Twój przewodnik po zdrowiu

  1. Opisz swój problem. Pomożemy Ci znaleźć odpowiedź w bazie ponad miliona porad!
  2. Nie ma informacji, których szukasz? Wyślij pytanie do specjalisty.
Rozpocznij
7 6 6 , 5 4 4

odpowiedzi udzielonych przez naszych ekspertów

Rzetelnie + Bezpiecznie + Bezpłatnie

Emocje: Pytania do specjalistów

Nie potrafię cieszyć się, będąc sama

Witam. Niestety mam skłonność do opisywania faktów strasznie szczegółowo i z reguły piszę i mówię (jeśli już mam okazję) dużo. Co prawda parę miesięcy temu opisałam na jakimś forum psychologicznym całą moją historię ostatnich 7 lat, ale nie zostałam tam...

Witam. Niestety mam skłonność do opisywania faktów strasznie szczegółowo i z reguły piszę i mówię (jeśli już mam okazję) dużo. Co prawda parę miesięcy temu opisałam na jakimś forum psychologicznym całą moją historię ostatnich 7 lat, ale nie zostałam tam potraktowana zbyt poważnie. Teraz wydaje mi się, że tego wszystkiego, co zawarłam właśnie w tamtym poście nie muszę tutaj pisać. Wydają mi się te rzeczy znacznie mniej ważne i może też fakt, że wyrzuciłam z siebie trochę żalu spowodował, że jestem niejako 'oczyszczona'. Mój problem tkwi (na tę minutę, bo jeśli miałabym spojrzeć na to szerzej, pisałabym i pisała:)) w tym, że nie potrafię czasem określić swoich uczuć. Nie potrafię ich nazwać, sprecyzować.

3 miesiące temu rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam 5 lat. Przez rok mieszkaliśmy razem, podczas gdy ja studiowałam - on pracował. W ciągu tych 5 lat wiele się między nami wydarzyło, parę razy mnie zawiódł (choć nie wiem, czy to odpowiednie wyrażenie. Może zawodzi się tylko raz?). Rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie. Powiem, że był całkowicie innym chłopakiem niż w momencie, gdy go poznałam. Po pierwsze był dla mnie bardzo ciepły, czuły i kochany (wcześniej był typem imprezowicza), zazdrosny i po parę razy dziennie słyszałam 'kocham cię'. W momencie, gdy zaczęliśmy być ze sobą, odwróciła się ode mnie moja przyjacioółka (przyjaźniłyśmy się 7 lat). Rok wcześniej zmarło moich dwóch dziadków. Okres ten nie był dla mnie łatwy.

Ale nie w tym rzecz. Zorientowałam się, że z tym, że straciłam przyjaciółkę, a także innych przyjaciół, z całym tym bólem, który we mnie siedział nie mogłam poradzić sobie przez bardzo długi czas. Dopiero w tym roku mam wrażenie, że po prostu zniknął. Może dlatego, że nowe miasto i nowi ludzie? Sama nie wiem... Tak więc zaczęłam pisać o tym, że nie potrafię nazywać swoich uczuć, a przeszłam do opowiadania o tym, o czym właściwie już powinnam skończyć mówić:)) Czasem jestem zwyczajnie zmęczona, ale za nic nie położę się do łóżka, nie pośpię... tylko siadam, płaczę. Wydaje mi się, że jest wszystko źle, że nie wiem czego chcę, że wiem, że nie kocham mojego byłego chłopaka, że nie chcę z nim być, a z drugiej strony cholernie tęsknię za tym co było, gdy było fantastycznie.

Nie potrafię poradzić sobie z samotnością. Ale nie taką samotnością 'braku mężczyzny'. Bo z tym nigdy nie miałam problemu i nigdy na siłę nie szukałam miłości. Uważam, że to ona nas znajdzie. Po prostu nie potrafię cieszyć się byciem sama. Gdy jestem w domu, nie wiem, co mam ze sobę zrobić. Czasem jest lepiej - czytam gazety, robię coś na kompuetrze. A czasem fatalnie. Boli mnie to, że moje szczęście, radość życia uzależniły się od innych osób. Bo tak naprawdę, patrząc na swoje życie, widzę, że przeszłam z rąk rodziców w rece przyjaciółki, potem jednego chłopaka i drugiego. I nawet ciężko mi podejmować jakieś decyzje.

W tym roku wyjechałam za granicę na 2 miesiące. Było ciężko, smutno niekiedy, tęskniłam cholernie za rodzicami, ale wiem i widzę, że ten pobyt dużo mi pomógł, wiele się nauczyłam, stałam się silniejsza. Moje problemy się zmieniły. Ale nadal jest coś nie tak. Czasem myślę wieczorami o tym, co będzie, gdy poznam kogoś i czy w ogóle jeszcze się zakocham? Czy będą takie chwile i wspaniałe momenty jak w ostatnim związku? Czasem myślę, że życie jest tak przewrotne, że kto wie, czy za 2-3 lata nie spotkam mojego byłego (który utrzymuje, że nadal mnie kocha i będzie kochał całe życie), będziemy mądrzejsi, po innych związkach i pewni, że się kochamy?

Sama nie wiem... potrafię się dobrze bawić, kocham tańczyć, lubię rozmawiać z ludźmi. Ale nie lubię, tak jak gdy miałam 16-17 lat (teraz mam 21), tłumów. Poza tym ciężko mi znależć bratnią duszę... nie wiem co mi jest. Chciałabym, żeby ktoś spojrzał na to z boku. Powiedział mi, co widzi, czytając zlepek tych kilkuset słów. Czy to ja wymyślam, czy jest coś nie tak.

Agresja - czy można poradzić sobie z nią samemu?

Odkąd pamiętam, byłem nieśmiały. Miałem kłopoty, próbując rozmawiać z rówieśnikami, a z rówieśniczkami w ogóle nie byłem w stanie prowadzić dialogu. Często kończyło się na mamrotaniu i ucieczce. Życie poszło do przodu, mam paru dobrych znajomych, jednak żadnego nie...

Odkąd pamiętam, byłem nieśmiały. Miałem kłopoty, próbując rozmawiać z rówieśnikami, a z rówieśniczkami w ogóle nie byłem w stanie prowadzić dialogu. Często kończyło się na mamrotaniu i ucieczce. Życie poszło do przodu, mam paru dobrych znajomych, jednak żadnego nie mogę nazwać przyjacielem. Nie potrafię powiedzieć im wszystkiego, choćbym chciał. Prześladuje mnie wrażenie, że jedyną przyczyną, dla której się ze mną zadają to wyśmiewanie mnie za moimi plecami. Jestem uznawany za inteligentnego, znającego się na ludziach, jednak zupełnie nie działa to wobec mnie samego (w tym wypadku jestem niemalże ślepy).

Nie mam problemów z wyjściem ze znajomymi do kina czy pójściem do klubu, jednak jestem uznawany za aspołecznego. Spore trudności mam również w utrzymaniu świeższych znajomości. Trudno mi jest pohamować niechęć do osoby, która mnie zraniła. Nawet jeśli to było nieumyślne/przypadkowe/urojone. Zazwyczaj kończy się na znienawidzeniu + monologu celnie wytykającym wady, po którym dana osoba nie chce mnie znać. Czasami reflektuję się w porę i udaje mi się to jakoś powstrzymać. Po paru tygodniach nastawienie do osoby zazwyczaj ulega wyzerowaniu (możliwe, że ma to związek z moją kiepską pamięcią do wydarzeń).

Dręczą mnie straszne huśtawki nastrojów. Bywają takie dni, że co 15 minut mam skrajne zmiany nastawienia do życia. Nauczyłem się odgrywać nastrój odpowiedni do sytuacji, mimo że wewnątrz czuję zupełnie inaczej. Często mam wrażenie, że jestem zasilany nienawiścią. Czuję wtedy potężną niechęć/odrazę do wszystkiego, a w szczególności do siebie samego. Często mam poczucie beznadziejności i bezcelowości mojej egzystencji.

Najbardziej irytują mnie szczęśliwe pary. Wzbiera we mnie wtedy złość na samego siebie, że nie potrafię być atrakcyjny dla płci przeciwnej i nie jestem w stanie stworzyć żadnego związku. Gdy widzę osobę, którą darzę uczuciami, zazwyczaj czuję bezsilność i straszny smutek (chwilami mam ochotę wyć). Wbrew pozorom jestem osobą tolerancyjną (niekiedy aż za bardzo), spokojną (zawsze mówię spokojnie, bez unoszenia się, trzymam nerwy na wodzy).

Nie mogę siebie zrozumieć

Jest mi ciężko, moje małżeństwo właśnie się rozpada z mojego powodu. Będąc z mężem, ciągle szukam kogoś innego, a kiedy mam już odejść, to zaczynam się bać tak panicznie, że chcę wracać i próbować jeszcze raz. Już myślę, że to...

Jest mi ciężko, moje małżeństwo właśnie się rozpada z mojego powodu. Będąc z mężem, ciągle szukam kogoś innego, a kiedy mam już odejść, to zaczynam się bać tak panicznie, że chcę wracać i próbować jeszcze raz. Już myślę, że to choroba. Mam trochę problemów, ponieważ mąż ma obecnie problemy z prawem, ale wydaje mi się, że to nie o to chodzi. Z mężem rozmawia mi się dobrze, tylko niestety nie układają nam się sprawy intymne. Mam wrażenie, że jest dla mnie jak brat i to wszystko. Pozdrawiam.

odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Boję się odrzucenia

Witam. Zbliża się osiemnastka, a ja nadal nie mogę odnaleźć kobiety. Nie jestem osobą wstydliwą, ale boję się "odrzucenia". Boję się, że dziewczyna powie mi: nie pasujemy do siebie, przykro mi, ale nic z tego nie wyjdzie... itp. Boję się...

Witam. Zbliża się osiemnastka, a ja nadal nie mogę odnaleźć kobiety. Nie jestem osobą wstydliwą, ale boję się "odrzucenia". Boję się, że dziewczyna powie mi: nie pasujemy do siebie, przykro mi, ale nic z tego nie wyjdzie... itp. Boję się tego, że nie będę mógł spojrzeć w oczy tej dziewczynie, która mnie odrzuciła... 3 lata temu miałem dziewczynę, z którą byłem pół roku. Od tego czasu nie potrafię odnaleźć innej. Warto dodać, że to dziewczyna podbiła do mnie. Idąc wieczorem i widząc młode pary, czuję się... źle, bo zaczynam czuć się samotnym, zaczyna brakować mi kobiety, dzięki której życie nabiera kolorów. Jestem osobą zadbaną, miłą, wesołą, o własnym eleganckim stylu, a mimo to boję się odrzucenia i czekam, kiedy znów któraś dziewczyna podbije do mnie...:(

odpowiada 1 ekspert:
Lek. Marta Mauer-Włodarczak
Lek. Marta Mauer-Włodarczak

Problem z panowaniem nad emocjami

Od dłuższego czasu czuję się beznadziejnie. Potrafię cały dzień płakać, wydaje mi się, że nic nie potrafię, całymi dniami potrafię nie wychodzić z domu, tylko siedzieć sama. Jestem często przemęczona, mogłabym całymi dniami spać, często myślę o śmierci oraz nie...

Od dłuższego czasu czuję się beznadziejnie. Potrafię cały dzień płakać, wydaje mi się, że nic nie potrafię, całymi dniami potrafię nie wychodzić z domu, tylko siedzieć sama. Jestem często przemęczona, mogłabym całymi dniami spać, często myślę o śmierci oraz nie potrafię zapanować nad emocjami. Czasami śmieję się, a za chwilę jestem zdenerwowana, rzucam różnymi przedmiotami, płaczę.

odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Problemy z samym sobą

Witam serdecznie. Od kilku lat zamykam się coraz bardziej w sobie, nie potrafię się otworzyć i porozmawiać. Jestem Damian i mam 24 lata. W okresie dorastania zaczęły się moje problemy. Jestem orientacji homoseksualnej. Gdy zacząłem się o tym przekonywać,...

Witam serdecznie. Od kilku lat zamykam się coraz bardziej w sobie, nie potrafię się otworzyć i porozmawiać. Jestem Damian i mam 24 lata. W okresie dorastania zaczęły się moje problemy. Jestem orientacji homoseksualnej. Gdy zacząłem się o tym przekonywać, było to dla mnie nienormalne, szukałem jakiegoś wyjścia i popadłem w narkomanię. Miałem wtedy wysoką samoocenę i życie się jakoś toczyło. Rodzice nigdy nie potrafili ze mną porozmawiać, brak jakiegokolwiek zainteresowania, co mnie gnębi, co mi dolega. Zawsze słyszałem słowa krytyki, tak nie możesz robić, powinieneś robić to tak, ty w życiu sobie nie poradzisz i wiele innych, które z każdym dniem zamykały mnie coraz bardziej.

Lata uciekały i ja też w końcu zmądrzałem. Przestałem brać narkotyki, miałem partnera, zaczynałem być szczęśliwy. Przyszła więc i pora powiedzieć o tym rodzicom, że ich syn nie ma dziewczyny, tylko chłopaka i wtedy usłyszałem rzeczy, o których wstyd mi mówić. Jednym z takich słów było ,,to jest jakaś choroba odzwierzęca i musisz się leczyć". Każdy wie, że homoseksualizm nie jest chorobą, a słowa matki i ojca w kierunku własnego dziecka bolą. Po tym zdarzeniu zacząłem się zamykać jeszcze bardziej. Rodzicom z czasem przeszło i zaakceptowali mnie takim, jakim jestem, ale moja blokada przed rozmową z innymi ludźmi się zatrzasnęła.

Mam partnera, którego kocham i on też bardzo mnie kocha, tylko on oddałby za mnie życie i jest szczery, a ja nie potrafię z nim porozmawiać o moich problemach. Szukam w różnych innych miejscach pomocy, ale nie u niego. Później on ma do mnie pretensje, że nie chcę z nim rozmawiać, a ja po prostu nie umiem się odblokować, zbaczając z drogi, tracę go coraz bardziej, krzywdząc na wiele sposobów. Proszę o pomoc.

Nie radzę sobie z moim życiem

Mam 21 lat, w tym roku zaczęłam studia na kierunku, który średnio mnie interesuje, ale wiem, że muszę je skończyć. Nie potrafię sobie z tym poradzić, mam wrażenie, że nic nie umiem, że wszyscy są mądrzejsi ode mnie. Boję się...

Mam 21 lat, w tym roku zaczęłam studia na kierunku, który średnio mnie interesuje, ale wiem, że muszę je skończyć. Nie potrafię sobie z tym poradzić, mam wrażenie, że nic nie umiem, że wszyscy są mądrzejsi ode mnie. Boję się odezwać, bo czuję, że będę za wszystko krytykowana. Najgorsze jest to, że nie potrafię się zmobilizować do nauki, potrafię siedzieć całymi dniami w domu, słuchać muzyki i włóczyć się z kąta w kąt. Mieszkam z rodzicami i nie potrafię nawet nic zrobić w domu, posprzątać czy ugotować obiadu. Czas przecieka mi przez palce, chcę to zmienić, ale nie potrafię. Ciągle odkładam wszystko na później, a jak przychodzi co do czego to wpadam w panikę i jest jeszcze gorzej.

W kontaktach z ludźmi też jest źle. Mam niewielu znajomych, ciągle siedzę cicho, bo nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Nawet jak mam własne zdanie, to się nie wypowiadam, bo boję się krytyki. Chciałam to zmienić i w rozmowie z moją przyjaciółką odważyłam się wyrazić swoje (odmienne od niej) zdanie, co doprowadziło do kłótni i czuję, że straciłam jedyną bliską mi osobę. Ogólnie boję się wychodzić do ludzi, nawiązywać kontakty. Chciałabym być inną osobą, otwartą i zadowoloną z życia, czy da mi się jakoś pomóc?

Co robić, gdy mężczyzna pogrąża się w beznadziejnym stanie i nie chce udać się do lekarza?

Witam. Od czterech lat jestem w związku z mężczyzną, który - moim zdaniem - jest ofiarą tej straszliwej choroby, a ja nie wiem, co mam robić. Próbowaliśmy już wielu sposobów, żeby wyrwać go ze szponów beznadziei i przeraźliwej pustki w...

Witam. Od czterech lat jestem w związku z mężczyzną, który - moim zdaniem - jest ofiarą tej straszliwej choroby, a ja nie wiem, co mam robić. Próbowaliśmy już wielu sposobów, żeby wyrwać go ze szponów beznadziei i przeraźliwej pustki w sercu. Bo właśnie dlatego dziś On mnie nie kocha. To znaczy nic nie czuje. Do nikogo. Tylko pustkę. Podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Miłość się skończyła, ale przyjaźń pozostała. Uwielbiamy spędzać czas razem... Kurczę, to takie trudne... Mi ciężko o tym mówić, a co dopiero Danielowi... Był u psychologa, ale mu nie pomógł. Daniel ma bardzo silny i trudny charakter...

Czasem mówi mi takie rzeczy, że jestem przerażona. Mówi o braku jakichkolwiek uczuć, o ciągłym poczuciu winy... O tym, że tak bardzo chciałby mnie znowu pokochać... O nienawiści do rodziców, którzy, powiedzmy szczerze, dali mu popalić - najłagodniej mówiąc. A to taki dobry facet... Najgorsze, że nie wiem jak mu pomóc... Nie chce iść do psychiatry... Przepraszam za taką chaotyczną wypowiedź, ale kompletnie nie wiem, jakie informacje powinnam przekazać, żeby usłyszeć, co ja mam dalej robić? Przecież nie mogę go zostawić samego. To mój przyjaciel... I mężczyzna, który naprawdę dużo dla mnie znaczy... Proszę, pomóżcie! Nie wiem, co mam robić. Muszę mu pomóc!

odpowiada 1 ekspert:
Lek. Jan Karol Cichecki
Lek. Jan Karol Cichecki

Co zrobić, by się nie czerwienić?

Hey ! Mam na imię Karolina i mam 14 lat. Moim głównym problemem jest strasznie czerwieniąca się buźka. Wystarczy tylko, że siedzę w klasie, w której jest ciepło, a już moja twarz przypomina czerwone pole bitwy. Nie mam co prawda...

Hey ! Mam na imię Karolina i mam 14 lat. Moim głównym problemem jest strasznie czerwieniąca się buźka. Wystarczy tylko, że siedzę w klasie, w której jest ciepło, a już moja twarz przypomina czerwone pole bitwy. Nie mam co prawda problemów typu trądzik czy syfy, ale sam fakt, że idąc przez korytarz, czerwienię się jakby na wystąpieniu publicznym, jest dla mnie koszmarem. Wiem, że dobrze mieć tak dobrze ukrownie naczynia twarzy, czy jakoś tak, ale to strasznie krępujące. O wystąpieniach publicznych, wysiłku czy dyskotekach już nawet nie wspomnę, bo wtedy to już kompletnie przypominam buraka. Proszę, poradźcie coś.

Brak sensu życia i niewychodzenie z domu

Mam na imię Ania, mam 20 lat. Nie widzę sensu życia, wszystko wydaje mi się puste i bez sensu, nie mam w ogóle przyjaciół, ludzie mnie drażnią i denerwują, czy to normalne? Z jednej strony czasem potrzebuje kogoś, a z...

Mam na imię Ania, mam 20 lat. Nie widzę sensu życia, wszystko wydaje mi się puste i bez sensu, nie mam w ogóle przyjaciół, ludzie mnie drażnią i denerwują, czy to normalne? Z jednej strony czasem potrzebuje kogoś, a z drugiej uciekam od ludzi. Nie wiem. Do tego kocham się w kimś nieszcześliwie, kto w ogóle mnie nie chce. To już 3 lata. A ja nie potrafię zakochać się w kimś innym. Wiem, że to chore, ale jak można na siłę się zakochać w kimś innym? Do tego mam straszne kompleksy. Jestem wysoka (178 cm) i jak wychodzę na ulicę to wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Boję się iść do pracy, na studia, właśnie przez te straszne kompleksy. Zamknęłam się w domu i potrafię nieraz tydzień nie wychodzić. Co robić?

odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Wybuchy złości powodowane nerwicą?

Zawsze miałam problem z emocjami. Wybuchałam w złości i ciągnęłam kłótnie na siłę, używając argumentów, których później żałowałam. Chwilami udawało mi się nad tym panować, ale np. przed maturą nie dawałam rady - zostawił mnie wtedy chłopak, tłumacząc, że dość...

Zawsze miałam problem z emocjami. Wybuchałam w złości i ciągnęłam kłótnie na siłę, używając argumentów, których później żałowałam. Chwilami udawało mi się nad tym panować, ale np. przed maturą nie dawałam rady - zostawił mnie wtedy chłopak, tłumacząc, że dość ma mojego czepiania się, itd. Później, przed długi czas umiałam nad tym jednak panować.

Ostatnie pół roku mieszkałam z chłopakiem (tym samym, gdyż zeszliśmy się i byliśmy wtedy ponad 4 lata razem).Pracowałam, studiowałam zaocznie i niestety, prawie codziennie dochodziło do kłótni. Znosił to w spokoju, ale mówił co mu przeszkadza i czy ja muszę sprawiać tyle bólu. Było mi źle, próbowałam coś zmienić, ale bez skutku. Mówiłam sobie nawet jak powinnam postępować, ale straciłam pracę, miałam dużo egzaminów, pisałam pracę dyplomową i zaczęły się moje problemy ze zdrowiem. Bolało serce, głowa, czułam duszność. Dostałam leki i trochę przechodziło (również moje wybuchy złości i histerie). Niestety, on nie wytrzymał. Powiedział, że nie potrafi znieść mojego charakteru i że chyba jesteśmy niedobrani (po prawie 5 latach).

Wróciłam do mamy... i wybuchłam w ten sam sposób, jak na niego przez ostatnie pół roku. Złamało się coś we mnie, gdy mama przyznała, że mój wybuch był zupełnie bez sensu. Po 5 minutach kłótni nie wiedziałam nawet o co się kłóciłam. A powiedziałam dużo przykrych rzeczy. Gdy przyjrzałam się temu, widzę, że coś ze mną nie tak. Stresuje mnie każda sytuacja (nawet to, że rano muszę jechać coś załatwić) i płaczę, gdy nie jest po mojej myśli. Wciąż mówię ludziom, że nie rozumieją mnie, nie wiedzą jak ja się czuję. Dodatkowo mam takie objawy jak uporczywe drapanie się, przygryzanie policzków, bezsenność, bóle głowy, żołądka itd. Czytałam, że to może być nerwica. W przyszły piątek mam wizytę u psychiatry, ale już teraz wmawiam sobie chorobę i wolałabym wiedzieć, jak może brzmieć wstępna diagnoza.

Z góry dziękuję za pomoc.

Co zrobić, żeby znów być sobą i pokochać życie takie, jakie jest?

Jestem dziewczyną, mam 22 lata i teoretycznie całe życie przed sobą... ale w praktyce to tylko wegetacja i czekanie na śmierć... Kiedyś byłam duszą towarzystwa, wszyscy mnie lubili, nie miałam problemów z nawiązywaniem i utrzymaniem znajomości. Mimo że się...

Jestem dziewczyną, mam 22 lata i teoretycznie całe życie przed sobą... ale w praktyce to tylko wegetacja i czekanie na śmierć... Kiedyś byłam duszą towarzystwa, wszyscy mnie lubili, nie miałam problemów z nawiązywaniem i utrzymaniem znajomości. Mimo że się o to nie prosiłam, byłam rozchwytywana przez znajomych, żyłam beztrosko. Mogłam się wygłupić ze znajomymi i z siostrami, ale to wszystko się skończyło…

Dwa lata temu moje siostry się ożeniły - wszystkie praktycznie w jednym czasie, wyprowadziły się, niedługo potem zostawił mnie chłopak i tylko dzięki przyjacielowi już wtedy nie zrobiłam się taka ponura i inna... bardzo się do siebie zbliżyliśmy, przy nim wszystko mi przechodziło i byłam szczęśliwa, zakochałam się, mimo że pił i nie chciał ze mną być i niektórzy dziwili się, że ja w ogóle się z nim zadaję... od pewnego czasu on zrobił się zupełnie obojętny na mnie i na cały świat i jest zadowolony z życia... a ja wręcz odwrotnie... zrobiłam się ponura, obrażona na cały świat.

Bardzo chciałabym mieć kogoś bliskiego, ale wszystkich zrażam do siebie. Zero chęci do wychodzenia z domu, do spotkań ze znajomymi, bo czuję się tam zupełnie obco, jakby to nie byli ludzie, których znam tyle lat, jestem bo jestem, a jakby mnie nie było, to nawet nikt by nie zauważył, dlatego miewam myśli samobójcze, ale jeszcze do końca nie oszalałam, żeby to zrobić. Uważam, że życie nie ma sensu - nic go nie ma, nikt mnie nie rozumie, a jak mówię, że nie mogę sobie z sobą poradzić, to słyszę, że przesadzam itp. Wszystko mnie denerwuje, nawet bez powodu, często płaczę, szukam pretekstu, żeby nigdzie nie wychodzić, a potem ryczę, bo muszę siedzieć w domu i odwrotnie. Jak gdzieś pójdę, to żałuję tego i tego, że się urodziłam.

Dodam jeszcze, że w domu, poza tym, że wszystkich denerwuję swoim zachowaniem i wkurzaniem się o wszystko, to byłoby ok. Nigdy niczego mi nie broniono, dostosowują się do mnie... Mam potwornie nudną pracę, całe dnie siedzę praktycznie sama bez żadnych szans na rozwój czy zmianę, bo mój tata ma padaczkę pooperacyjną i "moje miejsce jest w domu”. Po pracy obiad (ostatnio to mój drugi i ostatni posiłek na dzień, a ważę 44 kg przy 167 cm - NIE jestem anorektyczką!), film i spać na 12 h, bo na nic innego nie mam ochoty. Podsumując: nie mam przyjaciół, znajomych, a jedyna bliska osoba, dla której byłabym w stanie wziąć się za siebie, właśnie przechodzi chyba najlepszy czas w swoim życiu i nawet nie mogę z nią pogadać w cztery oczy, bo nie ma czasu dla mnie…

Jak nakłonić do terapii osobę niepanującą nad emocjami i osobę z prawdopodobną depresją?

Dzień dobry! Mam na imię Asia, mam 21 lat i jestem studentką. Problem, z którym się borykam, nie jest wyłącznie mój. Dotyczy mojej rodziny. Nie możemy poradzić sobie wszyscy z zachowaniem ojca. Zawsze miał trudny charakter, ale od przynajmniej roku...

Dzień dobry! Mam na imię Asia, mam 21 lat i jestem studentką. Problem, z którym się borykam, nie jest wyłącznie mój. Dotyczy mojej rodziny. Nie możemy poradzić sobie wszyscy z zachowaniem ojca. Zawsze miał trudny charakter, ale od przynajmniej roku staje się wręcz nieznośny. Kipi złością, zawiścią, jakąś nasilającą się agresją. Coraz gorzej wszyscy się czujemy (mam o rok młodszą siostrę, brata w maturalnej klasie i mamę). Prawie nie umiemy znaleźć z nim wspólnego języka.

Główny problem z tatą polega na tym, że nie potrafi prowadzić dyskusji. Bardzo rzadko wysłucha cudzych argumentów i spróbuje je przemyśleć, najczęściej nie chce w ogóle słuchać, ucieka i ponad wszystko podnosi, że to on ma rację, a jak ktoś nie chce tej racji zaakceptować, obraża się i przestaje się odzywać. Niekiedy trwa to bardzo długo i z reguły kończy się, gdy tata łaskawie wybaczy. Takim zachowaniem wprowadza w domu niemal dyktat. Albo tak jak ja chcę, albo nie będę się odzywał.

Kolejnym problemem jest jego zamykanie się na świat. Odczuwa coraz mniejszą potrzebę kontaktu ze znajomymi i rodziną. To już czasem urasta do farsy. Ostatnio odwiedziła go siostra, a on demonstracyjnie nie przyszedł do domu, choć wiedział, że przyjechała i czeka na niego. Powtarza jedynie w domu, że rodzina go wykorzystuje, a momentami, że on ich wręcz nienawidzi. Najgorsze jest to, że mama go prosi, usiłuje wytłumaczyć i powiedzieć, że jest jej wstyd przed rodziną, że go nie rozumie i żeby porozmawiali. Niestety w kółko powtarza jedynie te swoje frazy i w złości dodaje, że czemu mama widzi w nim tylko wady i to co najgorsze.

Tata generalnie posądza nas w domu o to, że wszyscy się przeciw niemu sprzysięgliśmy, że go obgadujemy i że mama nas nastawia przeciw niemu. Z jego zachowania wyraźnie widać ogromną potrzebę akceptacji. Z drugiej strony nie chce w najmniejszym stopniu się zmienić, choć wielokrotnie podejmowaliśmy z nim ten temat. Uważa, że wszyscy się mylimy, a tylko on jeden ma rację. W nasileniu tych zachowań widzę też znaczącą naszą winę. Obawiam się, że wybraliśmy złą taktykę, niby w żartach wyśmiewając jego wady. Podejrzewam, że te często powtarzające się żarty doprowadziły do tego, że tata ma o nas coraz gorsze zdanie. Myślę, że powaliliśmy jego poczucie wartości, a on tą separacją i agresją broni się przed poczuciem odrzucenia.

Na zachowaniu ojca najbardziej cierpi mama. Tata w tym jednym ma rację, rozmawiamy o nim z nią, ponieważ trzeba o tym mówić. Ona jest z nami szczera, usiłuje znaleźć sposób, aby było lepiej, ale ostatnio coraz gorzej funkcjonuje. Źle śpi, mało je, stara się uśmiechać itp., ale widzę, że się załamuje. Moim zdaniem potrzeba tu terapii dla nich obojga, a może nas wszystkich. Problem polega na tym, że tata jak zwykle stwierdzi, że go nie rozumiemy i będzie wściekły, a mamie też będzie trudno się przełamać przed tego rodzaju pomocą. Jak można ich do tego przekonać? Na początek choć mamę, żeby nie ranić jej uczuć? Bardzo proszę o pomoc.

odpowiada 1 ekspert:
Lek. Marta Mauer-Włodarczak
Lek. Marta Mauer-Włodarczak

Jak mam sobie z tym radzić?

Witam, od pewnego czasu nie widzę sensu w swoim życiu, tzn. nie widzę w nim perspektyw na przyszłość i cały czas prześladuje mnie lęk przed samotnością. Jest co prawda pewna osoba, na której mi zależy, ale ona niedawno zaczęła...

Witam, od pewnego czasu nie widzę sensu w swoim życiu, tzn. nie widzę w nim perspektyw na przyszłość i cały czas prześladuje mnie lęk przed samotnością. Jest co prawda pewna osoba, na której mi zależy, ale ona niedawno zaczęła się spotykać z kimś. Ja się z nią widuję codziennie, ale jakoś nie jestem w stanie powiedzieć jej, co do niej czuję, boję się okazać jej swoje uczucia, bo nie wiem jak ona to odbierze. Co mam w takiej sytuacji zrobić? Jak sobie radzić? Proszę o pomoc.

odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Wybuchy złości - jak sobie poradzić, do kogo się udać?

Mam 27 lat. Mam męża i 2 dzieci (3 lata i 1 rok). Odkąd pamiętam, miałam problemy z wyrażaniem emocji. Reagowałam zbyt gwałtownie na rzeczy, które mnie denerwowały i reagowałam agresją oraz krzykiem. Od kilku miesięcy wszystko się nasiliło....

Mam 27 lat. Mam męża i 2 dzieci (3 lata i 1 rok). Odkąd pamiętam, miałam problemy z wyrażaniem emocji. Reagowałam zbyt gwałtownie na rzeczy, które mnie denerwowały i reagowałam agresją oraz krzykiem. Od kilku miesięcy wszystko się nasiliło. Wiele rzeczy, czasem drobnostek, wyprowadza mnie z równowagi. Szybko się denerwuję - pod wpływem błahych rzeczy. W jednej chwili wzbiera we mnie złość i nie potrafię nad sobą zapanować. Wtedy trzęsę się w środku i mam ochotę krzyczeć - tylko po to, by cały ten stres z siebie wyrzucić. Na zewnątrz nie jestem szczególnie smutna - z pozoru wszystko jest ok -  taki wizerunek mam dla osób trzecich.

W domu wszystko jednak wygląda inaczej. Podnoszę głos na rodzinę - krzyczę na dzieci, jestem niemiła dla męża. Każda drobnostka jest powodem do tego, by zrobić mu jakąś uwagę - a zaczynając na drobnostkach, drążę i drążę - napędzając się - i w końcu wybucham. W środku czuję się smutna- niewiele rzeczy mnie szczerze cieszy. Wszystko jest raczej obojętne - takie codzienne. Nie czuję ekscytacji, euforii - wielkiego cierpienia też nie - tylko wciąż taką zwyczajną obojętność. W chwilach złości, czuję potrzebę płaczu albo odizolowania. Ciągle myślę o tym, że nie spełniam się zawodowo, że tracę czas, bo nie mam pracy swoich marzeń, bo za mało umiem i że nie jest tak, jakbym chciała, żeby było.

Uważam, że nie jestem dobrą mamą - nie potrafię bawić się z dziećmi, męczą mnie - jednocześnie bardzo je kocham - tylko nie umiem z nimi być. Bardzo kocham swojego męża, jednak nie potrafię się z nim porozumieć. Czuję, jakby miarą mojej miłości do niego była ilość awantur i krzyku. Rzadko mam ochotę na jakiekolwiek zbliżenia. A wtedy też czuję tylko smutek. Z pozoru - nawet dla mnie wszystko jest ok - tylko we mnie w środku jest coś, czego nie potrafię nazwać, a co nie pozwala mi się uporać z emocjami i atakami złości, co sprawia, że nic mnie nie cieszy. Proszę o wskazówkę. jak mam z tym walczyć. Rozważam udanie się do specjalisty, jednak nie wiem, jak zacząć (z jednej strony boję się, że może to nie żadna depresja tylko mój "trudny charakter", z drugiej wstydzę się swojego postępowania...). Nie wiem też, do kogo się udać, jak zacząć...

Czy uczucia we mnie umarły?

Chciałam zapytać, czy jest to normalne, czy to są jakieś zaburzenia, gdyż jak już kiedyś wspomniałam, zakochałam się, a raczej można to już nazwać obsesją. Miłość ta zakończyła się dla mnie chyba zbyt drastycznie, bo z dnia na dzień, ale...

Chciałam zapytać, czy jest to normalne, czy to są jakieś zaburzenia, gdyż jak już kiedyś wspomniałam, zakochałam się, a raczej można to już nazwać obsesją. Miłość ta zakończyła się dla mnie chyba zbyt drastycznie, bo z dnia na dzień, ale martwi mnie rzecz następująca, gdyż nie odczuwam nic. Nie czuję, że mogę kogoś kochać. Troszkę mnie to martwi, bo chyba to raczej nie jest normalne nie czuć potrzeby bycia kochaną i nie kochać kogoś. Czy to już umarło, czy te zaburzenia kiedyś powrócą, czy będę potrafiła kochać?

odpowiada 1 ekspert:
Lek. Jan Karol Cichecki
Lek. Jan Karol Cichecki

Syndrom wiecznej dziewczynki?

Witam! Mam na imię Alicja i mam 18 lat. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. Mój 'problem' polega na ciągłym fantazjowaniu, bujaniu w obłokach itp. Wiadomo, że w życiu każdej dziewczynki przychodzi...

Witam! Mam na imię Alicja i mam 18 lat. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. Mój 'problem' polega na ciągłym fantazjowaniu, bujaniu w obłokach itp. Wiadomo, że w życiu każdej dziewczynki przychodzi taki moment, kiedy chciałaby być piosenkarką, aktorką, modelką itd., ale ja mam już 18 lat i te marzenia ciągle mnie nie opuszczają. Nieustannie myślę, że będę aktorką, piosenkarką etc., ale ja nie mam za grosz i talentu, i osobowości. Jestem nieśmiałą, zamkniętą w sobie, lękliwą, zakompleksioną dziewczyną i brak mi asertywności. Jak taka osoba miałaby zaistnieć w show-biznesie?! Ciągle myślę, jak to odbieram nagrodę dla najlepszej aktorki, dla najlepszej piosenkarki, jak daję koncert, kiedy występuję na czerwonym dywanie lub mam romans z jakąś gwiazdą.

Mimo że doskonale zdaję sobie sprawę z mojego braku talentu i mocnego charakteru, to te myśli na krok mnie nie opuszczają. Na lekcjach, zamiast słuchać co nauczyciel mówi, ja sobie podśpiewuję i wypisuję w zeszycie teksty piosenek i nazw zespołów. Zaczynam myśleć, że to już nie jest normalne. Często nachodzą mnie myśli, że żadna normalna praca (np. informatyka, prawnika) mnie nie usatysfakcjonuje, że nie chcę prowadzić zwykłego życia, zwykłego, szarego człowieka. Ale jeśli już będę takim 'zwyczajnym' człowiekiem, to będę z tego powodu nieszczęśliwa i będę musiała się zabić.

Dla osoby w moim wieku to jeszcze normalne? W końcu jestem już dorosła, muszę poważnie myśleć o życiu, a wychodzę z założenia, że "Po co mam zdać do następnej klasy? Avril Lavigne rzuciła szkołę w wieku 16 lat i co? Jest wielką gwiazdą!". Dosłownie wszystko mam gdzieś, bo w głowie mam tylko myśli o międzynarodowej karierze. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi bardzo idiotycznie, ale naprawdę się zastanawiam, czy to normalne. Mam nadzieję, że ten list nie zostanie zignorowany. Pozdrawiam.

Przygnębienie, niekontrolowane ataki gniewu i agresji

Witam. Jestem 20-letnią studentką, od lat borykam się z problemami osobistymi, które teraz uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie. W moim domu zawsze było dużo konfliktów: między rodzicami, między nimi a babką. Ta, mająca zaburzenia psychiczne (nie wiadomo jakie, gdyż jej nie...

Witam. Jestem 20-letnią studentką, od lat borykam się z problemami osobistymi, które teraz uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie. W moim domu zawsze było dużo konfliktów: między rodzicami, między nimi a babką. Ta, mająca zaburzenia psychiczne (nie wiadomo jakie, gdyż jej nie zdiagnozowano), wszczynała nieustannie awantury, dochodziło często między nią a rodzicami do przepychanek. Przez okres, kiedy jeszcze żyła żywiłam do niej niechęć, ponieważ odnosiła sie do naszej rodziny z brakiem szacunku (wyzywała, oskarżała o kradzieże).

Po jej śmierci również nigdy nie byliśmy szczęśliwi, ponieważ mój ojciec jest osobą konfliktową, która nie umie dotrzymać danego słowa, a mama, która była długo bezrobotna, wykonuje pracę, która jest dla niej rozczarowaniem i powodem do zmartwień: toteż między mamą a ojcem oraz między ojcem a mną i siostrą często dochodzi do konfliktów. Rodzą sie one głównie na gruncie materialnym: od 20 lat mieszkamy w domu nieogrzewanym, niemającym normalnej kuchni i łazienki, od paru lat nie ma wody bieżącej. Szczególnie w zimie jest to sytuacja trudna (szczególnie dla mojej mamy i dla mnie, ponieważ mam problemy zdrowotne). Ojciec na nasze zarzuty o opieszałość i lekceważenie nas reaguje złością i poniżaniem.

Ze mną zawsze było coś nie w porządku. Od wczesnego dzieciństwa miałam problemy z apetytem i mimo różnych zabiegów matki również teraz, kiedy jestem zdenerwowana lub zestresowana, nie jem regularnie, mam również parę schorzeń układu pokarmowego. Często słyszałam od krewnych i znajomych aluzje do anoreksji, które bardzo mnie denerwowały. Zawsze byłam zamknięta w sobie i zakompleksiona, nie potrafiłam znaleźć wspólnego języka z rówieśnikami. Uważano mnie zawsze za kujona, który tak naprawdę nie jest zbyt inteligentny. Co chyba nie mija się z prawdą, gdyż wiadomości, które zapamiętuję na egzamin lub klasówkę, dosyć szybko zapominam.

Nigdy nie miałam i nie mam prawdziwego przyjaciela. Irytuje mnie fakt, że zawsze to ja jako pierwsza wysyłam do kogoś wiadomości lub dzwonię. Moją słabość dostrzegła grupa uczniów w podstawówce, przez co byłam wyzywana i wyśmiewana, następnie cały okres gimnazjum "zatruł" mi jeden z nich, co spotęgowało moje zamknięcie w sobie. Często, gdy ktoś szepcze albo śmieje się wydaje mi się, że mnie obgaduje i wyśmiewa. W szkole moje schorzenia i potęgujący je stres spowodowały, że cierpiałam na częste mdłości, duszności, stany lękowe. Wyniki mojej matury były kiepskie, w ogóle wybór przedmiotów był trudny, bo wydawało mi się (i wydaje nadal), że z żadnego nie jestem wystarczająco dobra. Obecnie obawiam się, że po moim kierunku trudno będzie mi znaleźć pracę, mimo że mam kilka dróg do wyboru.

Często mam chwile, kiedy jest mi bardzo smutno, płaczę, ponieważ jestem do niczego: nic nie umiem, nie zainteresowałam sobą nikogo. Wydaje mi się, że lepiej byłoby dla mnie i dla mojej rodziny, gdybym nie żyła (chociaż nie umiałabym podjąć decyzji o samobójstwie). Za każdym razem, gdy czegoś nie wiem lub nie umiem zrobić, robi mi się ogromnie wstyd. Jest to tym gorsze, że moja młodsza siostra jest uzdolniona z przedmiotów ścisłych, ładniejsza, ma wielu znajomych; a ja byłam często do niej porównywana. Jestem przekonana, że postrzega się mnie jako mało inteligentną, a ja często się z tym zgadzam. Są chwile, kiedy nic mi się nie chce i nie mam na nic siły, mimo że realizacja zamierzonych celów daje mi dużo satysfakcji.

Głównym motywem napisania tego listu jest ostatnie wydarzenie: otóż w przypływie gniewu kilkakrotnie uderzyłam i podrapałam moją siostrę. Wcześniej zdarzyło mi się to w tym roku parokrotnie. Ponadto, kiedy się denerwuję, rzucam różnymi przedmiotami i używam wulgaryzmów, mimo że na co dzień nie bluźnię. Po wszystkich tych wydarzeniach mam ogromne wyrzuty sumienia, czuję się bardzo bezużyteczna. Nie umiem sobie dać rady z emocjami: smutek, przygnębienie, złość i poczucie braku wartości. Wstydzę sie siebie i nie lubię wchodzić w bliskie kontakty z ludźmi, boję się tego, że nigdy nie będę normalna: nie usamodzielnię się i nie będę potrafiła założyć szczęśliwej rodziny, tym bardziej, że mama i siostra powtarzają mi, że jestem podobna do babki i pewnie mam chorobę psychiczną (a z taką nie potrafiłabym żyć...). Dziękuję.

odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Co robić, by być szczęśliwym?

Mam pytanie: jak mam uwierzyć w siebie, jak się uśmiechać, jak się nie dołować, jak być pewnym siebie, tego co robię, jak być szczęśliwym?
odpowiada 1 ekspert:
Dr n. med. Anna Zofia Antosik
Dr n. med. Anna Zofia Antosik

Co tak naprawdę jest moim problemem?

Dzień dobry. Jestem 19-letnią dziewczyną. Coś złego się ze mną dzieje. Niestety, ale aby wyjaśnić, o co konkretniej mi chodzi, będę musiała się rozpisać, więc zrozumiem, jeśli nikt nie odpowie na moje pytanie. Zanim odważyłam się tutaj napisać, musiałam wszystkie...

Dzień dobry. Jestem 19-letnią dziewczyną. Coś złego się ze mną dzieje. Niestety, ale aby wyjaśnić, o co konkretniej mi chodzi, będę musiała się rozpisać, więc zrozumiem, jeśli nikt nie odpowie na moje pytanie. Zanim odważyłam się tutaj napisać, musiałam wszystkie najważniejsze głupoty z mojego życia nakreślić na kartce - wypiszę je teraz: 

*1995-96: Niedowaga i 'motywacje' ze strony rodziny - "zejdź mi z oczu, bo mam wrażenie, że się zaraz połamiesz", "jesteś niejadkiem!", "jak ty wyglądasz!", karmienie mnie na siłę biovitalami i nutellami. [Przez ten okres śniło mi się głównie, że matka z bratem zamykają mnie w klatce i porzucają, tłumacząc swoje zachowanie tym, że gdybym ich posłuchała i jadła więcej, nie doszłoby do takiej sytuacji].

*1998-2002: Molestowanie seksualne [ale nie ma co przesadzać, bo tylko sporadycznie w wakacje, kiedy X do nas przyjeżdżał bądź my ich odwiedzaliśmy]. W 2002 roku odważyłam się poinformować o tym kobietę mojego brata, która zagroziła mi, że jeżeli nie powiem matce, ona to zrobi. Powiedziałam więc. Reakcja była i tak lepsza niż się spodziewałam: "Zapomnij o tym, bo ja chcę mieć normalne, szczęśliwe dziecko". Wytłumaczyłam sobie więc to tak: "X musiał mieć jakieś problemy i tylko tak sobie z nimi radził, a ja głupia poruszyłam temat i teraz będzie miał przeze mnie kłopoty, może mi się to tylko przyśniło? nie ma co przesadzać, mama dobrze radzi". I jeszcze coś, pomimo że obiecała mi, że nie powie o tym żonie X, zrobiła to, napisała do niej list, od tamtej pory rodzina się rozleciała, tak jak zapewniał X.

*Od 1999 do dziś: nadwaga -> otyłość. Odkąd zapisałam się na zajęcia pozaszkolne i nie miałam czasu na utrzymywanie przyjaźni z pierwszych lat szkolnych ani na regularne jedzenie, zaczęłam przybierać na wadze. Moja aktualna waga osiągnęła 103 kg przy wzroście 175 cm. Chociaż uwielbiam aktywnie wypoczywać [rower, b. długie spacery, pływanie, quady, gokarty, jazda konna itd.], niestety 2 lata temu zrezygnowałam z tego, ponieważ coś się we mnie złamało i od tamtej pory unikam wychodzenia z domu jak ognia, wstydzę się pokazywać pośród ludzi. Od 4 miesięcy nie wychodzę do sklepu, ponieważ słyszę wręcz myśli sprzedawczyń "taka gruba świnia i kupuje jeszcze np. chrupki!?" Zresztą nie widzę sensu w jedzeniu.

Kiedy zaczęłam wstydzić się swojego ciała, od rówieśników słyszałam obelgi, a od najbliższych jedynie "nie przesadzaj!". Teraz od całej rodziny słyszę "Dziewczyno, co ty z siebie robisz?!", "Jak ty wyglądasz!?", "Żryj więcej, to na pewno chłopaka znajdziesz", "Może ciasteczko?". Przez 1,5 roku byłam pod kontrolą endokrynologa. Pani doktor po przeanalizowaniu mojej dotychczasowej diety stwierdziła, że to nie tu leży problem [poza drobną kwestią, że nie jem warzyw]. Oczywiście miałam zrobiony cały komplet badań krwi itd., wyniki były dobre, nie miałam problemów z tarczycą. Pani doktor stwierdziła, że w moim przypadku najważniejszy jest ruch i wysłała mnie do sanatorium.

Po 1,5-miesięcznym pobycie przyjechałam ze zwiększoną masą ciała o bodajże 4 kilogramy, więc lekarka zagroziła mi, że jeśli nie schudnę chociaż 2 kg do następnej wizyty, umieści mnie w szpitalu. Miałam wtedy 14 lat i moment, kiedy musiałam się do bielizny rozebrać w gabinecie lekarskim był koszmarem, tym bardziej że podczas badania obecna była moja matka, a pani doktor lubiła mówić do niej, dotykając np. brzucha [który był przecież najchudszą częścią mojego ciała, bo jestem typem gruszki], że z takim sflaczałym brzuchem nigdy nie znajdę sobie chłopaka i za 3 lata będę płakała, niestety z perspektywy czasu muszę przyznać, że miała rację, jestem zamknięta na inne osoby, nie pozwalam się dotknąć. Od tamtej pory postawiłam się matce i nie pozwoliłam się do niej ponownie zawieźć.

*2003 bądź 2004: rozwód rodziców, nie wiem czemu o tym piszę. Nie przeżyłam tego źle, ponieważ ojciec nie mieszkał z nami, odkąd się urodziłam. Wiem, że byłam ich dzieckiem na zgodę. Jak widać, bez komentarza. Przez okres gimnazjum nie miałam do kogo otworzyć buzi, nie miałam kompletnie nikogo. Nie zostałam zaakceptowana przez klasę, a i ja w pewnym momencie przestałam o tę aktceptację zabiegać, jakoś przestało mi zależeć, przestałam odczuwać silniejsze emocje, jakby zeszło ze mnie powietrze. Liceum miało być dla mnie nowym lepszym okresem, i tak było. Aż do momentu, kiedy w połowie 1 klasy zostałam niemal siłą przez pedagog szkolną i wychowawczynię wysłana na terapię.

Powodem było to, że przez cały dzień w szkole nie robiłam nic oprócz gapienia się w okno, a zdaniem mojej byłej wychowawczyni to objaw depresji?! [byłam wtedy faktycznie w złej kondycji psychicznej, miałam okres myśli samobójczych, bardzo kaleczyłam i zatruwałam swoje ciało, ale na boga!, nikomu o tym nie mówiłam ani się nie skarżyłam, bo nauczono mnie, że nie wolno przesadzać i w pełni się z tym zgadzam]. Zrobiły przy tym bardzo duże zamieszanie, zabierały mnie z lekcji, żeby porozmawiać, wzywały moją matkę do szkoły, a ja i tak już za bardzo wyróżniałam się w tłumie, więc po raz kolejny nie dano mi możliwości zostać zaakceptowaną przez klasę.

Na terapię chodziłam przez 3 lata. Na początku dostałam leki uspokajające i nasenne. Na pierwszej wizycie - tej, w której psychiatra zadaje pytania, napomknęłam tylko o panu X, ale nie mówiłam ani nie opisywałam co robił, powiedziałam też o moim wyalienowaniu w środowisku szkolnym i rozwodzie. Na sesje chodziłam raz w tygodniu, na początku zawsze miałam opisać, co się działo przez ten tydzień i jak się czuję. Podczas terapii dostałam dwa inne leki - sulpiryd i ketrel, miałam też wykonywane jakieś durne badania, jak eeg itd.

Coraz więcej dziwnych rzeczy zaczęło się ze mną dziać, np. bałam się, idąc po schodach w domu, dotknąć barierki, bo wydawało mi się, że ktoś z góry odstrzeli mi rękę. Słyszałam, jak ktoś tłucze się na strychu, jakby mieszkała tam osobna rodzina. Potrafiłam też oskarżać brata o podłożenie kamerek do mojego pokoju [był to też okres, kiedy moja rodzina naruszała moją prywatność, czytała mojego bloga, wpadała nagle do pokoju, sprawdzając, co robię], siedziałam w nim jak na szpilkach.... bojąc się, że ktoś zaraz wpadnie i na mnie nakrzyczy nie wiadomo o co.

Nie wiem, jak ona to zrobiła, ale chyba wyczuła, że coś się dzieje, bo skierowała mnie do szpitala psychiatrycznego na dokładną diagnostykę - matka nie wyraziła zgody, a ja byłam niepełnoletnia. Zauważyłam, że pani doktor zainteresowała się bardzo moim ojcem, więc jako że nie potrafiłam jej zaufać, a temat ojca był dla mnie niebolesny, przez cały okres terapii mówiłam tylko o nim. W pewnym momencie usłyszałam "Robisz dwa kroki w przód i siedem w tył, od początku mówisz tylko o ojcu", przestałam więc mówić i więcej na terapii się nie pojawiłam. Nie sądziłam jednak, że tyle dawało mi to przychodzenie na sesje.

Zrobiło się niebezpiecznie, bo po raz kolejny zbierałam pieniądze na zakup odpowiednich leków itp., aby się zabić [miałam już przecież dawno opracowany plan, po co skorzystać z jednej opcji, jak można zrobić sobie kilka rzeczy naraz i mieć pewność, że się umrze]. Musiałam wyprowadzić się ze swojego pokoju i wtedy po raz kolejny przygasłam, osowiałam... straciłam znajomych. Teraz czuję się jakbym żyła za jakąś ścianą, jakby to moje ciało, moje myśli nie były moje, jakby to wszystko to był tylko film, a ja za jakiś czas sie obudzę i pójdę zrobić sobie herbatę.

Nie czuję się prawdziwa, często śni mi się, że przychodzę do domu, widzę, że są pootwierane drzwi, wszystko w środku jest spalone, zapłakana biegnę na górę, a tam jak gdyby nigdy nic siedzą moi bliscy, kiedy chcę ich przytulić i uścisnąć ze szczęścia, że nic im nie jest, oni się rozsypują jak taki proszek, coś takiego jak piasek mokry. Nie potrafię coraz częściej oddzielić prawdy od fikcji [snu], nie czuję złości, nie potrafiłam nigdy się złościć, ukazując to, ale teraz nawet nie przeżywam tego uczucia. Zrobiło się dziwnie i nieswojo. Nie chcę znowu przeżyć tego co w gimnazjum, idę teraz na studia, chcę zacząć od nowa. Co jest moim problemem, ja sama? Moja waga? Moje myśli? Moje chore interpretacje? Co się w ogóle dzieje? Może naprawdę przesadzam?

Patronaty