całego zajścia. Po kilku dniach Paweł powiedział, że rodzice są obrażeni na mnie, bo najpierw nie wstałam z łóżka kiedy pierwszym razem przyjechali i nie miał im kto podać herbaty, a potem jeszcze ta przykrość, która ich spotkała…

Od tamtej chwili minęło wiele miesięcy, teściowa usunęła mnie grona znajomych na pewnym portalu. Nigdy nie zadzwonili z pytaniem jak chowa się ich wnuk, jedyne ślady o ich istnieniu otrzymywałam z rozmów z Pawłem, rozmowy te często były nieprzyjemne i sprowadzały się na jeden tor – wszystko to moja wina. Teściowie nigdy nie wykonali do mnie telefonu, nawet gdy bywało dobrze. Nie wytrzymałam w końcu i napisałam do teściowej maila z pytaniem dlaczego nie interesuje się wnukiem oraz propozycją, że jeśli nie chcą mnie oglądać, na czas ich odwiedzin mogę wychodzić z domu. Nie chcę aby konflikt między nami wpływał na ich relacje z naszym synem.

Teściowa odpisała mi, że jestem egoistką, że jej ojciec nie chce mnie znać, bo strasznie go uraziłam tym, że nie poczęstowałam go herbatą, kiedy pierwszy raz po porodzie odwiedzili mnie wszyscy, jak to wszyscy bardzo kochają wnuka, ale ja uniemożliwiam im widywanie się z nim, no i że z egoizmu można się przecież leczyć. Okazało się niebawem, że ojciec mojej teściowej nic nie wiedział o tym, co ona napisała do mnie w mailu rzekomo w jego imieniu, ale z uwagi na jego wiek, poprosiliśmy go aby nie interweniował w tej sprawie i że my sami sobie z tą sytuacją poradzimy.

Od tamtej pory widziałam teściową raz tylko podczas 1. urodzin synka, które pomimo wszystko postanowiłam wyprawić w domu. Wiedziałam, że będzie również moja rodzina, więc postanowiłam zachowywać się zwyczajnie i nie zwracać uwagi na zachowanie teściów. W zasadzie gdy przemyślałam później całą sytuację, mogłam potraktować ich tak samo jak oni mnie przez te 5 lat trwania mojego związku z Pawłem - oni zawsze wyprawiali mu urodziny w domu i nigdy nie zapraszali mnie na nie, Paweł również nie zapraszał mnie.

Dziś sytuacja między mną a Pawłem jest bardzo napięta, przez przykrości które przeszłam przez jego rodziców nie potrafię wybaczyć mu jego zachowania w stosunku do mnie. Jestem pewna, że w jego rozumieniu rodzina i dom będą zawsze tam, przy rodzicach, a nie ze mną i dzieckiem.

Niedawno, gdy w trakcie jakiejś rozmowy powiedziałam do niego: "przecież masz rodzinę", powiedział do mnie: "mam syna". Zrobiło mi się tak przykro, że z trudem powstrzymywałam łzy. Paweł kocha synka, jednocześnie spędza z nim mało czasu, bo są ważniejsze sprawy: musi naprawić samochód, który stoi w garażu rodziców i im przeszkadza, jest zmęczony i bolą go oczy, głowa, brzuch itp.

Życie nasze wygląda tak, że ja pracuję na 4\5 etatu, dojeżdżam do pracy 1,5 do 2 godzin rano i wieczorem, w domu jestem o godz. 19. i często padam ze zmęczenia, ale chcę jak najwięcej czasu poświęcić jeszcze dziecku. Paweł ma pracę w systemie zmianowym, pracuje 3 dni, potem dzień przerwy, potem znowu 3 dni, weekendy najczęściej pracuje. W czasie gdy pracujemy obydwoje synkiem zajmuje się babcia Pawła i moja mama.

Z Pawłem mijamy się cały czas, albo kłócimy - na zmianę. Temat ślubu zniknął w otchłani i chyba już nie powróci, bo Paweł widzi tylko jedno rozwiązanie - nasze mieszkanie z rodzicami i uzależnia decyzję o ślubie od mojej decyzji wspólnego mieszkania. Wizyty jego rodziców u nas odbywają się pod moją nieobecność, kiedy pracuję, nigdy o nich nie rozmawiamy.

Obawiam się jedynie najgorszego, że jeśli ta sytuacja będzie trwała nadal, to kiedyś zaczną buntować dziecko przeciwko mnie, namawiać na mieszkanie z nimi i wpływać znacząco na wychowanie mojego syna. Ponadto, pomimo, iż prosiłam Pawła, aby spotkania ich z wnukiem odbywały się w naszym domu z uwagi na bezpieczeństwo dziecka, ze względu na psa, Paweł często zabiera dziecko do dziadków nie uprzedzając mnie o tym i nie informując nawet po fakcie. Przypadkiem dowiaduję się o tym.

Często w obecności swoich rodziców Paweł zachowuje się tak, jakby w tym momencie zrzucał odpowiedzialność za opiekę nad dzieckiem na nich, sam zamyka się wtedy w pokoju i zajmuje swoimi rzeczami, a posiłkami, przebieraniem dziecka i zabawą z nim zajmują się oni. Przed nami okres wakacji i pytania o wspólny wypoczynek są również nieuniknione, a ja coraz bardziej myślę o tym, czy nie wyjechać sama z dzieckiem i nabrać dystansu do spraw.

Boję się tylko, że taka krótkotrwała zmiana niczego dobrego nie przyniesie, może relaks dla mnie i służący dziecku wypoczynek. Coraz bardziej brakuje mi stabilizacji, żyję w "zawieszeniu" , nie mamy wspólnych planów i nie widzimy żadnych rozwiązań. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać na większość tematów, a kiedy próbuję zagadnąć o temat naszej przyszłości, otrzymuję odpowiedź, że znowu się o coś czepiam i że nie chce ze mną rozmawiać i słyszę „naraaaa”.

Paweł wraca do domu co dzień ok. 22, kiedy już śpię, a gdy nawet się spóźnia do domu - nie ma zwyczaju informowania mnie o tym sms-em, czy krótką rozmową. Następnego dnia kiedy jest to sobota i ma wolny dzień, zawsze ma coś do załatwienia i najczęściej śpi do 11-12, a potem ubiera się szybko, mówi „na razie” i znika na kilka godzin. Przestałam już go pytać dokąd wychodzi, bo albo mnie okłamuje, albo mówi, ze nie powie, bo będę się czepiać, albo wprost mówi, że jedzie do rodziców.

W domu każdą chwilę spędza przed komputerem na aukcjach, forach motoryzacyjnych itp., zasypia z komputerem i pierwsza czynność poranna to włączenie komputera. Ja jestem gdzieś obok, niewidoczna, nawet kiedy jestem blisko. Spędzamy wolny czas w osobnych pokojach, bo przecież nie potrafimy już rozmawiać ze sobą. Często podczas takiej kłótni łapię się na tym, że rzucam jakimś przedmiotem i mam ochotę wykrzyczeć Pawłowi jak bardzo mnie zranił, jak się na nim zawiodłam i że chcę od niego odejść, bo czuję się oszukana.

Parę razy doszło między nami do rękoczynów, boję się, że może się to powtórzyć, również w obecności dziecka. Podczas ostatniej kłótni usłyszałam słowa: "nienawidzę cię tak, że zrzuciłbym cię z balkonu". Przestraszyłam się. Od trzech miesięcy żyjemy razem, ale osobno, nie potrafię zbliżyć się do Pawła, przytulić, objąć, o seksie nie ma mowy, bo czuję się tak, jak gdyby Paweł chciał tylko wykorzystać moją chwilową słabość, za chwilę stając się zimny jak głaz. Stał się dla mnie obcym człowiekiem. W głowie mam te przykre wspomnienia z okresu ciąży i zupełny brak rozwiązań tej sytuacji z jego strony.

Wiem, że muszę kierować się dobrem dziecka, ale teraz już codziennie prześladuje mnie myśl, że lepiej byłoby odejść od siebie. Wiem, że nie zwiążę się już z nikim na stałe i to powoduje również ogromny dylemat, ponieważ zawsze marzyłam o większej rodzinie, 2 lub 3 dzieci, tymczasem wszystko układa się inaczej. Kiedy zapytałam kiedyś Pawła o dzieci nie miał nic przeciwko dwójce, później słyszałam już tylko pytanie - czy nie zdaję sobie sprawy jak wszystko jest drogie. I znowu, niestety, odżyły we mnie słowa teściowej: "jedynak to najlepsze rozwiązanie, bo nie ma sporów przy podziale majątku".

Czuję się dzisiaj bezradna, czasami brak mi sił na zabawę z dzieckiem i na codzienne starania, które do niczego nie zmierzają. Brak mi osoby, która mnie wysłucha, pocieszy, podsunie jakieś rozwiązania. Paweł nigdy nie zrobi nic sam przy dziecku, zawsze muszę o wszystko go prosić, a on potrafi tylko mówić, że ciągle się czepiam. Nie sprząta w domu, nawet w swoim pokoju, nie pomaga mi w innych czynnościach, nie sprząta nawet po sobie i nie zależy mu na tym. Zresztą zachowuje się tak, żebym widziała, że nie zależy mu na niczym.

Proszę o poradę: czy nasz związek ma jeszcze sens? Czy powinnam zrobić coś jeszcze zanim zdecyduję rozstać się z Pawłem? Czy powinnam pozwolić Pawłowi na zabieranie dziecka do domu dziadków, w którym jest niebezpieczny pies, biorąc pod uwagę obojętność jego rodziców w tej sytuacji, gdy pies mnie ugryzł? Pytań mam wiele, może zapytam jeszcze o to, jak mogę bez emocji ocenić tę trwającą sytuację i podjąć właściwe kroki? Czy dać nam jeszcze szansę i próbować coś zmienić? Jak nie bać się zmian i zrobić jakiś konkretny krok? Synek ma prawie 2 lata, za rok lub 2 lata chciałabym zapisać go do publicznego przedszkola, ale wówczas powinnam zameldować się gdzieś, aby starać się o przyjęcie dziecka. Na prywatne przedszkole mnie nie stać, niestety.

Boję się, że w niedługim czasie dziecko zauważy relacje między nami i w negatywny sposób odbije się to na nim, czego chyba obydwoje chcielibyśmy uniknąć. Jak organizować spotkania z rodzicami Pawła w kontekście odwiedzin wnuka, żebym miała jednocześnie kontrolę nad ich zachowaniem w stosunku do mojego dziecka? Będę wdzięczna za pilną ocenę sytuacji i poradę. Pozdrawiam, Paulina K.

odpowiada 2 ekspertów:
 Paulina Witek
Paulina Witek
Mgr Magdalena Hanna Nagrodzka
Mgr Magdalena Hanna Nagrodzka

Dlaczego mam takie problemy z matką?

Odkąd poszłam do gimnazjum stosunek mojej mamy do mnie diametralnie się zmienił. Nie dość że w wieku dziecięcym, mając tak 6-8 lat przeżyłyśmy dużo złych chwil, ponieważ mój ojciec pił i bił ją. Na moich oczach zrobił jej krzywdę. Jako...

Odkąd poszłam do gimnazjum stosunek mojej mamy do mnie diametralnie się zmienił. Nie dość że w wieku dziecięcym, mając tak 6-8 lat przeżyłyśmy dużo złych chwil, ponieważ mój ojciec pił i bił ją. Na moich oczach zrobił jej krzywdę. Jako dziecko zeznawałam jako świadek przeciwko mojemu ojcu, którego się bałam, ponieważ widziałam do czego jest zdolny. Teraz mam prawie 18 lat i pamiętam każdy szczegół w przeciwieństwie do mojej 3 lata młodszej siostry, która miała szczęście nie widzieć tego co ja. Mój ojciec, którego po tym wszystkim nawet nie chce tak nazywać, poszedł siedzieć. Na szczęście po tym wszystkim kontakt nam się urwał. Po kilku latach mama poznała mojego obecnego ojczyma. I po około 2 latach urodził się mój brat. W gimnazjum choć nigdy nie miałam paska, dobrze się uczyłam, trafiłam do słabej klasy, w której uczniowie mieli sprawy sądowe o pobicie, wielu ich nie zdawało do kolejnej klasy, wagarowali, a jedna koleżanka w 2 klasie zaszła w ciąże. Oczywiście nie byłam święta zdarzało mi się palić (niestety nałóg ten istnieje po dzień dzisiejszy), raz... może dwa razy się upiłam porządnie, ale nigdy nie było ze mną problemów w szkole. Zachowanie miałam bardzo dobre. Gdy matka złapała mnie z papierosami zrobiła mi awantura i zabroniła wychodzić z domu. Tak było kilka razy (ale to akurat rozumiem). Jako jedna z dwóch osób dostałam się do Liceum, reszta mojej klasy, a może to co z niej zostało poszło do zawodówek, chociaż można powiedzieć że tam sobie nawet nie radzą. Pierwszy rok był bardzo stresujący pierwszy raz w życiu zagrożenia, przy czym w mojej nauce do gimnazjum raz miałam 3 na semestr. Jestem osobą dość nerwową, dlatego ten pierwszy rok był dla mnie ciężki. Zupełnie inny styl nauczania... ogólnie wszystko inaczej. Dostałam się do klasy jednej z dwóch w tej szkole do których było się najtrudniej dostać. Moje koleżanki jeździły na imprezy, różne 18-nastki, ja oczywiście nie mogłam. Nie pozwalała mi matka. Raz pojechałam, pozwoliła mi to byłam taka szczęśliwa. To było w 1 klasie LO. W wakacje miałam ciężko. Miałam dobrego kolegę-sąsiada, który wpadał do mnie. Moja matka i ojczym oboje palili papierosy. On był wtedy w moim obecnym wieku, szedł do klasy maturalnej moja matka częstowała go papierosami. Wiedziała, że pali ale nie był pełnoletni. Później w te same wakacje znalazła u mnie papierosy. Dostałam szlaban, ale nie taki zwykły tylko, gdy wychodziła z domu odłączała mi internet, prąd w domu żebym nie miała żadnej rozrywki, zabrała mi telefon komórkowy i zamykała mnie na klucz. Tak żebym nie mogła wyjść. Czułam się więziona. Płakałam strasznie, a to wszystko po niej spływało. Jestem jej najstarszym dzieckiem. Dzieckiem 'wpadką', ponieważ urodziła mnie mając 18 lat. Była w moim obecnym wieku, gdy rzuciła szkołę. Też nie miała fajnie z rodzicami. Mój dziadek był okropny dla niej. Kazał jej wracać do domu o 20 jak była pełnoletnia. Z imprezy jakiejkolwiek o ile już ją puścił musiała być 22-24 w domu. Dziwi mnie czemu jest taka w stosunku do mnie? Skoro sama miała ciężko gdy była w moim wieku, wie jakie to uczucie i jeszcze mi wciąż dopieka. Pretensje ma o wszystko. O to, że gdy wychodzi w sobotę na zakupy mówi, żebym nie sprzątała, że zrobimy to razem gdy wróci, ale jak jest z powrotem to drze się na mnie, że nic nie zrobiłam, że jestem p*** leniem. Sprzątam cały czas. Odkurzam i myje naczynia codziennie. Wyrzucam śmieci, ścielę łóżka, wycieram kurze, a ona wciąż na mnie narzeka. Znalazłam sobie pracę na wakacje, żeby mieć więcej pieniędzy, żeby nie być uzależnioną od niej, to każe mi kupować takie rzeczy, które ona jako matka powinna mi zapewnić. Wciąż powtarza mi że jak mi się coś nie podoba to won z domu. Że to jest jej dom i jej zasady, że nie ważne czy będę mieć 15,18 czy 28 lat i tak będę robiła jak one zechce dopóki tu mieszkam. Dlatego czekam, naprawdę czekam aż ukończę pełnoletność, zdam maturę i ucieknę od niej. Od jej szantaży, że będę siedzieć w domu jak ona mi rozkaże. Nie wytrzymuje i czasem czuje jakbym wariowała. Cięgle przez nią płacze. Czuje się nieszczęśliwa. Pomimo tego, że mój chłopak ciągle stara się, abym taka nie była. Dlatego właśnie zjadam obiad i wychodzę z domu na cały dzień by mieć spokój od niej od jej krzyków i bezsensownych pretensji. Bo nie długo dostane szlaban dlatego, że nie zamknęłam drzwi od łazienki. Z ojczymem nie mam żadnych złych relacji, ani zatargów, on od poniedziałki do soboty,  haruje i nie ma go w domu, ale za to kiedy już jest widzę że matka udaję władcę i wychodzi z siebie żeby pokazać jak nade mną panuję... wybaczcie że się tak rozpisałam, ale naprawdę nie daję już rady. Ignorowanie nic nie daje...

odpowiada 1 ekspert:
 Redakcja abcZdrowie
Redakcja abcZdrowie

Jak poradzić sobie z agreswnym socjopatą i samemu nie zwariować?

W pracy mam kolegę z typowym zachowaniem socjopatycznym - manipuluje ludźmi, by mieć z tego korzyści, kłamie, stwarza sytuacje prowokujące innych, uderza z łokcia wybraną ofiarę, upokarza publicznie dla swojej satysfakcji, a kierownictwo, niestety, samo się boi i nie zwraca... W pracy mam kolegę z typowym zachowaniem socjopatycznym - manipuluje ludźmi, by mieć z tego korzyści, kłamie, stwarza sytuacje prowokujące innych, uderza z łokcia wybraną ofiarę, upokarza publicznie dla swojej satysfakcji, a kierownictwo, niestety, samo się boi i nie zwraca uwagi, jakby nie było problemu. Dwie osoby zwolniły sie już przez tego socjopatę z pracy, bo nie wytrzymały psychicznie manipulacji. Co zrobić, by ukręcić tej osobie nosa, nie robiąc jej fizycznie krzywdy, tak by dała spokój pozostałym ludziom i pozwoliła pracować?
odpowiada 1 ekspert:
Mgr Małgorzata Wierzbicka
Mgr Małgorzata Wierzbicka

Mam depresję czy zwariowałam? - c.d.

Witam. Odpowiadam na Pani pytanie dotyczące jak sprawę widzi mój mąż. Mąż ogólnie chowa się za mną. Jego rodzice i brat latami wpływali na niego. Intrygowali i manipulowali nim tak, że doprowadzili poprzednią żonę do poronienia i nerwicy, w...

Witam. Odpowiadam na Pani pytanie dotyczące jak sprawę widzi mój mąż. Mąż ogólnie chowa się za mną. Jego rodzice i brat latami wpływali na niego. Intrygowali i manipulowali nim tak, że doprowadzili poprzednią żonę do poronienia i nerwicy, w końcu odeszła od mojego obecnego męża. Dodatkowo ex żona była i jest osobą, która pomimo kilku lat po rozwodzie nadal próbuje wyciągać pieniądze od mojego męża za pomocą prawników, wymyślając pożyczki od jej rodziców za czasów ich małżeństwa. Mój mąż całe swoje życie żył jak niewolnik i sponsor.

Ma 35 lat i jak wydzwania do niego matka to nie odbiera, bo się boi. Nie umie opanowywać ataków bezradności i wybucha, np. trzaskając drzwiami. Nie umie opanować relacji rodzinnych więc próbuje opanowywać przedmioty dookoła niego. Obsesyjnie sprząta, np. recznikiem papierowym na kolanach szuka i wyciera pojedyńcze plamki na podłodze. Samochód to jego największa obsesja. Nie wolno dotknąć mi nadproża wsiadając, bo ZNISZCZE! Nie wolno dotknąć podbitki, nie wolno jeść i pić w aucie, a szczególnie małej, bo mu zniszczy tapicerkę. Pomimo że mamy ogród z kranem - jeździ z autem do myjni co parę dni i zamawia najdroższe sprzątania, choć w środku jest czysto. Ostatnio idąc po ulicy się potknęłam i nogą delikatnie uderzyłam go w but. Zaczął krzyczeć, że mu zniszczyłam buty, a on nie znosi marnotrawstwa! Wspomnę, że chodzi na psychoterapię i zaczyna być lepiej.

A co do rodziny męża jeden z ostatnich faktów: ok. roku temu bratowa i brat męża dali nam stare łóżko, po jakiejś ciotce, bo chcieli wyrzucić, a my nie mieliśmy w ogóle mebli w nowym domu i chętnie wzięliśmy. Oczywiście opowiadniom w rodzinie jacy są hojni nie było granic. Teściowie ich wychwalali, że tacy uczynni i wspaniali. Minął rok i zgłosili się do nas z informacją, że łóżko nie było dane, tylko nam je wynajęli. Cena wynajmu wynosi 300 zł/mies, czyli naliczyli nam kwotę 4800 zł!!! plus łóżko mamy odkupić wraz z materacem, nowe, bo jak się tyle czasu używa, to my na pewno je ubrudziliśmy i należy im się nowe. Co Pani na to?

Ja od rana do nocy się trzesę. Nie mam odpoczynku od ich chorych pomysłów. Z moim mężem wiedzą jak pogrywać, znają go. Teściowie, pomimo przyjętego zaproszenia do nas na Wielkanoc, po prostu nie przyszli, nawet nie odwołali. Od Wielkanocy nie kontaktowali się z nami. Nie interesuje ich wnuczka (przez 9 mies. widzieli ją 3 razy - raz w szpitalu, raz na chrzcinach i raz bez okazji) pomimo, że mieszkamy od siebie ok. 2 km. Bardzo nas uraziło to, że nie przyszli, nie odwołali. Nie rozmawiamy od 4 mies. Brat mężą wykorzystał nasz brak kontaktów z teściami i cytuję: "ty chamku nic cię rodzice nie obchodzą, a matka operację miała bardzo ciężką, nie widomo było, czy z tego wyjdzie, płakała w szpitalu i czekała, że się nią zainteresujesz i przyjdziesz".

Takie zagrywki, biorąc pod uwagę, że to był zabieg przepchania żyły w nodze, na który się wybierała kilka lat - są poniżej pasa. Cała rodzina wie jak zmusić mojego męża by robił to, co oni chcą. To są źli ludzie. Bez kultury osobistej. Nie wspomnę, że wyzywają mnie używając przekleństw i krzyczą w amoku tak, że nawet ciężko zrozumieć słowa. Co ja mam robić? Nawet teraz, jak to piszę do Pani, cieknie mi pot po plecach, serce wali jak młot i mam łzy w oczach. Budzę się codziennie z uczuciem lęku i tak jakbym nie mogła złapać oddechu. Nie znam sposobów na takich ludzi, bo nigdy nie miałam do czynienia z tak zorganizowaną akcją nagonki na jednego człowieka.

Ja rozgryzłam ich plany i je pokrzyżowałam, dlatego mnie nienawidzą. Pomysł mieli taki: doprowadzą mojego męża z byłą żoną do rozwodu, gdyż ona nie pozwalała mu dawać im pieniędzy. Gadali na nią, upokarzali, nastawiali Wojtka (mojego męża) przeciwko niej. Okrzyknęli ją na koniec wariatką, a dziewczyna miała mega nerwicę i jak tylko miała do nich jechać - dostawała w samochodzie bólów serca i lądowała w szpitalach. Chodziła do psychologa i psychiatry, brała leki uspokajające, ale nic nie pomogło. Uciekła. Teściowie wraz z bratem i bratową Wojtka odnieśli sukces.

Rodzice zabrali biednego, porzuconego Wojtka do siebie. Oddali mu jego pokój za 1000 zł/mies plus opłaty (czyli zarabiali na nim na czysto ok. 700 zł), plus jeszcze miał kupować jedzenie i sponsorować naprawy w domu, ogrodzia i samochodów. Brat natychmiast miał potrzeby, by mu Wojtek pożyczał kasę na wiecznie nieoddanie lub pomagał finansowo z jego autami. I tak miało być. Mieli go urabiać i "doić". Tatuś i mama rzucili pracę. Siedzieli w domu - ludzie mają po 50 lat! zdrowi! -  a tu pojwiłam się ja. Plan padł.

Jak mają mnie lubić? By przyjechali na nasz ślub, który chcieliśmy zrobić poza miastem, w którym mieszkamy, mąż musiał im zapłacić za nocleg, wyżywienie oraz 500 zł dać na wydatki i paliwo! To jest normalne? A nie wspomnę, że robili jeszcze fochy, że nie mają z kim psów zostawić (na 3 dni, dom z ogrodem - jak się psom wodę i suche zostawi, to nic im nie będzie) oraz, że się boją włamania, więc nie przyjadą. Mąż ZAPŁACIŁ ZA WETERYNARZA, KTÓRY CODZIENNIE PRZYJEŻDŻAŁ DO PSÓW ORAZ OPŁACIŁ OCHRONĘ BUDYNKU NA TE DNI!

Moi rodzice takich cyrków nie robili. Bawili się super i śmiali całe 3 dni wesele i weekend na Mazurach. Za to męża rodzice obrazili się już w momencie samego przyjazdu na miejsce. Teściowa się nie odzywała wcale przez 3 dni. Poszli sobie w tak zwane miasto sami podczas weekendu, a brat z żoną wyjechali na drugi dzień po weselu, choć kazali nam opłacić im noclegi i wyżywienie na weekend. Dlaczego? Bo tak im sie zachciało, a nasze koszty nie są ważne. Rodzice na takie ich zachowanie zareagowali: "wyjechali, bo się tu źle czuli, mało się nimi zajmowaliście!". No i mój mąż znowu winny...

Ja tego nie wytrzymam. Jak się od nich opędzić? Jak to wszystko rozegrać? Odciąć się od nich? Rozmowy nie dają żadnego rezultatu. Powtarzają jak mantrę te same zdania. Wypominają np., że bart się u nas źle bawił na weselu już od 3 lat, ba, nawet że kiedyś mąż mój nie odebrał od niego telefonu, a tamten dzwonił przy rodzicach, żeby rodzcom udowodnić, jaki Wojtek jest straszny, bo nie odbiera od niego. Rodzice tę sytuację wypominają mu od 5 lat! To jest chore!!!

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Jak sobie pomóc kiedy życie zawodzi?

Mam 24 lata. Zacznę od tego, że w lutym mój niedoszły teść się powiesił. Powodem była depresja, wywołana przez poważne długi (będące darowizną, którą teść niestety przyjął). Po jego śmierci, na prośbę teściowej zamieszkałam z nimi. Rodzina narzeczonego odrzuciła spadek,...

Mam 24 lata. Zacznę od tego, że w lutym mój niedoszły teść się powiesił. Powodem była depresja, wywołana przez poważne długi (będące darowizną, którą teść niestety przyjął). Po jego śmierci, na prośbę teściowej zamieszkałam z nimi. Rodzina narzeczonego odrzuciła spadek, więc finansowo stracili wszystko co mieli, poza domem. teściowa, straciła również pracę, gdyż pracowała w firmie swojego męża.

Moje zamieszkanie tam, okazało się wielkim błędem, ponieważ teściowa czepiała się o wszystko, każdego dnia były wielkie awantury, choć nie było powodu i niestety zaplanowała też mi i narzeczonemu całe życie. Dokładnie nam powiedziała jak będzie wyglądał nasz pokój, nasze wesele, a nawet na co wydamy pieniądze ślubne, i że się zaopiekuje wnukami. Nie byłam w stanie żyć w takim stresie i kiedy teściowa nakrzyczała na mnie za to, że zapłaciliśmy rachunki... postanowiłam uciekać i wróciłam do rodziców!

Wtedy teściowa zrozumiała, że z nią jest źle i poszła do psychiatry, który zdiagnozował głęboką depresję (choć wcześniej, gdy w rozmowie z narzeczonym i jego siostrą wspomniałam o depresji, zostałam zjechana za to, że mam ich mamę za wariatkę i że nie jest z nią aż tak źle:/) Teraz za ok. miesiąc bierzemy ślub.

Bez przerwy cała rodzina narzeczonego i on sam, namawiają mnie, abym po ślubie znów tam zamieszkała, bo tam są dobre warunki, a u mnie gorsze, wynajmować się nie opłaca, bo narzeczony nie może zostawić mamy w takim stanie, bo powinnam dać drugą szansę teściowej... a ja po prostu nie mam na to siły! Bo póki co nie radzę sobie sama ze sobą.

Dodatkowo wiem, że teściowa mówi o mnie źle w towarzystwie swoich znajomych, kiedyś przypadkiem narzeczony się o tym wygadał... I martwi mnie to, że już nie mówi mi wszystkiego jak kiedyś, przy każdym spotkaniu są problemy, wynikające z mieszkania, ze złej atmosfery w domu, z obgadywania mnie za plecami. Ja nie mam siły na to wszystko!

Teraz przy każdym najmniejszym problemie boli mnie brzuch, chce mi się wymiotować i płakać, bo czuję bezradność. Byłam u psychologa, ale wcale mi nie pomógł! Mam iść do psychiatry po magiczne tabletki? Ale one przecież nie rozwiążą moich problemów...:( Nie wiem co mam robić i tracę siłę i chęć do wszystkiego. Chyba nie tak powinna pisać przyszła panna młoda!

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Czy to jest uzależnienie?

Mam 16 lat, lecz jak na tak młoda osobę, mam już bagaż pełen doświadczeń, nie zawsze tych przyjemnych. Moi rodzice rozstali się gdy miałam 7 lat, wcześniej były tylko awantury, krzyki i nieprzespane noce. Od tego czasu minęło wiele lat,...

Mam 16 lat, lecz jak na tak młoda osobę, mam już bagaż pełen doświadczeń, nie zawsze tych przyjemnych. Moi rodzice rozstali się gdy miałam 7 lat, wcześniej były tylko awantury, krzyki i nieprzespane noce.

Od tego czasu minęło wiele lat, lecz dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo chciałabym mieć pełną rodzinę. Moja mama pracuje za granicą, jest strasznie nerwowa, o wszystko krzyczy. Mamy chwile, kiedy się dogadujemy i jest wspaniale, lecz niestety są również takie, kiedy ona wybucha o bzdurę, a ja nie potrafię jej powstrzymać. Krzyczy, miota się po domu, płacze i mówi mi przykre słowa. Tata natomiast nigdy w pełni nie poczuwał się do roli ojca. Zawsze ważniejsza była praca, pieniądze i jego studia.  W jego domu obowiązywały pewne reguły. Za ich nieprzestrzeganie ponoszono kary, przeważnie było to bicie. Aktualnie mieszkam z babcią, która daje mi miłość, jakiej brakowało mi przez wiele lat.

Niestety od 3 lat męczę się również z innym uczuciem, które przerodziło się w obsesję. Na początku znajomości, z moim kolegą, bylismy tylko przyjaciółmi. Mieszkaliśmy blisko siebie, nie spotykaliśmy się, ale dużo rozmawialiśmy, a każda rozmowa z nim dawała mi radość. Niestety, z mojej strony relacje po paru miesiącach uległy zmianie. Chciałam go widywać, polubiłam jego zapach... W wakacje spełniło się moje marzenie, lecz cudowne chwile nie trwaly długo. On szybko zakończył znajomość, z czym ja nie mogłam sobie poradzić. Pojawiły się nieprzespane noce, płacz oraz koledzy, w których na siłę szukałam ,,mojego" przyjaciela.

Po roku coraz mniej myślałam o przyjaźni sprzed lat. Czasami jeszcze zadzowniłam do niego, lecz starałam się to robić jak najrzadziej, ponieważ przy każdym jego słowie wspomnienia powracały. Widywaliśmy się czasem na ulicach, lecz to było tylko przelotne ,,cześć". Przestało mi zależec, przynajmniej tak myślałam. Niestety po 3 latach odezwał się znow do mnie. Spotkaliśmy się parę razy, było cudownie. Wieczorne rozmowy i uśmiech, który od dawna nie gościł już na mojej twarzy, a pojawił się dzięki niemu. Wszystko zaczęło się układać, powiedział, że zerwał znajomość, bo nie chciał mnie krzywdzić.

Niestety po paru tygodniach szcześcia, nastał okres, który mogę nazwać horrorem. Przestał pisać, a ja staczam się coraz niżej. Śpię coraz mniej, wychodzę z domu tylko z nadzieją, że go zobaczę. Nieustannie czekam na telefon, znak. Płaczę w najmniej oczekiwanych momentach. Mam obsesyjne myśli na jego temat. Nic mi się nie chce, czuję się wykończona życiem, jakbym najlepsze lata miała już za sobą. Nic się nie liczy. Nie dbam już tak jak kiedyś o swój wygląd, przestałam jeść, nie potrafię na niczym się skupić. Od wielu tygodni jestem w kompletnej rozsypce. Nie chcę powiedzieć, że wcale się nie uśmiecham, lecz obawiam się, że moje zachowanie to już jest obsesja.

Nie potrafię z tym walczyć, nie chcę. Pragnę żyć tym, co już minęło, przecież potrzebuję tylko zrozumienia. Proszę o pomoc, co ja mam robić? Co się ze mną dzieje?

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Jak mam postępować z nastolatką?

Moja córka ma 16 lat. Spotyka się z chłopakiem, którego nie akceptuję. Widzę, że on ją kontroluje, jest bardzo zazdrosny, wręcz zaborczy, często słyszę jak ona mu sie tłumaczy. Ustaliliśmy, że spotykają się 3 razy w tygodniu u nas...

Moja córka ma 16 lat. Spotyka się z chłopakiem, którego nie akceptuję. Widzę, że on ją kontroluje, jest bardzo zazdrosny, wręcz zaborczy, często słyszę jak ona mu sie tłumaczy. Ustaliliśmy, że spotykają się 3 razy w tygodniu u nas w domu. Wcześniej córka zawsze jeździła do jego miejscowości, bywało że spotykali się codziennie po kilka godzin. Oni często się kłócą, non stop rozmawiają przez telefon, córka często płacze, wpada w histerię, rzuca telefonem. Nie ma żadnych koleżanek, nigdzie nie wychodzi, istnieje tylko on.

Spotykają się już około 2 lat, wcześniej zawsze miała jakieś koleżanki, urządzała urodziny w domu, chodziła do koleżanek, kolegów, miała przyjaciół. Teraz zamyka się w swoim pokoju. Postanowiłam, że pojedzie na obóz - znowu wpadła w histerię, mówi, że tylko siłą ją tam zawieziemy. Chcę, żeby się oderwała od tej całej sytuacji w domu i od niego. Płacząc ledwo łapie powietrze. Tłumaczy to strasznym lękiem przed nowymi znajomościami, nienawidzi być sama, zanim kogoś pozna.

Miesiąc temu jechaliśmy do Francji, także odmówiła wyjazdu, tylko pod wielką namową całej rodziny pojechała. Często boli ją głowa, podkrada mi tabletki przeciwbólowe, kiedyś znalazłam u niej żyletkę, ma też pociętą rękę. Nie rozmawia ze mną o swoim chłopaku. Boję się o nią. Kilka miesięcy temu poszła do psychologa (z własnej inicjatywy), która stwierdziła u niej depresję. Niestety córka już nie chciała już iść po raz drugi. Jest bardzo dobrym dzieckiem, bardzo dobrze się uczy.

Nasza sytuacja rodzinna jest skomplikowana, rozwiodłam się z jej ojcem 9 lat temu, przez 5 lat mieszkałam z innym mężczyzną, który nas zostawił. Teraz od roku jestem mężatką, córka nie lubi mojego męża. On pokazuje mi sytuacje, w których ona mnie oszukuje i kłamie. Nie wiem do kogo mam się zwrócić, wiem ze strasznie skomplikowałam jej życie i dlatego ona tak lgnie do pierwszego chłopaka, który okazał jej zainteresowanie, i tak mu się poddaje. A przecież jest strasznie mądrą i inteligentną osobą. Proszę o polecenie mi specjalisty, do którego mogłabym się zwrócić.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Powiedzieć jej co czuję, czy poczekać, aż minie?

Witam, mam pewien problem z bliską znajomą. Znamy się od ok. 4 lat, utrzymujemy ze sobą bliski kontakt, generalnie świetnie się dogadujemy. Od około roku, może trochę dłużej, zacząłem się nią zdecydowanie bardziej interesować. Na początku nawet chciałem walczyć z...

Witam, mam pewien problem z bliską znajomą. Znamy się od ok. 4 lat, utrzymujemy ze sobą bliski kontakt, generalnie świetnie się dogadujemy. Od około roku, może trochę dłużej, zacząłem się nią zdecydowanie bardziej interesować.

Na początku nawet chciałem walczyć z tym uczuciem, liczyłem, że przejdzie, ale minął rok i nic się nie zmienia. Może nawet się zmienia, ale w drugą stronę, tzn. jeszcze się nasila. Nawet próbowałem z nią porozmawiać o tym, ale jakoś nie mogłem się przemóc. Mam 21 lat i generalnie nie mam problemów w kontaktach z kobietami.

Już totalnie nie wiem co robić, czy powiedzieć jej wprost co do niej czuję, narażając naszą znajomość, czy też może zrobić to w jakiś inny, bardziej subtelny sposób (tylko jaki), czy też w ogóle dać sobie z tym spokój, nadal się męcząc i tłumiąc to w sobie licząc, że kiedyś minie?

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Patronaty