Twój przewodnik po zdrowiu

  1. Opisz swój problem. Pomożemy Ci znaleźć odpowiedź w bazie ponad miliona porad!
  2. Nie ma informacji, których szukasz? Wyślij pytanie do specjalisty.
Rozpocznij
7 6 6 , 5 4 4

odpowiedzi udzielonych przez naszych ekspertów

Rzetelnie + Bezpiecznie + Bezpłatnie

Emocje: Pytania do specjalistów

Jak zwalczyć napady złości i agresji?

Witam, Mam 24 lata i odkąd jestem w związku (ponad 3 letnim) totalnie nie radzę sobie z opanowaniem złych emocji. Mam manię kontrolowania wszystkiego i gdy tylko coś nie jest po mojej myśli zaczyna mnie to złościć, przez co...

Witam, Mam 24 lata i odkąd jestem w związku (ponad 3 letnim) totalnie nie radzę sobie z opanowaniem złych emocji. Mam manię kontrolowania wszystkiego i gdy tylko coś nie jest po mojej myśli zaczyna mnie to złościć, przez co staję się natrętna i złośliwa dla partnera. Znacznie gorzej jest gdy odkryję, że mój partner okłamał mnie - wtedy wpadam w furię i mówię co ślina na język mi przyniesie. Mówię rzeczy, których potem bardzo żałuję. Można by rzec, że są to rzeczy niewybaczalne. Totalne apogeum osiągam gdy on wychodzi i nie przychodzi na czas. Oczywiście zawsze ma dobrą wymówkę, ale ja i tak sadzę, że mnie okłamuje. Wtedy krzyczę, mówię straszne rzeczy, których potem piekielnie żałuję i dochodzi do rękoczynów. To zdarzało nam się już kilka razy w naszym związku. Ja zawsze dolewałam oliwy do ognia i to ja zawsze byłam ta zła. Bo taka jest prawda. Nie potrafię panować nad sobą i nad swoimi emocjami. Co zrobić? Nie chce tak dalej żyć. To niszy mnie i nasz związek. Proszę o poradę: czy nadaję się na pójście do psychologa, czy też po prostu mam kupić jakieś środki uspokajające? Z góry dziękuję za poradę!

odpowiada 2 ekspertów:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Czy to jakaś choroba, a może jest to efekt rozstania rodziców?

Ostatnimi czasy mam duże problemy. Na co dzień zachowuję się świetnie, oceny mam piątkowe. Tylko czasami miewam potworne napady szału, ale nie takie zwykłe. Zaczynam wtedy okropnie krzyczeć, trząść się, dostaję wtedy niesamowitego ''kopa'' siły (raz rozwaliłam na kawałki deskę...

Ostatnimi czasy mam duże problemy. Na co dzień zachowuję się świetnie, oceny mam piątkowe. Tylko czasami miewam potworne napady szału, ale nie takie zwykłe. Zaczynam wtedy okropnie krzyczeć, trząść się, dostaję wtedy niesamowitego ''kopa'' siły (raz rozwaliłam na kawałki deskę grubości ok. 6 cm!) oczy mi strasznie czerwienieją i w ogóle nad sobą nie panuję. Głos potwornie mi się zmienia. Zazwyczaj wtedy krzyczę na wszystkich. Wszystkich! Mieszkam z babcią, rodzice się rozwiedli - do mamy jeżdżę tylko na weekendy z tatą tylko się spotykam. Czasami wystarczy, że babcią niedosłyszy co do niej powiedziałam i dostaję takiego napadu. Zamykam się wtedy w pokoju i wszystko co mam naokoło rozrzucam i psuję. Takie napady trwają u mnie ok. 30 minut, później zaczynam płakać, a następnie czymś się zajmuję. Przez to ostatnie mogę ochłonąć. Takie ochłonięcie zajmuje mi ok 2 godzin. Co się ze mną dzieje? Ja nad tym w ogóle się panuję, „przebudzam się” dopiero po fakcie''. Najlepsza przyjaciółka ostatnio poradziła mi, żebym skierowała się może do kościoła, może wyspowiadała, gdyż pewnymi czasy bardzo interesowały mnie nauki satanistyczne, a na dodatek jetem ateistką. Pomyślała ona pewnie, że ''coś'' mogło mnie opętać. Nie sądzę jednak, by to była prawda. Zastanawiam się więc, co mi się dzieje. Czy to jakaś choroba, a może jest to efekt rozstania rodziców?

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Czy powinnam przeprosić byłą nauczycielkę?

Jestem 15-letnią uczennicą trzeciej klasy gimnazjum. W podstawówce w klasach 4-6 miałam wychowawczynię, panią od angielskiego. Po jakimś czasie, jeszcze w tej samej szkole, całkowicie znienawidziłam ten przedmiot, a jeszcze potem również i swoją panią. Byłam bardzo niegrzeczna. Byłam niemądra....

Jestem 15-letnią uczennicą trzeciej klasy gimnazjum. W podstawówce w klasach 4-6 miałam wychowawczynię, panią od angielskiego. Po jakimś czasie, jeszcze w tej samej szkole, całkowicie znienawidziłam ten przedmiot, a jeszcze potem również i swoją panią. Byłam bardzo niegrzeczna. Byłam niemądra. Wagarowałam, pyskowałam, kłamałam, głupio popisywałam się, łapałam same słabe oceny, prawie nic nigdy nie umiałam. Sprawiałam jej tylko same kłopoty i pogarszałam jej nastrój. A na zakończeniu roku szkolnego, 6, ostatniej klasy, nasze stosunki były także bardzo złe. Ale jednak w tym roku, coś się stało takiego niezwykłego, że ja bardzo polubiłam angielski, chciałam się go uczyć jak najwięcej, i to z własnej woli, na własne życzenie. Poczułam wtedy takie wewnętrzne ciepło i miłość... I pokochałam także swoją byłą panią. I teraz bardzo żałuję, jest mi bardzo smutno i przykro, że byłam taka niedobra. Pani leży mi na sercu każdego dnia, tak więc zastanawiam się, czy nie powinnam jej przeprosić. Jeśli tak, to w jaki sposób powinnam to zrobić? Na same te wszystkie myśli, wspomnienia, zaczynam płakać. Tak, wiem, już dawno był najwyższy czas, by się pożegnać i podziękować za opiekę i naukę, ale ja nie zrobiłam wtedy nawet tego. Rozstałyśmy się więc w koszmarnych stosunkach. Byłam bezczelna. A ponieważ cierpię na depresję, pamiętam dobrze, jak jeszcze w 5 klasie mimo przeciętnych wyników w nauce pani była dla mnie bardzo dobra i sympatyczna podczas rozmowy na osobności w klasie. Teraz oddałabym wszystko, żeby tylko w nowej, następnej szkole, liceum, zobaczyć ją jako nową nauczycielkę w tej szkole, i równocześnie moją ponowną wychowawczynią. Proszę mi odpowiedzieć czy powinnam ją przeprosić. Bardzo cierpię.

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Wybuchy złości - jak sobie pomóc?

Jestem 28-letnią kobietą i od niespełna roku szczęśliwą mamą. Od trzech lat mam cudownego męża, który jest wspaniałym ojcem dla naszego synka. Nie mam żadnych powodów do narzekania, nie borykam się z większymi problemami. Mam szczęśliwą rodzinę i czuję się...

Jestem 28-letnią kobietą i od niespełna roku szczęśliwą mamą. Od trzech lat mam cudownego męża, który jest wspaniałym ojcem dla naszego synka. Nie mam żadnych powodów do narzekania, nie borykam się z większymi problemami. Mam szczęśliwą rodzinę i czuję się szczęśliwa. Największą moją udręką są moje nagłe i niekontrolowane wybuchy złości. Mówię wtedy wiele okropnych rzeczy, których za chwilę mocno żałuje. Ranię moich najbliższych. Po każdym takim napadzie obiecuję sobie, że był to ostatni raz, że dałam się tak ponieść. Niestety za parę dni sytuacja się powtarza. Mój synuś jest spokojnym, kochanym dzieciątkiem. Nie sprawia nam większych problemów. Wiadomo, jak każde małe dziecko, bywa czasem marudny, nie chce jeść, spać lub budzi się w nocy. Jak każdy człowiek ma prawo do gorszych dni, nastrojów. Ja to wszystko rozumiem w teorii. Niestety w praktyce jest już gorzej. Jak coś nie idzie po mojej myśli wpadam w złość. Ostatnio nakrzyczałam na moje dzieciątko, bo nie chciało spać. Od 2 godz. męczyłam się z nim wieczorem żeby w końcu zasnął. Był marudny, tarł oczy a coś nie pozwalało mu zasnąć. W środku mnie roznosiło, jak słuchałam tego marudzenia, zawodzenia. Musiałam jeszcze przygotować się na drugi dzień do pracy, chciało mi się już samej spać, a tu jak na złość wszystko na opak. W końcu wyciągam synka z łóżeczka i położyłam go do mojego łóżka. Po paru minutach kręcenia ulało mu się. Pobrudził całą piżamkę i trochę pościeli. Wtedy wybuchłam, zaczęłam krzyczeć, że teraz w czym będzie spał, że nie mam w co go przebrać, że mam na dzisiaj dosyć, że mógłby zniknąć na parę dni, żebym mogła sobie odpocząć, że oddam go do domu dziecka. Dobrze, że mąż był w domu to przebrał dzieciątko i położył do snu, po czym maleństwo od razu zasnęło, a ja leżałam i ryczałam w poduszkę, że jestem okropną matką, że nie zasługuję, żeby mieć dziecko. Po każdym takim napadzie dopadają mnie wyrzuty sumienia. Jest mi żal moich bliskich, że tak ich ranię. Najgorsze jest to, że nie mam nad tym wszystkim kontroli. Za bardzo się wszystkim przejmuję i stresuję. Od samego rana planuję już cały dzień. Potem chodzę zestresowana, czy uda mi się to wszystko zrealizować. Nie potrafię dać sobie na luz. Kocham moje maleństwo ponad życie, chcę dla nie go być kochaną mamą, która kojarzy się z ciepłem, do której można się zwrócić w każdej sprawie i która pomoże w najgorszych sytuacjach i która kocha bezwarunkowo. Chcę sobie pomóc, nie wiem czy mam iść z tym do lekarza pierwszego kontaktu, żeby przepisał jakieś tabletki uspokajające? Czy może od razu powinnam iść do psychiatry, psychologa? Będę bardzo wdzięczna za pomoc.

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Brak emocji, nadmierna szczerość - czy to jakaś choroba?

Witam, Mam 21 lat i mam pytanie dot. pewnych elementów mojego zachowania, które zaobserwowało moje najbliższe otoczenie. Mianowicie, znajomi zauważyli, że nie okazuje żadnych emocji. Podczas rozmowy mój głos jest spokojny, monotonny, jakby z syntezatora mowy. Nie denerwuję się...

Witam, Mam 21 lat i mam pytanie dot. pewnych elementów mojego zachowania, które zaobserwowało moje najbliższe otoczenie. Mianowicie, znajomi zauważyli, że nie okazuje żadnych emocji. Podczas rozmowy mój głos jest spokojny, monotonny, jakby z syntezatora mowy. Nie denerwuję się (nie krzyczę, nie gniewam się), ani nie smucę (czuję smutek w niektórych sytuacjach, ale szybko mi przechodzi, nie wiem czy to objaw czegokolwiek). Nie uzewnętrzniam radości, mimo że potrafię się cieszyć, po prostu tego nie pokazuję. Ciężko mi się postawić w czyjejś sytuacji, wszystko staram się obrócić w sytuację, w której rozbawię drugą osobę i raczej dobrze mi to wychodzi. Uchodzę w towarzystwie za "rozbawiacza", potrafię rozśmieszyć ludzi. Nie lubię rozmawiać o swoich uczuciach (czytałem w internecie, że tym akurat nie powinienem się martwić, bo wielu mężczyzn tak ma). Mam też problem z sugestiami. Nie potrafię zrozumień przekazu, w momencie kiedy ktoś coś sugeruje (chodzi mi tu bardziej o skomplikowane sugestie, nie bardzo wiem jak to wytłumaczyć). Osobiście nie potrafię sugerować, delikatnie przekazywać tego co myślę. Zawsze mówię prosto (taka nadmierna szczerość, co w niektórych przypadkach podchodzi pod zwyczajne chamstwo). Ogólnie nie przeszkadza mi nic z w.w., jednak jestem ciekaw czy jest to jakaś dolegliwość czy po prostu taki już jestem (w końcu ludzie są różni).

odpowiada 2 ekspertów:
 Agnieszka Jamroży
Agnieszka Jamroży
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Brak zainteresowania, napady zdenerwowania - co się ze mną dzieje?

Dzień dobry, mam 30 lat, mam męża i 1,5 roczną córeczkę. Prawie 3 lata temu straciłam dziecko (4 m-ce), potem poroniłam, a kolejna ciąża zakończyła się szczęśliwie - myślałam, że jak będę mieć zdrowe dziecko i szczęśliwa rodzinę to wszystko...

Dzień dobry, mam 30 lat, mam męża i 1,5 roczną córeczkę. Prawie 3 lata temu straciłam dziecko (4 m-ce), potem poroniłam, a kolejna ciąża zakończyła się szczęśliwie - myślałam, że jak będę mieć zdrowe dziecko i szczęśliwa rodzinę to wszystko się ułoży, niestety tak nie jest. Od ponad pół roku nie poznaję siebie - reaguje bardzo emocjonalnie na wszystko, wciąż mi się chce płakać, myśli o 1 dziecku wracają do mnie każdego wieczora, mimo że cieszę się z obecnego macierzyństwa to wciąż mi coś przeszkadza. Czasami chodzę rozdrażniona i czepiam się wszystkiego, krzyczę, potrafię nawet czymś rzucić, a czasami chodzę jak cień i mam wszystko w nosie, strasznie szybko się denerwuję (nawet na córcię, brakuje mi cierpliwości). Są dni, że wszystko jest dobrze, ale wystarczy jakieś małe zmartwienie (np. gorączka dziecka) i się zaczyna - nerwówka, kłócę się z mężem, nie potrafię racjonalnie ocenić sytuacji, zdystansować się do problemu, mały problem urasta do wielkiego… Do tego przez nocne pobudki córeczki nie śpię normalnie i jestem fizycznie zmęczona wstając codziennie do pracy. Ostatnio dołączył się bardzo niepokojące objawy - czasami przed oczami mignie mi jakaś czarna plama, jakby postać, ale nie widzę szczegółów, mam wrażenie, że coś przebiegło (jakaś mysz lub coś innego), a w rzeczywistości nic takiego nie ma miejsca, słyszę także w głowie dźwięk dzwoniącego telefonu (choć nie dzwoni - próbowałam go wyłączać, ale mimo to dźwięk nadal jest, pomaga jak włączę radio lub tv - wtedy nie dzwoni). Czy ja wariuję, czy to jakaś nerwica, co mi jest? Dziękuję za wszystkie pomocne porady.

odpowiada 2 ekspertów:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Jak poradzić sobie z nadwrażliwością prowadzącą do płaczu?

Witam! Mam 20 lat i moim ogromnym problemem jest nadwrażliwość. Ma ona wiele pozytywnych aspektów. Poruszają mnie do głębi ładne widoki, rozczulają drobne miłe gesty, generalnie w niepozornych sytuacjach odnajduję wiele radości niewidocznej dla innych. Niestety działa to także w...

Witam! Mam 20 lat i moim ogromnym problemem jest nadwrażliwość. Ma ona wiele pozytywnych aspektów. Poruszają mnie do głębi ładne widoki, rozczulają drobne miłe gesty, generalnie w niepozornych sytuacjach odnajduję wiele radości niewidocznej dla innych. Niestety działa to także w drugą stronę - często płaczę z nieistotnych tak na prawdę powodów. Mechanizm mojego umysłu działa w taki sposób, że zdaję sobie sprawę z nieistotności sytuacji, tłumaczę sobie w myślach, żeby się nie przejmować, jednak to nie działa, bo czuję, że i tak szklą mi się oczy… Strasznie mnie to zawstydza, bo nie chcę być postrzegana jako "beksa". To zupełnie jakby nagle oczy odmawiały mi posłuszeństwa. Dodam, że przejmują mnie jedynie sytuacje związane z bliskimi mi ludźmi. Nie działają na mnie jakoś mocno przykre incydenty związane z ludźmi, na których mi nie zależy. Bardzo chciałabym nauczyć się panować nad płaczliwością, tylko nie mam pojęcia co mogę w tym kierunku zrobić. Będę wdzięczna za każdą poradę! :-)

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Dziwne stany euforyczno-depresyjne - jak sobie poradzić?

Witam, Mam 19 lat. Studiuję. Mam dziewczynę. Czuję się pełni szczęśliwy od jakiegoś dłuższego czasu, ale zdarza się, że mam dziwne stany emocjonalne, od kiedy sięgam pamięcią. Chciałbym zachować poufność w tym poście, dlatego nie będę używał imion. W ubiegłych...

Witam, Mam 19 lat. Studiuję. Mam dziewczynę. Czuję się pełni szczęśliwy od jakiegoś dłuższego czasu, ale zdarza się, że mam dziwne stany emocjonalne, od kiedy sięgam pamięcią. Chciałbym zachować poufność w tym poście, dlatego nie będę używał imion. W ubiegłych latach wyglądało to tak, że pomimo tego, że miałem sporo kolegów, sporo znajomości, przyjaciół i tak czułem w głębi duszy samotność i niezrozumienie. Nie miałem szczęścia do kobiet. Zdarzało mi się "alienować" od otoczenia. Obecnie mam dziewczynę od ponad pół roku. Kocham ją. Pomimo tego, często zdarza mi się mieć stany smutku przepełnionego niechęcią do życia, świata, ludzkości. Myślę wtedy o śmierci - w ogólnym znaczeniu, ale też i samobójstwie. Mam przebłyski i obrazy w głowie zabijanych ludzi. Często przepełnia mnie nienawiść do ludzkości. W tej chwili czuję się w pełni samotny i nieporadny. Ten stan, który wyżej opisałem trwa przynajmniej raz w miesiącu jakieś 3 godziny. Potem wracam do normy. Otrząsam się z amoku, a potem przepełnia mnie euforia, szczęście. W czasie "euforii" nie pamiętam tego stanu, jakby go nie było. Chciałbym podkreślić, że nie uważam się za osobę normalną. Mam też często tak, że gdy patrzę na siebie mam ochotę się dosłownie "zachlastać" nożem, żyletką. A czasem zdarza się też tak, że jak na siebie popatrzę mówię w sobie w głębi ducha, że jestem z siebie dumny, że mogę góry przenosić. Jestem osobą wierzącą. Wiara w dużej mierze pomaga mi normalnie funkcjonować w społeczeństwie, pomimo hipokryzji "katolików" czy racjonalizmu i udowadniania "ateistów", że Boga nie ma. Staram się być dobrym człowiekiem w swoim życiu, pomimo trudów. Niestety, bardzo niepokoją mnie moje "dziwne stany". Możliwe, że wpływ na to miało środowisko szkolne, które niemiło wspominam z lat ubiegłych. Może lekkie odtrącenie z ich strony również miało wpływ na mój obecny charakter jak i również pierwsza niespełniona miłość, przez którą chciałem odebrać sobie życie. Kiedyś byłem osobą nieśmiałą. Obecnie, jeśli trzeba, przełamuje nieśmiałość różnymi środkami, jak np. alkohol i staram się mieć normalny kontakt z ludźmi. Nie wiem co mógłbym napisać jeszcze by bardziej rozwinąć mój problem - w gruncie rzeczy chodzi mi o ten "dziwny stan", który pojawia się bez powodu. Często mnie męczy i nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Pojawia się najczęściej w domu - wtedy wiem, że nikt nie zapyta się "co Ci jest?". Wtedy nie jest to takie męczące i jakoś radzę sobie z tym sam. Ale jeśli ten stan napotyka mnie np. na imprezie, przy znajomym, trudno mi jest wyjaśnić co się ze mną dzieje. Przeważnie ludzie odbierają to tak, jakby impreza mi się nie podobała, albo towarzystwo. Również zdarza się tak, że ludzie odbierają to jakby coś źle powiedzieli w stosunku do mojej osoby. Wtedy, staram się nie pokazywać co się ze mną w aktualnej chwili dzieje. Gdy mam ten "dziwny stan" wstydzę się, ponieważ nie umiem sobie z nim poradzić. Nie tłamszę, nie niweczę. Staram się, wierzę w to że mi się uda, ale mi to nie wychodzi... Nie lubię tego robić, to jest zakładać maski sztuczności kiedy sobie z tym nie radzę. Bardzo cenię w swoim życiu szczerość, a udawanie, bycie sztucznym, nieprawdziwym, bardzo mnie denerwuje, nawet wprowadza w stan nienawiści do danej osoby, która jest sztuczna. Jestem osobą bardzo empatyczną. Lubię pomagać ludziom gdy mają problem. Gdy sam mam problemy, również proszę o radę, choć często bywa tak, że gdy proszę o pomoc, czuje się nieporadny, co mnie drażni. Nie cierpię nie radzić sobie z problemami i robić z siebie "fajtłapy". Bardzo mnie to krępuje. Mam długotrwałe przyjaźnie, które mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Nie potrzebuję więcej przyjaciół. Dla mnie nie liczy się ilość, tylko jakość. Jeśli miałbym określić swój temperament jest to na pewno introwertyzm z pewną nutką ekstrawertyzmu. Bardziej staram się o dobro innych niż o swoje. Często przez to tracę życiodajną energię. Proszę o radę, mogę jeszcze coś dopowiedzieć, jeśli za mało streściłem mój problem.

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Jak panować nad nerwami?

Witam, Mam 16 lat. Zawsze byłam nerwowa, ale gdy miałam wypadek samochodowy rok temu moje "nerwy" się zwiększyły. Najczęściej "wyżywam" się na najbliższych takich osobach jak mama i mój chłopak, czepiam się ich o byle co i od...

Witam, Mam 16 lat. Zawsze byłam nerwowa, ale gdy miałam wypadek samochodowy rok temu moje "nerwy" się zwiększyły. Najczęściej "wyżywam" się na najbliższych takich osobach jak mama i mój chłopak, czepiam się ich o byle co i od razu krzyczę i robię awanturę, np. rozmawiam z kimś przez telefon i coś powie ta osoba innego niż miałam w planach (jakaś mało ważna rzecz) to od razu robię awanturę. Jak się z kimś kłócę to zaczynam płakać. Nie wiem co mam z tym zrobić, czy mogę to jakoś hamować? Czy muszę brać jakieś leki (nie szkodzące zdrowiu), może są jakieś ćwiczenia na to? Z góry dziękuję za odpowiedź! Mam nadzieję, że mi pomożecie:)

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Skoki nastroju, napady płaczu - co się dzieje?

Witam, Mam 18 lat, płeć żeńska. Ostatnio mam silne zmiany nastrojów i okropne napady płaczu nie do powstrzymania. Może nakreślę sytuację wyraźnie (czyli niestety trochę długi "zarys biograficzny"): kiedyś byłam bardzo towarzyska i wesoła. W samotności opłakiwałam jakieś smutki, średnio...

Witam, Mam 18 lat, płeć żeńska. Ostatnio mam silne zmiany nastrojów i okropne napady płaczu nie do powstrzymania. Może nakreślę sytuację wyraźnie (czyli niestety trochę długi "zarys biograficzny"): kiedyś byłam bardzo towarzyska i wesoła. W samotności opłakiwałam jakieś smutki, średnio raz na dwa dni, ale odpowiadało mi to, bo te smutki nie miały rozsądnego podłoża (dołowałam się tym, czym w żadnym wypadku nie powinnam). Moi przyjaciele wiedzieli, że coś takiego mam i wiedziałam, że kiedy jest naprawdę źle, mogę się skontaktować. W zamian odpłacałam uśmiechem i pomocą w każdej sferze. Brałam też antydepresanty, chodziłam do psychiatry z okazji jedzeniowych problemów. W wakacje 2009 odstawiałam leki. Przestałam też chodzić do psychiatry. Miałam wtedy silne napady agresji, co spowodowało, że najbliższa mi osoba nie mogła ze mną wytrzymać - straciłam kogoś, komu mogłam powiedzieć dokładnie wszystko (inne dobre kontakty również oziębły, jednak nie takim stopniu). To sprawiło, że trochę odsunęłam się od społeczeństwa, bo już nie miałam osoby, której mogłam się dosadnie wyżalić. W trakcie nowego roku szkolnego wróciłam do głodówek, które znacznie wykluczyły ze mnie towarzyskość, co sprawiało, że coraz bardziej odsuwałam się od ludzi. Potem przychodziły momenty obżarstwa. W pewnym momencie zatrzymałam się tylko na obżarstwie i przytyłam 10 kilo. To sprawiło, że czułam się jako kompletne zero, poza tym nie miałam już na tyle dobrych znajomych, żebym mogła się wygadać, straciłam wiarę w człowieka i samą siebie (miałam wrażenie, że powinni mnie pocieszać, tymczasem odsuwali się ode mnie). Przestałam się odzywać. Chodziłam z tą samą miną publicznie, nigdy się nie śmiałam (nawet kiedy coś mnie rozbawiło, nie mogłam wydobyć z siebie choćby uśmiechu), miałam myśli samobójcze, cięłam się, w domu przepłakiwałam codziennie. W wakacje poznałam osobę, dzięki której na nowo chciałam zmienić siebie. Przeprowadzałam ze sobą długie dialogi, w których złe sytuacje próbowałam przekręcić na coś dobrego. Już pod koniec wakacji odbudowałam troszkę starych więzi, wróciłam do śmiechu. Przez chwilę zaczęłam czuć się lepiej. Miałam też już osobę, z którą mogłam porozmawiać o wszystkim. I teraz przejdę do rzeczy. Zaczął się rok szkolny. Na początku chyba było nawet w porządku. Ludzie zaczęli się przekonywać do mnie powoli na nowo, zaczęłam chudnąć. Nawet nie płakałam bardzo dużo. Jednak w mojej głowie rosło przeświadczenie, że coś jest nie tak. Zaczęłam nadużywać narkotyków. Kiedy z nich zrezygnowałam, miałam parę gorszych dni, ale powoli wróciłam do umiarkowanego nastroju. Ale któregoś dnia po prostu wybuchłam. Dostałam jakiegoś ataku szału, nagle w głowie zaczęły pojawiać mi się obrazy jakiś koszmarnych rzeczy, głosy wołające do mnie o bezsilności, ujemnej wartości, o tym że jestem gruba, zachęcające do skończenia ze sobą, rozmawiające o mojej głupocie i wmawiające mi dziwne rzeczy. Przepłakałam całą noc mówiąc sama do siebie, rozmawiając z głosami, widząc jakieś dziwne rzeczy dookoła. Następnego dnia czułam się zupełnie normalnie i noc była dla mnie jakimś abstrakcyjnym wspomnieniem. Jednak teraz, im częściej się śmieję w towarzystwie i naprawdę czuję się wspaniale, co zachęca mnie do działania i poprawia samopoczucie, jednocześnie częściej mam napady i są one coraz silniejsze i niekontrolowane. Potem czuję się naprawdę dobrze, ale przed jestem zestresowana. Poza tymi epizodami często mam dziwne napady agresji zupełnie zbędnej, w których patrzę na siebie jakby z boku, a na innych zza grubego szkła i nic nie mogę zrobić, a także dziwne napady śmiechu, do których też nie mam powodu i nie mogę go kontrolować. Zaczęłam mieć wiele dziwnych nietypowych dla siebie zachowań, w których sama ja nie uczestniczę (obserwuję się z boku i się dziwię, ale nie mogę tego powstrzymać). Poza tym czasem dostaję dziwnego ataku duszności, wpadam w niepotrzebną panikę i serce bije mi jak oszalałe (mam wrażenie, że to akurat jakaś pozostałość po narkotykach, bo wraz z nimi mi się to zaczęło). Pomiędzy rożnymi napadami dziwnych nastrojów (te pomniejsze występują krótko kilkanaście razy na dzień, te silne wybuchy raz na jakieś 4-5 dni) czuję się naprawdę w porządku, jestem taka, jaka byłam kiedyś dawniej.Czasem zdarzają mi się też „ciemne dni”, w których przybieram zeszłoroczną postawę udawanej apatii i braku wyrazu. Nie wiem, co robię źle w swojej "kuracji", mam teraz wsparcie innych i czuję się dużo silniejszą i szczęśliwszą osobą, ale te ataki nie są jakby mną samą i najgorsze, że zupełnie nie mam nad tym kontroli. Co powinnam zmienić? Czemu mimo, że naprawdę czuję się silniejsza i lepsza, miewam takie dziwne rzeczy?

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Jak poradzić sobie z wybuchowym charakterem?

Mam 18 lat i od pół roku jestem w związku. Strasznie męczę się ze swoim zachowaniem. Jestem zazdrosna o byłą dziewczynę, na początku wybucham strasznie. Krzyczę, nawet płaczę, bo zdarza mi się dopowiadać sobie historię, po chwili czasu zdaję...

Mam 18 lat i od pół roku jestem w związku. Strasznie męczę się ze swoim zachowaniem. Jestem zazdrosna o byłą dziewczynę, na początku wybucham strasznie. Krzyczę, nawet płaczę, bo zdarza mi się dopowiadać sobie historię, po chwili czasu zdaję sobie sprawę z tego co robię i staram się już tak nie zachowywać, jednakże nie zawsze mi to wychodzi. Do wszystkiego podchodzę strasznie emocjonalnie, nie umiem się pogodzić z myślą, że ktoś bliski może mnie okłamać. Oczekuję niby nic wielkiego od drugiego człowieka, bo tylko szczerości, szacunku, a czuję się jakbym oczekiwała od ludzi zbyt wiele, nie wiem co mam robić i jak się w końcu zachowywać. W domu to samo - wybucham, krzyczę, wyklinam, płaczę, kopię pod wpływem emocji. Proszę o pomoc, bo już nie wiem jak mam sobie z tym wszystkim radzić…

odpowiada 2 ekspertów:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Co jest z moim tatą?

Mój tata jest bardzo nerwowy. Wścieka się o byle co. Nic wielkiego się nie dzieje, a on się wścieka. Często przyjmuje tą swoją pozycję gdy się wścieka i zaciska ręce z byle powodu. Nie wiem co go tak denerwuje....

Mój tata jest bardzo nerwowy. Wścieka się o byle co. Nic wielkiego się nie dzieje, a on się wścieka. Często przyjmuje tą swoją pozycję gdy się wścieka i zaciska ręce z byle powodu. Nie wiem co go tak denerwuje. O coś się zapytam, a on już krzyczy. Mam też z nim jeszcze jeden problem. Nie chce chodzić do lekarzy. Jak już mama się za niego weźmie i coś mu na gada, że musi się zbadać to pójdzie, ale tak to nie chce. Jego tata zmarł na raka jelita grubego i powinien się badać co jakiś czas, a on nie chce. Ciągle mówi: dobrze pójdę, ale kiedyś indziej, albo, że oni zadzwonią. Jak o tym zaczynamy rozmawiać to zmienia temat. A ja się po prostu o niego boję. Nie chcę, żeby umarł z powodu za późno wykrytego raka. Co powinnam zrobić?

odpowiada 1 ekspert:
 Joanna Moczulska-Rogowska
Joanna Moczulska-Rogowska

Jak zwalczyć zmienne nastroje?

Mam 14 lat. Ostatnio mam na tyle zmienne nastroje, że jednej chwili mogę się śmiać i cieszyć, a drugiej przypominać sobie to, że mój ukochany mnie ma gdzieś. Ja nie jestem taka jak inne dziewczyny - w swoim upatrzonym towarzystwie...

Mam 14 lat. Ostatnio mam na tyle zmienne nastroje, że jednej chwili mogę się śmiać i cieszyć, a drugiej przypominać sobie to, że mój ukochany mnie ma gdzieś. Ja nie jestem taka jak inne dziewczyny - w swoim upatrzonym towarzystwie jestem pogodna i szalona, a w towarzystwie chłopak-dziewczyna lub w stosunkach z dziewczynami, z którymi wcześniej nie miałam porozumienia jestem zagubiona, coś się we mnie gotuje i nie mogę wydusić ani słowa. Czemu tak mam? Błagam o choć jedną rade na ten temat! ;( Proszę o pomoc! Pozdrawiam, Karolina

odpowiada 1 ekspert:
 Magdalena Pikulska
Magdalena Pikulska

Czy są jakieś szanse, że pokocham kogoś lub zapłaczę za kimś?

Witam, mam 25 lat (więc problemy dojrzewania już za sobą), jestem facetem. Nie cierpię na bezsenność, nie spędziłbym całego dnia w łóżku, ogólnie jestem pozytywnie nastawiony do życia, ale o uczuciach takich jak miłość, zazdrość, gniew, nienawiść, smutek...

Witam, mam 25 lat (więc problemy dojrzewania już za sobą), jestem facetem. Nie cierpię na bezsenność, nie spędziłbym całego dnia w łóżku, ogólnie jestem pozytywnie nastawiony do życia, ale o uczuciach takich jak miłość, zazdrość, gniew, nienawiść, smutek, żal itp. czytałem tylko, bo jakoś nie czułem tego nigdy. Mam rodzinę (rodziców + rodzeństwo) i nie wiem czy płakałbym na ich pogrzebie. Nie, że źli są czy coś w tym stylu. Nie rozumiałem smutku rodziny 10 lat temu po śmierci babci i nie sądzę, że zrozumiałbym to teraz. 2 lata temu na pogrzebie kuzyna (nastolatka, który popełnił samobójstwo) też nie czułem się dobrze w śród tego smutku i żalu, bo nie rozumiałem tego. Zbliżają się kolejne święta i będzie to kolejna gwiazdka, którą najlepiej spędziłbym jak zwykły dzień. Nie jest mi z tym źle, zdążyłem się przyzwyczaić przez te lata. Nie przeszkadza mi to w kontaktach międzyludzkich (nauczyłem się dobrze maskować) i nie będzie mi przeszkadzać (chyba). W pracy właściwie pomaga mi ten stan rzeczy (jestem żołnierzem zawodowym), ale... no właśnie. Świadomość istnienia tego problemu miałem od zawsze (od kiedy byłem zdolny zauważyć, że różnię się trochę od innych), ale jego wagę poznałem dopiero rok temu, w czasie VI zmiany w Afganistanie w czasie jednego z patroli. Mieliśmy wymianę ognia, paru kolegów zostało rannych, sporo zabiliśmy, a ja czułem się jakbym jadł śniadanie. Adrenaliny miałem chyba więcej w obiegu niż krwi, ale samo zabijanie - jak śniadanie. Oglądaliśmy potem ciała - jak śniadanie - nie rozumiałem emocji kolegów - ich przejęcia i ogólnej zadymki w okół tego tematu. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że zabiłem ludzi (głownie ja nie miałem problemów ze skutecznym celowaniem i strzelaniem) i nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Uniknąłem rozmowy z wojskowym psychologiem, bo bałem się konsekwencji, jakiekolwiek mogłyby być. Nie miałem nigdy problemów z prawem (nawet mandatów nie dostaję), ale nie miałem też nigdy skrupułów w naginaniu tegoż prawa dla moich korzyści (czasem ze szkodą dla innych). Wyrzutów sumienia do dziś nie odczuwam żadnych. Pytanie więc brzmi: czy to może być szkodliwe dla mojego otoczenia? Czy są jakieś szanse, że pokocham kogoś lub zapłaczę za kimś? Żyję i mam się dobrze, ale czy dane będzie mi coś poczuć?

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Jak pozbyć się złych myśli związanych z przeszłością?

W dzieciństwie ojciec znęcał się nad nami psychicznie. Matka przyjęła postawę cierpiętnicy a my, dzieci, (ja i moja siostra) opowiedziałyśmy się po jej stronie. Można powiedzieć, że los mnie wynagrodził i poznałam wspaniałego człowieka, któremu nie przeszkadza, że czasami musi...

W dzieciństwie ojciec znęcał się nad nami psychicznie. Matka przyjęła postawę cierpiętnicy a my, dzieci, (ja i moja siostra) opowiedziałyśmy się po jej stronie. Można powiedzieć, że los mnie wynagrodził i poznałam wspaniałego człowieka, któremu nie przeszkadza, że czasami musi być dla mnie ojcem, którego nigdy nie miałam, opiekuńczą matką, której też nigdy nie miałam (przez postawę cierpiętnicy to nią zawsze trzeba było się opiekować, żałować, pocieszać, pomagać, a później już ewidentnie wyręczać) no i oczywiście mężem w wyjątkowo partnerskim tego słowa znaczeniu. A ja odwdzięczam się mu tym samym, co nie myślcie, że przychodzi łatwo, bo oboje pochodzimy z rodzin patologicznych i musimy duuuużo pracować nad stworzeniem samemu zdrowej rodziny. Niestety w początkowym etapie naszego wspólnego życia popełniłam błąd, który zaczął nam zagrażać. Otóż przeświadczona o nieporadności mojej matki i w pewnym sensie pod wpływem jej nieświadomej manipulacji zamieszkaliśmy u mnie w domu, razem z moim ojcem (uspokoił się pod wpływem mojego męża), i dalej "nieporadną" matką (siostra się wyprowadziła). Przyszły na świat dzieci, kochane, planowane, którym oboje z mężem staramy się zapewnić to, czego sami nie mieliśmy i wierzcie mi, nie chodzi tu absolutnie o sprawy finansowe. Mocno odpoczęliśmy psychicznie, poukładaliśmy to nasze życie, ale niestety ostatnio zaczęło prześladować mnie moje dzieciństwo. Otóż pod wpływem jakiegoś impulsu, już nie pamiętam jakiego (może zainteresowanie filozofią?) zaczęłam zastanawiać się nad zachowaniem moich rodziców w moim dzieciństwie i doszłam do przerażających wniosków! Otóż po długotrwałych analizach ich zachowań, przyczyn i skutków okazało się, że to moja matka była winna tego całego horroru. To jej klapki na oczach, jej chęć rządzenia wszystkimi i wszystkim, jej irytujące schematyczne zachowania niezmienne od x czasu i zero jakiejkolwiek krytycznej samooceny doprowadziły do choroby mojego ojca i szeregu tragicznych tego następstw. Skąd ten wniosek? Ja zaczynam reagować podobnie na jej zachowanie. I zaczynam się bać! Najcudowniejszym rozwiązaniem sytuacji byłoby odizolowanie się od jej toksyczności i wyprowadzenie, jednak sytuacja finansowa niestety nie pozostawia złudzeń. Co mam zrobić? Jak pomóc sobie w warunkach domowych? Do tej pory skutkowało niemyślenie, wyparcie, ale za każdym razem spotkania się z matką oko w oko dopada mnie wulkan chęci wykrzyczenia jej w twarz tego wszystkiego, co zrozumiałam, co wywnioskowałam i to byłoby chyba najbardziej oczyszczające. Pomogłoby mi wyzwolić się wyrzucić to z siebie i zacząć żyć, jednak niestety każda próba nawiązania bardzo spokojnej rozmowy kończy się wywołaniem u mnie poczucia winy, bo ona nie jest w stanie spojrzeć prawdzie w oczy. Nie jest w stanie zrzucić choć na chwilę tych klapek i odbyć szczerej rozmowy. Ona się nie boi. Ona po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, że może być inaczej niż ona myśli. I żadne podchody w stylu delikatnego zasugerowania przemyśleń nic tu nie dają. To ona jest ofiarą i już, a obie z siostrą bardzo tej rozmowy potrzebujemy, może nawet ona bardziej niż ja. Nie chcę tu bawić się w księdza i nawracać kogoś na siłę. Nie chce pomóc swoim dzieciom, to nie. To tylko świadczy o trafności moich wniosków. Chodzi mi o sposób pracy nad sobą, żeby tej irytacji nie wylewać na dzieci, męża. Żeby jej teraz nie znienawidzić, bo to już nie ma sensu. Jak wywalać na bieżąco złe myśli? Jak pozbyć się tej rozmowy z nią, która cały czas toczy się w moich myślach?

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Jak poradzić sobie z presją otoczenia?

Nazywam się Joanna i mam 20 lat. Od około 2 miesięcy nic nie ma dla mnie sensu. Zaczęłam studia (które notabene są bardzo trudne) i chyba od tego wszystko się zaczęło. Przestałam sobie zupełnie radzić ze wszystkim. Presja jaką wywiera...

Nazywam się Joanna i mam 20 lat. Od około 2 miesięcy nic nie ma dla mnie sensu. Zaczęłam studia (które notabene są bardzo trudne) i chyba od tego wszystko się zaczęło. Przestałam sobie zupełnie radzić ze wszystkim. Presja jaką wywiera na mnie otoczenie jest zbyt duża, choć zawsze miałam silną psychikę (jeśli da się to tak określić). Każdy szczegół mojego życia mnie załamuje, nie mam ochoty na nic. Nie widzę sensu w niczym, ani w jedzeniu, ani w wychodzeniu gdziekolwiek. Z pewnością duży wpływ na mój nastrój ma również toksyczny związek. Na początku wszystko było pięknie i uroczo, a później szło ku schyłkowi. Kiedy zakończyłam tę znajomość było tylko gorzej, bo presję zaczął wywierać na mnie mój ex-partner. Obecnie znów jestem z nim w związku. Nie potrafię racjonalnie myśleć, ani podjąć jakiejkolwiek decyzji. Jestem załamana tym wszystkim. Chciałabym się jakoś z tym uporać. Dodam tylko, że nie jestem otwartą osobą, większość moich emocji trzymam w sobie, dlatego rozmowa "na żywo" z psychologiem raczej skutku nie odniesie. Proszę o pomoc, bo już nie mam siły z tym żyć.

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Czy to niestabilność emocjonalna?

Mój mąż zachowuje się dziwnie. Jest osobą zamkniętą w sobie. Tłumi emocje. Nie potrafi się kłócić. Zamyka się w sobie. Nie rozmawia o problemach. Jak obrazi się, potrafi tak zapaść się na kilka dni. Nawet tydzień. Meczy się z...

Mój mąż zachowuje się dziwnie. Jest osobą zamkniętą w sobie. Tłumi emocje. Nie potrafi się kłócić. Zamyka się w sobie. Nie rozmawia o problemach. Jak obrazi się, potrafi tak zapaść się na kilka dni. Nawet tydzień. Meczy się z tym. Kładzie na łóżku zwinięty w pozycji embrionalnej i milczy. Ucieka w swój świat. Strajkuje i nie je, nie myje się. Czasami rano ma dobry humor, śmieje się, a wieczorem jest smutny, zamknięty w sobie. Tak dzieje się na zmianę. Jest strasznie zawzięty. Jak obrazi się tak solidnie, potrafi nie rozmawiać kilka lat, np. z ojcem. Nikt nie potrafi dotrzeć do niego. Moje życie jest koszmarem. Czytałam artykuł "Milczenie, które boli" - czy to są jakieś poważne zaburzenia psychiczne? Jak można tak zamykać się w sobie? Nie jest w stanie wyrzucić z siebie złych emocji, ale trudno mu okazać i te pozytywne. Może jest niedojrzały, pomimo swoich 36 lat? Co robić?Rozmowa nie jest rozwiązaniem, to mój monolog…

odpowiada 1 ekspert:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek

Dlaczego traktuję siebie jak zbędny balast?

Witam, Mam 20 lat. Mogłabym powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo mam kochającą rodzinę, niczego w życiu mi nie brakuje, rodzice starali się jak mogli zapewnić mi bezpieczeństwo i dobre wykształcenie. Teraz, mimo iż jestem już na studiach, nie czuje radości...

Witam, Mam 20 lat. Mogłabym powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo mam kochającą rodzinę, niczego w życiu mi nie brakuje, rodzice starali się jak mogli zapewnić mi bezpieczeństwo i dobre wykształcenie. Teraz, mimo iż jestem już na studiach, nie czuje radości z życia, jaką czułam będąc jeszcze uczennicą szkoły podstawowej. W tedy tętniłam życiem, nie martwiły mnie drobne problemy, czy kłótnia z koleżanką. Teraz każdy taki bodziec doprowadza mnie do płaczu. Wszystko zaczęło się od drobnego incydentu w podstawówce, kiedy to zmieniłam szkołę. Nie byłam zbyt dobrą uczennicą, wykryto u mnie dysleksję, ale mimo tej ukrytej wady próbowałam sobie radzić z matematyką i polskim. Jedyną rzeczą, z którą nie potrafiłam sobie poradzić, było odtrącenie grupy. Byłam od nich wyższa, miałam inny sposób myślenia niż oni. To doprowadziło do tego, że uważali mnie za dużo starszą niż w rzeczywistości byłam (uważali mnie za "spadochroniarza", który nie poradził sobie w innej szkole) i za dziwoląga. Wytchnieniem było pływanie. Wkładałam w to całe serce, próbując nie myśleć o upokarzających komentarzach koleżanek co do mojego wyglądu, byciem kujonem. Cały czas dusiłam to w sobie, wieczorem wylewałam swoje żale w poduszkę. Nie powiedziałam o tym rodzicom, bo zawsze, kiedy wspominałam coś na ten temat uważali, ze coś kręcę, albo za bardzo się przejmuje tym wszystkim. W końcu zamknęłam się na tyle w sobie, że nauka nie poszła w las, ja byłam miła tylko dla nauczycieli, dla swoich rówieśników byłam taka jak oni dla mnie - chamska. Nie cieszyło mnie już nic, robiłam dobrą minę do złej gry. Jednak iskierka nadziei jakaś we mnie była, miałam nadzieję, że w szkole średniej to się zmieni, że spotkam normalnych ludzi, którzy zaakceptują mnie taką jaką jestem. Niestety przeliczyłam się. Za moimi plecami zawsze krążyły plotki, mój najlepszy przyjaciel odwrócił się ode mnie w najważniejszym dla mnie momencie w życiu (zdawałam w tedy maturę), przez co ja coraz bardziej zamykałam się w sobie, byłam nieufna dla ludzi. Nawet moja przyjaciółka (za którą ją uważałam) odwróciła się ode mnie kradnąc mi chłopaka, a potem udawała, że nic się nie stało. Cały ten zwrot wydarzeń, wspomnienia z gimnazjum powróciły jak bumerang. Chciałam uciec z tej szkoły jak najdalej, tylko gdzie? Nie miałam dokąd uciec, więc pogrążałam się coraz bardziej. Obiecałam sobie nawet, że będę bardziej ufna dla ludzi, że nie będę taką zamkniętą w sobie, zakompleksioną małolatą wkraczającą w dorosłość. Wzięłam się w garść i dusiłam w sobie smutne wspomnienia i wahania nastroju, jakie powodowały nowe plotki, komentarze na mój temat, lub złamane serce... Na początku studiów czułam, że żyję dopóki nie poznałam mojego ostatniego chłopaka. Jak to ktoś powiedział, serce nie sługa i starałam się zaufać temu człowiekowi, mimo iż czułam strach przed wykorzystaniem i odrzuceniem. Na samym początku było jak w bajce. Czułe słowa, kino, wyjście na spacer lub do kawiarni. Potem jakoś to zaczęło przycichać. Oczywiście uznałam, że każdy ma jakieś swoje złe dni, ale tych złych dni było za dużo. Czułam się odrzucona. Do tej pory taka się czuję, uważam, że jestem dla niego balastem, który gdzieś mu tam ciąży. Może i wydziwiam, może i jestem histeryczką, która z byle jakiej rozmowy z inną dziewczyną potrafi zrobić zdradę, ale bardziej woli rozmawiać z nią niż ze mną... Starałam się zostawić ten trudny okres w życiu za mną, jednak on powraca do mnie jak bumerang. Nie wspominam już o tym, że mu zaufałam. Powiedziałam wszystkie swoje doświadczenia życiowe, że mnie oszukano, wykorzystano, że byłam taką zabawką, która po pewnym czasie się nudzi. I mimo tego zaufania on to wykorzystał i teraz robi to samo co oni (lub ja już tak to postrzegam). Teraz, mimo iż są święta i powinnam się cieszyć, ja nie czuję radości. Czuję tylko narastający smutek, żal. Nachodzą mnie myśli, że może ja jestem tutaj zbędna, skoro wszyscy traktują mnie jak zabawkę, z wyjątkiem najbliższych. Co gorsza, nie potrafię zaakceptować siebie, mama wypomina mi moją wagę (mimo iż jest prawidłowa do mojego wzrostu, bo mam 170 cm przy 70 kg wagi). A ja zawsze sobie wtedy myślę : "I co z tego, że będę płakała, że nikt mnie nie zechce. I tak nikt mnie nie chce, nie traktuje poważnie, to po co mam się starać? Coś robić ?". Czasami myślę, że może mam kompleksy, że może wydziwiam i jestem całkiem normalną osobą, ale nie mam do kogo się z tym zwrócić i czuję, że zamiast iść po drabinie do góry, to ja schodzę w dół do tego, co chciałam pozostawić za sobą. A tak naprawdę to ja dużo nie chcę - ciepłego domu, osoby, która mnie zrozumie i pokocha taką, jaką jestem, bez wykorzystywania moich "bolących" mnie doświadczeń, które gdzieś tam na dnie serca leżą i ciążą jak kamień przywiązany do tonącego.

odpowiada 3 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Magdalena Hanna Nagrodzka
Mgr Magdalena Hanna Nagrodzka
Mgr Kamila Dziwota
Mgr Kamila Dziwota

Jak powstrzymać płacz przy okazywaniu emocji?

Oglądam program o czyimś nieszczęściu - mokre oczy, chcę coś radosnego przekazać - mokre oczy, mąż mnie ochrzani - płaczę, aż mi głupio. Sama jestem na siebie zła, że nie potrafię opanować tych emocji. Mam tak odkąd pamiętam. Ale...

Oglądam program o czyimś nieszczęściu - mokre oczy, chcę coś radosnego przekazać - mokre oczy, mąż mnie ochrzani - płaczę, aż mi głupio. Sama jestem na siebie zła, że nie potrafię opanować tych emocji. Mam tak odkąd pamiętam. Ale teraz to już mam 39 lat i głupio mi, że jestem taka beksa, szczególnie przy dzieciach, synu 17-letnim i córce 12-letniej. Nie wstydzę się oczywiście łez wzruszenia, kiedy jest to zrozumiałe, ale jak się pokłócę z kimś, albo przez telefon np. pani z urzędu nie jest miła i coś mi nie pójdzie tak - łzy w oczach. Myślę, że to już taka moja płaczliwa psychika, ale dokucza mi to, a raczej nie to, tylko że czasem nie może mi to przejść. Chce mi się płakać czasem do wieczora, albo przejdzie mi, a potem wystarczy jedno słowo nt. temat i znów płacz. A to jeden z przykładów: córka wpadła na auto rowerem uciekając przed innym autem i zrobiła ryskę no i pan policjant pytał się jak to się stało, czy ma już kartę rowerową itd., zwykła rutyna, a ja nie mogłam opanować emocji, zrozumiałabym, żeby to były mokre oczy, ale ja już nie mogłam słowa powiedzieć do dziecka, bo chciało mi się płakać, no aż głupio. Czy istnieją jakieś ćwiczenia, które pomogą mi, kiedy podczas rozmowy poczuję, że się zaraz rozpłaczę?

odpowiada 2 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś

Brak chęci do życia - co dalej?

Mam kilka przyjaciółek, dużo kolegów, a ciągle pragnę śmierci... Nie dokuczają mi, a oceny mam przeciętne, ale dla mnie są wystarczające. Ciągle mam chęć zabicia się, ale boję się, że to będzie boleć, a poza tym mama już straciła jedną...

Mam kilka przyjaciółek, dużo kolegów, a ciągle pragnę śmierci... Nie dokuczają mi, a oceny mam przeciętne, ale dla mnie są wystarczające. Ciągle mam chęć zabicia się, ale boję się, że to będzie boleć, a poza tym mama już straciła jedną córkę, więc nie chcę jej sprawiać przykrości i nie chcę aby się załamała. Nie boję się śmierci, a rozmowa z psychologiem nie wchodzi w grę. Ukrywam to przed rodzicami i bratem, a nawet przyjaciółką… Ciągle mam uczucie, że życie to tylko ból i że w życiu jest tylko kilka chwil szczęścia. To co kiedyś dawało szczęście teraz rani i nie chodzi o złamane serce, czy coś w tym stylu. Straciłam chęć do życia... Co Pani o tym sądzi?

odpowiada 3 ekspertów:
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Arleta Balcerek
Mgr Bożena Waluś
Mgr Bożena Waluś
Dr n. med. Dariusz Pysz-Waberski
Dr n. med. Dariusz Pysz-Waberski
Patronaty